Pieprzony Los Kataryniarza
Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн
Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.
Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.
Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.
Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.
"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".
Maciej Parowski
"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".
Marek Arpad Kowalski
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pan, panie kolego? – wzrok wicedyrektora zatrzymał się na jednym z członków zespołu, który wciąż jeszcze majstrował coś przy multikarcie leżącego przed nim notebooka.
– Tak, panie dyrektorze. Już. O, już. Przepraszam.
– A zatem, panowie, najpierw to, co chcę mieć w kluczowych punktach – podjął wicedyrektor, gdy wszystkie pięć twarzy było już zwróconych ku niemu. – Po pierwsze, chcę, aby media podkreślały, że na Gwarancje Społeczne patrzyć trzeba nie jak na efekt konfrontacji, lecz jako na wspólny – zaakcentował mocno to słowo – sukces rządu, pracodawców i związków zawodowych. Sukces, dzięki któremu obie strony zdołały uniknąć konfrontacji, która, wszyscy wiedzą, czym mogłaby grozić: destabilizacją kraju. Fakt, że rangę tego sukcesu zgodziły się swoim autorytetem potwierdzić państwa ościenne, dowodzi jego wyjątkowości. Jakoś tak, sformułujecie to potem zręczniej. I właśnie, druga sprawa: wyjątkowość. Chodzi o podkreślenie, że jest to akt bezprecedensowy…
Pracownik, który miał kłopoty z przygotowaniem notebooka, puszczał ten wykład mimo uszu. Nazywał się Krzysztof Stapkowski; mając dwadzieścia siedem lat był najmłodszy w Zespole i swoją obecnością w nim zadawał kłam popularnemu mniemaniu, iż polityką zajmują się tylko karierowicze, którzy chcą z niej wyciągnąć osobiste korzyści, oraz wariaci, którzy marzą o narzuceniu wszystkim swojej ideologii. On sam nie należał do żadnej z tych kategorii. Pracował w URM, bo go to bawiło.
Bawił go między innymi wicedyrektor, wygłaszający teraz długą i całkowicie zbędną przemowę o sprawach, o których wszyscy wiedzieli. Wcześniej był on poprzednikiem redaktora Rodaka na stanowisku szefa działu krajowego CAI, a zamierzał zajść jeszcze wyżej. Krzysztof już wiedział, że jego marzenia się nie spełnią, po odejściu z URM zostanie korespondentem TeleNetu w jakimś mniej lub bardziej znośnym kraju, zależnie od posiadanych układów. Obecna funkcja była więc dla niego ostatnią możliwością puszenia się, niech sobie z niej korzysta i wymaga, by wszyscy słuchali go w bezruchu i skupieniu. Krzysztof był bardzo liberalny, uważał, że człowiek powinien w życiu nie tylko bawić się samemu, ale i pozwolić się bawić innym.
– To mniej więcej tyle tytułem wstępu – zakończył wicedyrektor. – Sprawa nie jest nowa i to, że będziemy się nią zajmować akurat dzisiaj, było do przewidzenia, więc zapewne macie panowie wiele do dodania. Słucham.
Zespół był grupą pracujących dla URM dziennikarzy, jak ich nazywano, speechwriterów. Kiedy nie trzeba było pisać wystąpień niższym rangą członkom gabinetu (dla wyższych rangą robili to ich właśni autorzy), miał jedno codzienne zadanie: przygotowywać “przesłania dnia”. Przesłanie dnia musiało być gotowe do godziny 15.00, ponieważ pierwsze programy informacyjne podsumowujące wydarzenia dnia wchodzą na antenę o siedemnastej, a dwie godziny to czas wystarczający, by redakcja mogła otrzymane z biura prasowego rządu materiały opracować po swojemu.
Przesłanie dnia okazało się, w generalnych sprawach, daleko lepszą formą kontrolowania mediów niż wszelkiego rodzaju czerwone telefony czy naciski. Trzeba było tylko znać i rozumieć szarą rzeczywistość dziennikarzenia -owo żmudne przerzucanie słów niczym węgla na łopacie i lepienie informacji z niczego, po to tylko, aby Przeżuwacze mieli swoją cogodzinną dawkę serwisowego kitu i swoje poczucie bezpieczeństwa. Każdy, kto czynił obracanie tego kieratu lżejszym, mógł zawsze liczyć na wdzięczność i współpracę dziennikarzy, a Centrum Prasowe rządu, mozolnie przygotowując codziennie gotowe ściągawki, w których wystarczało tylko zakreślić markerem odpowiedni fragment i ewentualnie dobrać do niego filmowe przebitki, nie robiło wszak nic innego, tylko wyręczało dziennikarzy. Przy okazji zaś załatwiało, by Przeżuwacze wraz z serwisowym kitem połykali codziennie odpowiednią dawkę fraz świadczących, jak ciężko stara się władza o przezwyciężenie recesji, dalszą stopniową poprawę sytuacji ekonomicznej i doprowadzenie transformacji ustrojowej do chwalebnego zakończenia. To nic, że Przeżuwacze w to nie wierzyli, a nawet gdyby wierzyli, po pięciu minutach zapominali, w co. Ważne było, żeby, codziennie powtarzane, frazy te zapadały im w podświadomość i zalepiały szare komórki jak lepki szlam.
Codziennie o jedenastej odbywała się robocza narada Zespołu z wyznaczonym na ten dzień kierownikiem Centrum, potem autorzy przygotowywali przydzielone im tematy, do wpół do drugiej przelewali je do kierownika, który wprowadzał swoje uwagi i przekazywał tekst styliście. Zazwyczaj dzienny dyżur pełniły trzy osoby. Ze względu na wieczorną uroczystość postanowiono zapędzić do pracy wszystkich członków Zespołu. Zdaniem Krzysztofa, zupełnie bez sensu. Kiedy jak kiedy, ale dziś nie mogło się zdarzyć nic nieprzewidzianego.
– Proponowałbym – odezwał się mężczyzna w marynarce – żebyśmy się zastanowili zawczasu, z jakiego typu zarzutami możemy się spotkać. Warto byłoby od razu umieścić w naszych materiałach kontrargumenty.
– Właściwie, żeby być szczerym, już się nad tym zastanawialiśmy – podjął inny z członków zespołu. – Zarzut jest jeden, ten sam we wszystkich publikacjach, które krytycznie się odnoszą do idei Gwarancji Społecznych. Że taki zakres praw socjalnych musi zniszczyć gospodarkę…
– Krótko mówiąc, że Unia Europejska i Rosja tylko marzą, żeby nas okupować. Zaleje nas obcy kapitał, wykupią Niemcy i rosyjscy Żydzi… – wicedyrektor kilkakrotnie uderzył otwartą dłonią o stół. – Panowie, to chyba kpiny. Chcielibyśmy polemizować z podobnymi bredniami?
– Panie dyrektorze, zarzut, że gwarancja przeznaczania pięćdziesięciu procent dochodu narodowego na wydatki socjalne zmniejszy drastycznie konkurencyjność naszych produktów na światowych rynkach brzmi dość poważnie – nie ustępował człowiek w marynarce. Krzysztof, z pozoru nie zwracając na tę dyskusję większej uwagi, pisał coś na swoim notebooku. – Sama idea gwarancji, czyli przyznanie sąsiadom prawa do interwencji w wewnętrzne sprawy państwa też może być atakowana…
– W wypadku, gdyby władza nie dotrzymała swoich zobowiązań wobec wyborców! – wicedyrektor nie dał mu skończyć. – Tylko w takim wypadku, panie Zbigniewie! Jeżeli to ma być zdrada stanu, to ratyfikowanie każdej karty praw ONZ lub Unii jest tak samo utratą niepodległości!
– Tak jest, i to trzeba napisać. To trzeba napisać, panie dyrektorze – powtórzył pan Zbigniew, upewniając się, że znowu jest przy głosie. – Na podstawie swoich wieloletnich doświadczeń mogę pana zapewnić, panie dyrektorze, że nic nie stawia władzy w gorszym świetle niż pozostawianie zarzutów bez odpowiedzi. Nawet najgłupszych.
Aha, zaczyna się. Wyjeżdżanie przez Zbynia ze swoim wieloletnim doświadczeniem zawsze działało na każdego szefa jak płachta na byka. Krzysztof uśmiechnął się lekko, nie odrywając się od pisania.
– Pan Zbigniew ma rację – poparł inny z uczestników narady. – Wyciągną nam zaraz Katarzynę II i Starego Fryca, trzeba to od razu ośmieszyć, zanim się otworzą…
– Panowie, panowie – zawołał śpiewnie dyrektor, rozkładając szeroko ramiona. – Kogo wy jeszcze chcecie ośmieszać?! Ludzi, którzy są już ośmieszeni raz na zawsze? No, dobrze, zgódźmy się, że te dwadzieścia, może w porywach trzydzieści procent będzie głosować na Zjednoczony Obóz Katolicko-Patriotyczny, jeszcze przez wiele lat, zanim dziadkowie nie powymierają. To jest część społeczeństwa raz na zawsze stracona dla jakichkolwiek rozsądnych rządów w tym kraju. Każda demokracja ma taki margines nacjonalistów, i oni są nawet pożyteczni, trudno by było bez nich zmobilizować zdrowy, normalny elektorat. Ale to są i tak ludzie uodpornieni na wszelkie argumenty, nie ma z nimi co polemizować, bo wtedy tylko przydaje im się niepotrzebnie znaczenia. A jeszcze przy takiej okazji, jak podpisanie Gwarancji!
– Ale przemilczanie zarzutów, panie dyrektorze… Wicedyrektor przerwał mu stanowczym ruchem ręki.
– Powiedziałem: nie! Nie zapominajcie, panowie, kto najuważniej ogląda programy informacyjne. Kiedy jak kiedy, ale dzisiaj po prostu nie możemy dać takiego sygnału.