Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Na pewno? Ale kto? Karczmarz?
- Może? - Szawiłła odskoczył od drzwi. Podszedł do okna i rozwarł okiennice. Wiatr z deszczem od razu wpadł do izby. Płomień świecy zachybotał i zgasł. Szum deszczu nasilił się. Na zewnątrz szalała ulewa.
- Szawiłła! - wyszeptał Dydyński. - Idź za nim. W karczmie jest dwóch ludzi. Ten kat i Jasiek. Zobacz, kto to. Ja postaram się dostać do piwnicy. Musimy się przekonać, co tu się dzieje. Ruszaj!
4. Na tropie
Drzwi do spiżarni były zamknięte. Dydyński przez chwilę usiłował wyrwać zamek, był jednak tak dobrze przymocowany, iż wysiłki te spełzły na niczym. Nie miał innej drogi, niż spróbować odszukać klucz. Ale gdzie on mógł być? Zapewne u pasa gospodarza. Znaczyło to, że należało najpierw wydobyć go od tego kata.
Ostrożnie ruszył do kuchni. Zamarł, gdy usłyszał dobiegające stamtąd ponure chrapanie. Karczmarz spał. Dydyński ostrożnie pchnął drzwi. Na szczęście nie były zamknięte. Zaskrzypiały przeraźliwie.
- Mmm... Ciągnij sznury, Jasiek! - wymruczał przez sen karczmarz. - Mocniej, łam te kości...
Ostrożnie rozejrzał się dokoła. Kuchnia była ciemna, a mrok rozpraszał tylko blask czerwonych węgli na palenisku. Ściany pomieszczenia obwieszono tasakami, nożami i pękami ziół. Przemiła kolekcja. Dydyński zaczął się zastanawiać, jaki użytek zrobiłby z niej karczmarz, gdyby się teraz obudził.
Szynkarz spał na ławie, okryty niedźwiedzią skórą. Na jego grubym, nabitym mięśniami ramieniu młody szlachcic spostrzegł katowskie znamię - wytatuowane koło i szubienicę. Dydyński rozejrzał się za kółkiem z kluczami, które spostrzegł wcześniej u pasa kata. Tak... Było, zawieszone na haku na ścianie, ale drogę do niego, drogę pomiędzy piecem a ścianą karczmy, zagradzała ława ze śpiącym.
Przez chwilę namyślał się, co robić. Przekroczenie ławy nie wchodziło w rachubę. Karczmarz był tak gruby, że Dydyński niechybnie zatrzymałby się rozkraczonymi nogami na jego ogromnym żywocie, niby ladacznica na brzuchu swego gacha. Jak zatem miał dosięgnąć kluczy? Przeskoczyć nad nim? To niechybnie obudziłoby szynkarza. Szlachcic opadł na kolana. Na szczęście mógł przejść pod ławą. Ostrożnie podpełzł do śpiącego. Gdy przełaził pod karczmarzem, wyobraził sobie nagle, co by się stało, gdyby ława pękła. No cóż, to byłoby znacznie lepsze od katowskiej prasy.
- Wyyciągaj ścięęęgnnna... - wymruczał mistrz małodobry. Dydyński zamarł na chwilę. Przytrzymując szablę tak, by nie zadzwoniła, przelazł pod ławą. Jednym susem dopadł ściany, porwał klucze i... ...kat przekręcił się na drugi bok. Dydyński omal nie krzyknął. Ale karczmarz się nie zbudził. Dalej spał. Młody szlachcic przelazł pospiesznie na drugą stronę ławy, a potem ostrożnie wycofał się do ciemnego korytarza. Serce biło mu mocno.
5. Kozak
Kozak skoczył pod ścianę. Ostrożnie przysunął się do głównych drzwi oberży. Pomimo padającego dżdżu widział niewyraźne zarysy drzew wokół zajazdu. Ktoś szedł w stronę lasu - zgarbiona, słabo widoczna postać. Na jej ramionach spoczywało coś ciężkiego. Chyba worek...
Ostrożnie ruszył za nieznajomym. Tamten... to był chyba Jasiek. A zatem kat został w środku. Kozak odetchnął z ulgą. Ostrożnie wszedł między drzewa. Teraz nawet nie musiał kluczyć. Ścieżka, którą szedł tamten, wiodła prosto jak strzelił. Ale w lesie było tak ciemno, że nie widział nic nawet na krok przed sobą. Deszcz i ściekająca z drzew woda przemoczyły go doszczętnie. Już po kilku krokach koszula poczęła kleić się do ciała.
Długo trwała ta wędrówka. Nie widział już prawie nic. Miał nadzieję, że Jasiek nie zboczył ze ścieżki albo celowo nie wciągał go coraz bardziej w las.
Niespodziewanie Kozak wyszedł na niewielką polanę. Spoza splątanych konarów drzew przedostawało się tutaj nieco więcej światła. W jego blasku spostrzegł, że na drugim końcu pustej przestrzeni ktoś stoi. Ponura, wysoka postać okryta ciemnym płaszczem... Szawiłła dobył szabli. Ostrożnie począł podchodzić bliżej. Wiatr zatargał gałęziami drzew, postać poruszyła się nieco. Czekała na niego. To nie był Jasiek... Ktoś obcy. Ale kto?!
Szawiłła podszedł bliżej. Wolno, spokojnie. Nieznajomy poruszył się, chyba wyciągnął ręce, chcąc go pochwycić. A wtedy Kozak skoczył i ciął szablą na odlew. Chybił, bo ostrze nie napotkało na opór. Za to coś z wielką siłą ukłuło go w czoło, przejechało po wygolonym łbie, pozostawiając wilgoć. To mogło być tylko ostrze szabli albo pałasza... Szawiłła uskoczył w bok, padł i przeturlał się pod najbliższe z drzew. Nieznajomy jednak pozostał tam, gdzie stał. Kozak poczuł, jak ciężkie, grube krople wilgoci poczynają spływać mu po twarzy. To musiała być krew... Ostrożnie dotknął dłonią czoła i zdębiał. Nie był ranny. W ogóle nic mu się nie stało. Powoli wstał ubłocony, a potem podszedł do tajemniczej postaci i pchnął szablą. Przeszła na wylot, napotykając tylko słaby opór. Wyciągnął przed siebie dłoń i poczuł kłujące, ostre igiełki. Dopiero teraz zrozumiał, kto był jego przeciwnikiem i że o mało co nie rozsiekał jałowca...
- Trastia tebe mordowała - wyszeptał. Zdenerwowany ruszył dalej ścieżką. Niebawem drzewa rozstąpiły się znowu. Na tej pustej przestrzeni także było nieco więcej światła niż w lesie. W słabym blasku rozpoznał polanę, na której odkryli dół z potrzaskanymi kośćmi. Ostrożnie pochylił się nad nim i spostrzegł, że na krawędzi nasypu leżały nowe pokryte krwią piszczele... Nikt inny, tylko Jasiek wrzucił je do dołu.
Rozejrzał się dokoła. Nigdzie nie dostrzegł niemego sługi. Odwrócił się więc i szybkim krokiem ruszył w stronę karczmy.
6. Omyłka
Dydyński ostrożnie otworzył drzwi. Klucz zgrzytnął w zamku. Jacek obejrzał się niespokojnie za siebie, lecz z kuchni nadal dolatywało spokojne chrapanie karczmarza. Powoli pchnął odrzwia. Przyświecił sobie pochodnią, gdy wchodził do spiżarni. Była mała, długa, o niskim pułapie. Na ścianach wisiały wielkie połcie mięsa i słoniny. Ślad krwi, którego tropem szedł, skręcał w prawo. Tuż obok drzwi Dydyński dostrzegł wielki dębowy pieniek i wbity weń zakrwawiony topór.
Młody szlachcic podszedł powoli do ściany. Krwawy trop kończył się u niewielkiej klapy w podłodze. Gdy Dydyński pochylił się nad nią, usłyszał znowu przejmujące, ale ciche zawodzenie - jęk, jaki mógł wydobyć się tylko z ust człowieka poddanego największej, najsroższej męczarni. Jacek nie wiedział, co znajdzie na dole. Ciała zabitych? Poćwiartowane ludzkie zwłoki? Jednego był pewien - któraś z ofiar straszliwego karczmarza żyła jeszcze. Musiał jej pomóc. Dydyński nie sądził, rzecz jasna, że za tajemniczą klapą znajdzie uwięzioną pannę, a zwłaszcza dziewicę, bowiem tych ostatnich nie bywało już wiele w Rzeczypospolitej, czuł jednak, że musi tam wejść. Gdy ostrożnie dźwignął ciężkie wieko, dostrzegł schody prowadzące w dół. Ostrożnie począł po nich zstępować. Dotarł tak do niewielkich, zaryglowanych drzwiczek...
- Auuuu... Dauuuu... - ozwało się spod nóg. Serce Dydyńskiego zabiło głośno. Ostrożnie odsunął rygiel, a potem pchnął drzwi...
Pomieszczenie, do którego wszedł, przypominało izbę tortur. Na ścianach wisiały pęki biczów, batów i nahajów. Na środku komnaty znajdowało się duże drewniane łoże, przy nim zaś śruby, dyby, pasy i prasy katowskie. Na honorowym miejscu spoczywały hiszpańskie buciki, które na pewno nie służyły do zdobienia pięknych damskich nóżek. W kącie pomieszczenia spostrzegł klatkę ze szkieletem. Gdy wchodził, znienacka jęk się urwał. W szczelinę otwartych drzwi jednym krótkim susem buchnęła kocica... Dydyński rozejrzał się zaskoczony. Nie spodziewał się nawet, że źródłem tajemniczych dźwięków może być zwierzę... Dostrzegł na podłodze ślady krwi wiodące w kąt. Poszedł tam... Wór oparty o ścianę, wypchany czymś miękkim, był zakrwawiony. Dydyńskiemu przemknęło przez myśl, że są tam głowy ludzkie, ale gdy rozwiązał sznurek, spostrzegł leżącego na samym wierzchu martwego królika po katowsku, czyli bez głowy. Złapał się za swoją. Już wiedział, że doszło do wielkiego nieporozumienia...