Pieprzony Los Kataryniarza
Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн
Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.
Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.
Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.
Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.
"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".
Maciej Parowski
"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".
Marek Arpad Kowalski
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Styperek zniknął na zapleczu, mrucząc coś, czego Brzozowski nie dosłyszał. Odprężył się; ogarnęła go fala zmęczenia i senności. Na ekranie telewizyjnym prezes Siciński udzielał pospiesznego wywiadu w drodze na trybunę, eksponując do kamery swą bujną, kruczoczarną czuprynę, władczo wysuniętą dolną szczękę i porastający ją jednodniowy zarost; słowem, swoje zasadnicze atrybuty, które zjednywały mu serca kobiet.
– Ja to w sumie im się tak nie dziwię – odezwał się Styperek, podążając oczami za spojrzeniem Brzozowskiego. – Da się z takich pieniędzy żyć? Za cholerę się nie da. To co mają robić?
– Pieprzyć ich, mogli się uczyć. Oj, panie Styperek, o polityce to my sobie dziś nie pogadamy. Potąd mam Gwarancji Społecznych i innych takich.
– A co się właściwie dzieje z tym pańskim kolegą? -zainteresował się Styperek. – No, wie pan, z tym takim szlachciurą?
Trafność tego określenia zmusiła Brzozowskiego do uśmiechu. Wszyscy kataryniarze musieli podgalać sobie wysoko karki; wymagała tego przylga biołącza, mocowana u zbiegu potylicy z szyją. Część, tak jak Brzozowski, strzygła się po prostu na krótkiego jeża. Robert powetował sobie te wymuszone postrzyżyny, zapuszczając spadający na oczy czub, niczym łaszczowy osełedec. Powinien sobie jeszcze do tego zafundować podwinięte wąsy. Chyba nawet próbował, ale nie zyskało to aprobaty jego żony.
– Poszedł na prywatną robotę. Pewnie za nami nie tęskni.
– Szkoda. Ten to zawsze miał coś do powiedzenia.
Styperek postał chwilę, potem znikł za kotarą z drewnianych koralików, a Brzozowskiemu przypomniała się jedna z tych niezliczonych rozmów z Robertem, tu, w tej piwnicy, przy stoliku pod wnęką, sięgającą ku malutkiemu, wysokiemu okienku.
Za ujętymi w stylizowaną oprawę szybami była wtedy noc, pamiętał, więc musieli rozmawiać po zejściu z wachty i na pewno w tym nerwowym dla Roberta okresie, kiedy już było wiadomo, że w Pałacu wiele się pozmienia. Pamiętał, że był wściekły, Robert swoim wyskokiem psuł mu wszystkie plany. Był wściekły i starał się tego po sobie nie dać poznać.
– Robisz cholerny błąd – tłumaczył najspokojniej jak umiał. – Z katolickimi patriotami nie ma się co wiązać. Ten układ jest stabilny na wiele lat: liberałowie z socjaldemokratami przeplatają się u władzy, a twoi schodzą do roli partii protestu. Będą etatową opozycją, mogącą dojść do władzy tylko na prowincji, akurat na tyle, aby jej czołowi krzykacze też ubabrali się w różnych smrodach. Ale rosnąć się przy nich nie da…
– To nie są żadni “moi” – zaprotestował Robert. – Nic nie rozumiesz…
– To ty nie rozumiesz! – przerwał mu. – Nie rozumiesz, po co zrobiliśmy z ciebie kataryniarza. Faceci, dla których pracowałeś, przerżnęli, więc ty się dla lojalności też wycofasz. Co to za myślenie? Po co przyszedłeś do Kancelarii? Manifestować lojalność?
– Wiesz, po co.
– No, powiedz. Chyba, że się tego wstydzisz? Dobierał słowa zbyt starannie, by nie było tak w istocie.
– Po prostu, wyobraź sobie, myślałem, że… Że zrobię tu coś pożytecznego. Pożytecznego dla kraju. To wszystko.
– Bardzo dobrze. Jeżeli chcesz coś zrobić, a jeszcze pożytecznego, to nie ma lepszej drogi, niż być kataryniarzem. Myślisz, że tylko tutaj się tak podejmuje decyzje? W sto osób, jedna ważniejsza od drugiej, i żadna nie ma o sprawie bladego pojęcia? Tak jest wszędzie, na całym świecie – w bankach, koncernach, w instytucjach międzynarodowych. To jest zmiana cywilizacyjna. Nawet gdyby ludzie na najwyższych stanowiskach byli mądrzy, szlachetni i pełni dobrych intencji, to każdy z nich ma przed sobą o – pokazał rękami – taką wąziutką działeczkę, i ani w lewo, ani w prawo. Muszą polegać na bazach wiedzy, na systemach eksperckich, na tym, co mogą im dostarczyć tylko systemy komputerowe. To znaczy my. To jest zmiana cywilizacyjna. Świat się zrobił zbyt skomplikowany. Procesy gospodarcze, społeczne, to wszystko, co musi kontrolować władza, stało się już dawno zbyt złożone, aby jakikolwiek polityk czy menadżer mógł kontrolować choć część niezbędnej do podjęcia decyzji wiedzy. Dziś może już tylko podpisywać decyzje podjęte przez ekspertów i coś tam nieistotnego poprawić dla zachowania pozorów.
– A ci tutaj nie są mądrzy, szlachetni i pełni dobrych intencji – powiedział nagle smutno Robert, bardziej do siebie samego.
– Szczerze mówiąc – westchnął, nie mając pewności, czy Robert w ogóle słyszy, co do niego mówi. – Mogą być nawet ostatnimi kretynami, nie będzie to miało znaczenia. Nie daj się nabrać na potoczne mniemanie, Robert. Jeżeli coś jest dla wszystkich tak oczywiste, że nawet się nad tym nie zastanawiają, to w dziewięciu wypadkach na dziesięć jest to bzdura. Ludzie myślą, że światem rządzą politycy, szefowie ONZ czy Unii, banków, firm. Bo tak było pięćdziesiąt lat temu, dwadzieścia, może jeszcze dziesięć i wszyscy się przyzwyczaili. Ale teraz wszystko się zmienia. Teraz wszystko, co ważne, dzieje się w sieci. Pod naszą ręką. Oni to tylko atrapa. A ty mi mówisz, że wylogowujesz się z roboty, bo ta atrapa się zmienia. To nie jest ważne, rozumiesz? Inni faceci będą dostawać koncesje i kontyngenty, kto inny wpakuje się na stołki, ale to są ich gry, muszą mieć jakieś zajęcie, na sprawy zasadnicze to nie ma wpływu.
Robert powoli, z namysłem pokręcił głową.
– Wbiłeś sobie do głowy, że odchodzę z Kancelarii, żeby okazać lojalność katolickim patriotom. Nie. Nie dlatego. Znam ich lepiej niż ty, wiem doskonale, że to banda durniów i nieudaczników i nie mam powodu się z nimi wiązać na całe życie. Myślę, że ty jesteś po prostu za młody, żeby to rozumieć. Ja jeszcze pewne rzeczy pamiętam i nie zamierzam pracować dla komunistów, to wszystko.
– Daj spokój, stary! Jacy z nich komuniści! To było całe wieki temu, nie wygłupiaj się. Będą robić dokładnie to samo, co ich poprzednicy, tak jak każdy, kto przyjdzie do władzy, robi to samo, co poprzednik, bo po prostu jest tylko jedno do zrobienia, a cała reszta to bzdety dla ciemnoty, która głosuje. Ty jesteś fachowcem od wspomagania procesu decyzyjnego, rozumiesz to? Twoja praca pozostaje taka sama, wynik wyborów nie ma tu nic a nic do rzeczy, zrozum wreszcie.
– Pewnie masz rację. Ale to nie ma znaczenia. Po prostu nie chcę w tym uczestniczyć, koniec. Wysiadam. Szkoda mi strasznie, ale znajdę sobie jakąś inną robotę.
– Już nie chcesz zrobić nic dla kraju? Już ci przeszło? Naród źle zagłosował, to ty się na niego obrażasz?
– Nie wkurzaj mnie!
– To nie jest argument.
– Ty nie rozumiesz – westchnął ciężko. – To mógł być naprawdę świetny, bogaty kraj, taki, żeby się chciało żyć. Naprawdę była szansa. I co z nią zrobiono? Dobra, ja tej sitwie nic nie mogę zrobić, nie da się zbawić narodu wbrew jego własnej woli. Ale ja z tą sitwą nie chcę mieć nic wspólnego. To wszystko. Potrafisz to przyjąć do wiadomości?
W gruncie rzeczy, spodziewał się takiej reakcji. Znał go. Emocje, luźne skojarzenia. Brzozowski nie potrafił tego zrozumieć i musiał przyznać przed sobą, że to go właśnie w Robercie fascynowało. W gruncie rzeczy nie było nic prostszego, niż pozwolić mu odejść z zawodu i zadbać, aby nigdy do niego nie wrócił. Tak, miał talent, jeszcze nie zdążył się przekonać jaki. Ale prędzej czy później znalazłby kogoś równie utalentowanego, a bez tych wszystkich obciążeń.
Tylko że gdyby pozwolił mu tak po prostu odejść, musiałby uznać się za przegranego. Zdyskwalifikować go, jeśli się nie sprawdzi – to co innego. Ale tak, to by była przegrana.
A poza tym, myślał teraz, dopijając swój poranny-wieczorny koniak, chodziło o coś więcej niż pusta satysfakcja, że sobie z nim poradził. Wiedział, że jeśli zdoła Roberta przekonać, nie będzie drugiego człowieka równie jak on oddanego sprawie.
– Nikt nie stworzył systemu – pokręcił głową, cierpliwie, jakby tłumaczył dziecku. – To jest główna słabość takich bojowników jak ty: musicie mieć winnego. Kogoś, komu można dać w mordę. Wiesz, dlaczego prosty Polak tak dobrze wspomina komunizm? Bo wtedy był pierwszy sekretarz i wiadomo było, że on za wszystko odpowiada. Tak, tak, nie przerywaj: ludzie się nie buntowali przeciwko komunizmowi, tylko przeciwko pierwszemu sekretarzowi. Wywalało się pierwszego sekretarza, przychodził następny i higiena psychiczna narodu była zachowana. A teraz co? Kogo wywalić, komu dać w mordę? Prezydentowi? Prezydent chce dobrze, tylko mu nie pozwala rząd. Premierowi? Premier nic nie może, musi tylko wykonywać, co uchwali parlament. Ale parlament też nic nie może, bo obowiązują go ustalenia izby samorządowej. A kto wybiera izbę samorządową? Niby wszyscy, ale nikt, bo przynależność do związku zawodowego albo samorządu gospodarczego jest obligatoryjna; możesz sobie wybrać co najwyżej, która z organizacji ma reprezentować twoje interesy. I ta jedna zawsze chce dobrze, tylko inni ją przegłosowują. Nie ma winnego, choćbyś pękł. Na tym właśnie polega nowoczesna demokracja. Mówię ci, powtarzam: świat się zmienił. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Na pierwszy rzut oka wszystko jest, jak było, ale pod spodem – zupełnie co innego. Wciąż rozumujesz kategoriami sprzed dziesięciu lat. A sprzed dziesięciu lat znaczy teraz: sprzed stulecia.