-->

Pieprzony Los Kataryniarza

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pieprzony Los Kataryniarza, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pieprzony Los Kataryniarza
Название: Pieprzony Los Kataryniarza
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 197
Читать онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн

Pieprzony Los Kataryniarza - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.

Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.

Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.

Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.

"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".

Maciej Parowski

"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".

Marek Arpad Kowalski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Tak – wysapał Prezes, którego wygłoszona tyrada wcale nie uspokoiła, przeciwnie: czuł, że zaczyna drżeć i usiłował sobie wmówić, że to ze złości. – Chcę.

– Przez dziewiątkę – objaśnił uprzejmie Guma, podając mu słuchawkę.

Prezes mimo to wybrał numer bez dziewiątki. Przedstawił się sekretarce, odczekał chwilę na połączenie, a potem wyłożył zwięźle swoją obecną sytuację i oddał słuchawkę Gumie. Guma sięgnął wtedy do klawiatury telefonu i wystukał na niej inny numer, też bez dziewiątki.

Specjalna komisja w składzie: Guma, Prezes i dwaj panowie przy telefonach – dokonała sprawdzenia numerów.

Numer Gumy okazał się lepszy.

– No, to jak teraz będzie z tymi całuskami? – zapytał Guma, odłożywszy słuchawkę.

*

– O, Aniu kochana, jak dobrze, że już jesteś – powitała Wiktorię jedna z pracownic zjednoczonych redakcji. -Wiesz, czytałam ten wasz raport specjalny o Wspólnocie Pacyfiku. Moim zdaniem to było świetne, takie wnikliwe i wyczerpujące…

Wiktoria tak naprawdę wcale nie nazywała się Wiktorią. To Tamten Robert wymyślił dla niej to imię, na cześć litery, której, jak wywodził w znanym przemówieniu pewien komuch, nie ma w polskim alfabecie. I na cześć tego wszystkiego, z czym się ta zakazana litera Tamtemu Robertowi kojarzyła. Tym sposobem Tamten zgrabnie połączył swoje dwie miłości w jedno, a ona nie miała innego wyjścia, niż pogodzić się z tym, cokolwiek myślała o traktowaniu jej w ten sposób.

– Naprawdę? Dziękuję.

Miała nadzieję, że ta odpowiedź zionęła wystarczającym chłodem. Doskonale znała panienki z sąsiadującego z jej gabinetem działu. Jeżeli nagle któraś uznawała za stosowne ją komplementować i nazywać “Anią kochaną”, był to niechybny znak, iż czegoś od niej chcą.

– Powiedz, masz teraz coś pilnego?

– Chcesz zapytać, czy się nudzę?

– No wiesz, co ty. Po prostu pytam, bo mamy u nas kłopot i Wolfie mówił, że może byś nam mogła pomóc…

“Wolfie”. Jakie to słodziutkie, mieć za szefa nie jakiegoś sztywniaka – Wolfganga, tylko Wolfiego. Idiotki. Na szczęście w grupie ekonomicznej pracowali oprócz Wiktorii sami mężczyźni i z przekorą wobec królującego w redakcyjnych korytarzach feminizmu tym właśnie faktem tłumaczyła, iż była to bodaj jedyna redakcja nie zaczadzona jeszcze do reszty pstrokatą głupotą produkowanych w tym budynku pisemek.

Wiktoria westchnęła ledwie dostrzegalnie, na tyle jednak głośno, by ta oznaka irytacji nie uszła uwadze jej rozmówczyni.

– To musi być coś naprawdę strasznego, skoro już o tej porze zdążyłyście go zatrudnić.

– Centrala go zatrudniła, kochana. A on nas. Nagle wszystkie pisma chcą mieć materiały o Polsce i musimy to wszystko przygotowywać. A wiesz, jak jest, każdy chce coś innego, każdy inaczej, jednym trzeba nawiązać do wpływu Gwarancji na życie przeciętnej Polki, innym do historii. A polskie wydania też muszą być zrobione na termin.

Miejsce, w którym Wiktoria pracowała od kilku lat, było polskim oddziałem zachodnioeuropejskiego koncernu wydawniczego, gigantycznej fabryki zadrukowującej co tydzień miliony ton błyszczącego papieru w kilkunastu językach. Większość z wydawanych przez koncern pism nie różniła się od siebie niczym oprócz tytułów: takie same kolorowe strony, których zawartość dobierano przede wszystkim z myślą o ułożeniu miłej dla oka kompozycji tytuł – zdjęcie, zdjęcie – tekst.

Byłoby rozrzutnością zatrudniać do produkowania takich pism osobne redakcje. Tylko komputerzyści designerzy przypisani byli do konkretnych tytułów. Resztą zajmował się jeden dla każdej strefy językowej zespół, bez jakichkolwiek specjalizacji. W grupach specjalistycznych, takich jak ta, w której pracowała Wiktoria, zespołach obsługujących różnojęzyczne mutacje kilku fachowych tytułów dla polityków i menagementu, nazywano tę fabrykę złośliwie: “zjednoczonymi redakcjami”. Główna troska i sens istnienia zjednoczonych redakcji polegały na tym, aby tekst nie był ani za długi, ani za krótki, tylko w sam raz mieścił się na wyznaczonym dlań przez designera polu.

– Elu droga – przejęła sposób zwracania się typowy dla pracownic zjednoczonych redakcji – nie sądzę, żebym potrafiła napisać cokolwiek, co byłoby w stanie zainteresować tę publiczność, dla której pracujecie…

– Och, nie o to chodzi. Z tym sobie poradzimy. “Postęp w kraju nietolerancji” i tak dalej. Mamy po prostu kilka tekstów, które trzeba pilnie przetłumaczyć i skrócić, a wszyscy są zajęci. Wolfie mówi, że to dla ciebie nic trudnego i nie powinnaś nam odmawiać pomocy.

– Pewnie, że nic trudnego – wzruszyła ramionami. Swoim szefem na Polskę koncern uczynił głupiego bubka, którego jedyną kwalifikacją było to, iż odkąd rodzice wywieźli go do obozu przejściowego pod Wiedniem, mówił po polsku z cudacznym akcentem esesmana z filmowych komedii. Nie dziwiło jej to ani nie oburzało; w końcu, ile się można w życiu dziwić i oburzać. – Ale ja nie odróżniam, który aktor albo piosenkarz jest który. Potem będą pretensje.

– To głównie o komputerach – Ela była dobrze przygotowana do rozmowy i nie dawało się jej zbyć byle czym. -Coś musisz o tym wiedzieć, przecież twój stary w tym siedzi po uszy.

– O komputerach?

– O tych, jak to mówią, kataryniarzach – uściśliła. -Naprawdę, parę krótkich tekstów, tylko to urwanie głowy, wiesz. To przyślę ci je zaraz. Dziękuję, kochana. Widzisz, a one mówiły, że jesteś nieużyta…

Któregoś innego dnia pewnie by się przed tym obroniła. A, niech tam. Poczuła fizyczną ulgę, kiedy Ela wyszła.

Gabinet był pusty. Z wyjątkiem jednej osoby, która miała dyżur, redaktorzy grup specjalistycznych nie musieli pojawiać się w pracy rano. Przyjdą zapewne za dwie, trzy godziny. Wezmą się za poprawianie stylu i merytorycznych błędów w tekstach, które od wczoraj wpisywali w pamięć sieci rozmaici sławni korespondenci, bardziej zainteresowani tropieniem kolejnych przejawów odwiecznego polskiego antysemityzmu, niż wyjaśnianiem spraw, których nie byli w stanie zrozumieć ani oni sami, ani tym bardziej ich odbiorcy. Wacek jak zwykle będzie nad tym co i raz parskał i zgrzytał zębami, wygłaszając w powietrze tyrady na temat głupoty pani prezydent, premiera, a przede wszystkim roboli, którzy mieli na tych całych Gwarancjach, jego zdaniem, najbardziej dostać w dupę. Z dwojga złego wolała te tyrady od zgorzkniałego ględzenia pozostałych współpracowników.

Czasem miała wrażenie, że to nieustanne roztkliwianie się nad sobą, jakie obserwowała u zatrudnionych w redakcji panów, to taki nowy styl biurowego podrywania, zamaskowanego przed oskarżeniem o sexual harassement. Może dziś kobietom bardziej imponuje u mężczyzn bezradność i rozlazłość niż tradycyjne przymioty.

Jeśli tak, to, cieszyła się, jej mąż by im nie zaimponował.

Dawniej.

Nie pamiętała, by kiedyś był bezradny. Nie pamiętała go takiego, jakim objawił się w ostatnich tygodniach: zgaszonego, zobojętniałego. Kiedy przytulał się do niej ni stąd, ni z owad, to nie było tak jak zawsze. Dawniej po prostu się z nią pieścił, przyciskał ją do piersi jak swoje ulubione cacko; teraz wtulał się w nią, jakby chciał uciec w jej ramiona, schować się w nich przed czymś.

Wyczuwała to.

A to przypominało jej bolesny sekret i jej winę wobec niego.

Wiktoria wyszła za człowieka, którego nie kochała. I nawet nie mogła się przed sobą bronić, że myślała, że się myliła. Nie. Wiedziała, że to, co do niego czuje, to wcale nie jest miłość. Nie omdlewała na dźwięk jego głosu, nie uginały się pod nią kolana, gdy ją obejmował. A gdy pierwszy raz się całowali w Łazienkach, to było przyjemne, oczywiście, ale wcale nie przyprawiło jej o zawrót głowy.

Polubiła tego łagodnego, troszkę gruboskórnego chłopaka o niezręcznych dłoniach i uroczych, marzycielskich oczach, owszem. Nie mając o swej urodzie najwyższego zdania, nie sądziła, by miał się jej jeszcze trafić ktoś lepszy.

Nie, to nie tak. Nie to było ważne. Ważne było to, że od pierwszej chwili, kiedy go spotkała, wiedziała na pewno jedną rzecz: że Robert po prostu jest dobrym człowiekiem.

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название