Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Czart! Diabeł! - ozwały się wrzaski z ław. - Czarny jeździec!
- Górze nam!
- Brać go! Brać go!
Huk wystrzałów ozwał się grzmotem pod sklepieniem świątyni. W nawach i za ławami zalśniły błyski pistoletów i samopałów. Kule zagwizdały wokół czarnego. Okrzyki i jęki buchnęły aż pod sufit, a tupot stóp zmieszał się z brzękiem broni. Od głównej nawy pędzili już hajducy z szablami, czeladź z włóczniami i halabardami. Od strony kaplic załomotały podkute buty szlachetnych panów braci, zabłysły obnażone szable i pałasze. Kto żyw pędził do ołtarza.
- Dalej, otoczyć go! Brać czarta! Na pohybel!
Nadbiegający hajduk kasztelana pchnął w brzuch konia partyzaną. Kary rumak zatańczył na zadnich nogach, obrócił się w miejscu, unikając ataku. A potem skoczył w przód, obalając przeciwnika. Czarna szabla opadła ze świstem i rozrąbała pierwszą głowę. Koń zarżał głośno, a potem rzucił się w wir walki. Jeździec zwrócił go w lewo. Szybko jak błyskawica obrócił broń piórem w dół, odbił cięcie wymierzone w bok konia, a potem chlasnął przeciwnika po szyi. Szlachcic w żółtym żupanie zacharczał, padł na posadzkę, wprost pod kopyta, a koń stratował go i skoczył, roztrącając tych, którzy stali najbliżej.
Czarny pochylił się w siodle. Rozdawał ciosy z szybkością błyskawicy, z siłą pioruna siał śmierć i zniszczenie. Wrogowie cisnęli się zewsząd, chcąc go otoczyć, przyprzeć do muru, trafić ostrzami rohatyn. Lecz on nie dawał do siebie dostępu. Niewrażliwy w zbroi na ciosy, pędził jak wicher po posadzce. Młody pachołek chwycił go za lewy naramiennik, uwiesił się na nim, chcąc ściągnąć z siodła. Lecz jeździec szybko pchnął szablą pod pachą i wbił mu ostrze prosto w serce.
Inny sługa wzniósł arkebuz do strzału. Czarny dopadł go, nim zdołał opuścić kurek na panewkę, i szybkim cięciem pozbawił życia. Opadająca rusznica wypaliła w powietrze, kula pomknęła w mrok, trafiła w skrzydło anioła, odłupała je, strąciła na posadzkę.
Szlachta, hajducy i łyczki rozbiegli się w panice. Czarny jeździec obrócił się wkoło, w bitewnym szale szukając przeciwników. I znalazł! Od strony kaplicy szedł nań ksiądz z krzyżem i kropidłem w dłoni.
- Duchu nieczysty, diable wcielony! Zgiń, przepadnij!
Ksiądz chlusnął wodą święconą na jeźdźca. A w tej samej chwili kary wierzchowiec stanął dęba, uderzył kopytami duchownego, a ten padł w tył, rąbnął głową o ozdobny pilaster, osunął się na ziemię. Krew trysnęła na marmury, na epitafia i chorągwie żałobne.
Koń cofnął się, rżąc i kwicząc. Wpadł tyłem na trumnę, zepchnął ją z katafalku, uderzył w świece, przewrócił je z trzaskiem. Lekkie draperie i ciężkie aksamity zajęły się od razu. Płomienie strzeliły wysoko w górę. Podniosły się aż pod sufit, zahuczały...
Jeździec zwrócił konia ku ławom. Widać miał jakiś ukryty cel. W kościele zapanował chaos. Wszyscy krzyczeli, uciekali lub chwytali za broń. Draperie i obicia zajmowały się coraz jaśniejszymi płomieniami.
Czarny skoczył w tłum, przewracając z hukiem kolejne ławy. Stary szlachcic wypalił mu wprost w piersi. Lecz choć skałka skrzesała iskrę... pistolet nie strzelił!
Jeździec ciął szablą, a starzec cofnął się, wpadł z krzykiem w otwartą czeluść katakumb i stoczył się po schodach w głąb krypty.
Ogromny rumak skoczył w przód, a potem zarżał wstrzymany silną ręką.
Zatrzymał się przed smukłą postacią odzianą w czerń.
Niewiasta podniosła wzrok. W jej oczach był na początku gniew, potem lęk, a na końcu przerażenie. Z tyłu, przy ołtarzu, buchnęły piekielne ognie. Strzeliły wysoko, przedostały się przez okna i zachłannie zajęły dach absydy kościoła. Płomienie rozprzestrzeniały się szybko, ogień strzelił w górę słupami.
- Gore! Gore! - ozwały się krzyki. Kto żyw rzucił się do ucieczki. W panice wyważono boczne drzwi. Fala uciekających poczęła przepychać się do wyjścia, tratując i depcząc leżących.
Niewiasta krzyknęła ze strachu. Odwróciła się, zaczęła biec. Czarny jeździec dopadł ją w dwóch susach. Przechylił się w siodle, puścił szablę, która zwisła na temblaku, chwycił uciekającą wpół i podniósł z ziemi. Przerzuciwszy ją przez przedni łęk kulbaki, ruszył galopem do wyjścia.
Był już blisko drzwi, może o krok od wyjścia. Za sobą miał zniszczenie i łunę pożaru. Przed sobą - drogę do wolności.
Przeskoczył przez otwarte wrota i wypadł na zewnątrz. Wstrzymał konia. W rozwartej furcie kościelnej stał biały dzianet. Zagradzał drogę. W husarskiej kulbace siedział szlachcic w wysokim kołpaku i delii narzuconej na kolczugę.
2. Pod szubienicą
Szli przez mrok, nie widząc swoich twarzy. Noc była ciepła, duszna i ciemna. Z łąk i moczarów podnosiła się gęsta mgła, spływała po zboczach wzgórz, gęstniała w wykrotach i wąwozach.
Władczym ruchem przyciągnął do siebie dziewkę. Szarpnął guzy, rozerwał zapięcie kontusika, brutalnie rozchylił gorset i chwycił, nagie piersi Nastki. Pisnęła i odskoczyła w tył, wyrwała się z uścisku. Zezłoszczony podkręcił długiego wąsa i chwycił ją za ramię.
- No, chodź, głupia - warknął. - Złotem zapłacę!
- Nie tak zaraz, jasny panie - szepnęła. - Dam, jak tylko w las wejdziemy.
- Czego się boisz?!
- Straszno tu. - Rozejrzała się dokoła. - Tumany idą...
Zerknął za siebie. Wozy Rokickiego, w których mieścił się najlepszy objazdowy zamtuz w Ziemi Przemyskiej, pozostały daleko z tyłu. Niecierpliwie popchnął ladacznicę w stronę majaczących we mgle drzew. Do diabła, cóż to miało znaczyć! Ta zwykła dziewka, która oddawała wdzięki za garść szelągów, śmiała opierać się jemu - kasztelanicowi Ligęzie, staroście lubaczowskiemu!
Chwycił ją za kark, przyciągnął do siebie, pocałował rozchylone usta, a potem począł brutalnie ściągać z niej kontusik. Broniła się przez chwilę, ale potem uległa. Zerwał z ramion delię i rzucił ją na ziemię, położył Nastkę na niej, odczepił szablę z rapci i począł zrywać z dziewki resztę ubrania. Dyszała ciężko, jednak nagle zesztywniała mu w ramionach.
- Tam! Tam we mgle - wyszeptała i szarpnęła się wstecz.
- Co, do czarta?!
Porwał się na nogi. Zdawało mu się, że gdzieś w białych tumanach zarżał koń. Ligęza rozejrzał się dokoła. Mgła otulała ich jak szczelny płaszcz, tłumiła dźwięki, dławiła w gardle. Przesłyszał się. Już chciał opaść znowu w ramiona Nastki, gdy usłyszał łoskot kopyt.
Koń biegł przez mgłę. Głuche dudnienie to zbliżało się, to oddalało. Starosta zapałał gniewem.
- Jasiek, chłopski synu, odezwij się! Cisza.
- Jasiek! Szelmo! Przecie słyszę, że to ty!
Łomot kopyt zbliżał się, Ligęza posłyszał głęboki, mocny oddech rumaka, ale we mgle i ciemności nie było nic widać. Szlachcic usłyszał cichnący stukot... Koń się oddalał.
- Jasiek, do kroćset! Sto rózeg weźmiesz na grzbiet. Więcej niźli wtedy, kiedy ziewnąłeś na mszy!
Rumak gdzieś przepadł. Starosta myślał, że już wszystko ucichło, ale znowu usłyszał rżenie. W tym dźwięku dobywającym się z końskiej gardzieli było coś, co sprawiło, że poczuł ciarki na plecach. Nastka rozglądała się przerażona.
Wyciągnął z pochwy szablę i ruszył tam, gdzie słyszał dziwne odgłosy. Mgła pochłonęła go całego, nakryła powłóczystym welonem, otuliła w uścisku.
Tętent kopyt ozwał się blisko. Koń zarżał znowu - widocznie denerwował się poskromiony żelazną ręką jeźdźca.
Ligęza poczuł się niepewnie. Cóż to mogło znaczyć? Kto naigrawał się z niego we mgle...
Postąpił jeszcze dwa kroki do przodu i znieruchomiał. Stanął wpatrzony w to, co wyłaniało się z oparu.
Przed nim stała stara szubienica. Trzy poczerniałe ze starości drewna. Gruby, nasmołowany postronek kołysał się wolno, a na jego końcu... Na końcu zwisało wyschnięte, wypatroszone ścierwo ogromnego wilka.
Ligęza poczuł ucisk w gardle. Pycha, duma i gniew uleciały zeń w jednej chwili. Poczuł, że pot cieknie mu zimną strużką po grzbiecie.