Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co robisz, enigmatyczny sukinsynu?
– Docieram do prawdy.
2
Gdy drzwi do maszynowni się otwarły, Lindberg zobaczył Hallforda przy jednym z paneli. Ten obejrzał się tylko przez ramię, a potem wrócił do swoich zajęć.
Trójka załogantów weszła do środka, przy czym Håkon kroczył z niejakim trudem, uwieszony na towarzyszach.
– Gideon – powiedział.
Mechanik odwrócił się i zmarszczył czoło. Lindbergowi przeszło przez myśl, że w tej masce wygląda jak Hannibal Lecter, jedna z klasycznych postaci popkultury, której kolejne wcielenia powstawały swego czasu w postaci remake’ów w fantazmatach.
– Co zamierzasz? – zapytała cicho Nozomi.
– Zobaczysz.
Hallford obrzucił ich obojętnym spojrzeniem, a potem obrócił się do swojego stanowiska i pochylił nad wyświetlaczem.
– A caelo usque ad centrum – odezwał się Skandynaw.
Gideon wyprostował się i znieruchomiał.
– Vive ut vivas – dodał Håkon.
Mechanik na powrót się ku nim zwrócił i tym razem jego oczy wyrażały głębokie zdziwienie. Zrobił krok w ich kierunku.
– Neca eos omnes, deus suos agnoscet – odezwał się Hallford zniekształconym, basowym głosem. Cała trójka poczuła ciarki na ciele.
Zrozumiał, może dzięki znajomości łaciny, której nie utracił od czasów nauki elementarnej, a może znał tylko te trzy frazy, które zostały im przekazane.
– Wiem, co to wszystko oznacza – powiedział Håkon po łacinie.
Główny inżynier cofnął się. Nadal milczał, ale najwyraźniej dotarł do niego sens wypowiedzianych słów.
– Uświadomiłem to sobie, gdy zacząłem jeszcze raz wszystko analizować. W wersji przyszłości, którą widzieliśmy, na pokładzie nie było mnie ani Alhassana – perorował Lindberg. Ellyse rozumiała go bez trudu, zaś Dija Udin najwyraźniej nie odświeżał szkolnych umiejętności lingwistycznych od pewnego czasu.
– Te trzy zdania, trzy paremie, to określenie zasad gry. Informacja, która zawiera w sobie wszystko.
Gideon spojrzał na pozostałych załogantów.
– A caelo usque ad centrum – powtórzył Håkon. – Z nieba, z gwiazd, do centrum. Z wielu miejsc w jedno. Chodzi o to, że ta rasa ściąga tutaj okręty wielu cywilizacji. Pierwsze zdanie to więc zapowiedź, ogólna informacja.
– A drugie? – wtrąciła Nozomi.
– Drugie i trzecie to informacja o celu, dla którego to się dzieje. Vive ut vivas. Neca eos omnes, deus suos agnoscet. Żyj, abyś mógł żyć. Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich.
Gideon trwał w bezruchu, bacznie przyglądając się Skandynawowi.
– Chodzi o starcie między wszystkimi, którzy się tutaj zjawią. Igrzyska. Przeżyj, abyś mógł żyć dalej, to określenie nagrody dla tej cywilizacji, która przetrwa. A passus o zabiciu wszystkich wskazuje sposób, w jaki to osiągnąć.
– Proelium – mruknął nisko Hallford.
– Co? – zapytał Dija Udin.
– Bitwa i zawody – odparła Ellyse. – To słowo ma dwa znaczenia.
– Oba trafne w tym przypadku – dodał Lindberg.
– Czym zatem jest Rah’ma’dul? – zapytała.
– Nazwą własną – powiedział Skandynaw. – Planety lub cywilizacji… i po reakcjach granatowoskórych, wnoszę, że nie ma dobrej reputacji we wszechświecie.
Przez moment trwali w milczeniu. Alhassan cofnął się o krok, jakby był gotów uciekać.
– Skąd te wnioski? – spytała Ellyse.
– Zacząłem myśleć o tym, że nie było nas na pokładzie…
– No tak.
– I doszedłem do wniosku, że organizatorzy nie wypuściliby nas stąd. Całe to proelium opiera się na założeniu, że jednostki się tu gromadzą, a potem czekają na potencjalnych przeciwników. Architekci tych zmagań nie pozwoliliby, byśmy rozpierzchli się po kosmosie. Zatrzymaliby nas.
– Czyli uważasz, że tu byliście?
– Z całą pewnością.
– Ale…
– Zapewne podjęliśmy walkę. Może na pokładzie Kennedy’ego, może na innym statku. I skoro zostaliśmy, to musieliśmy mieć cholernie dużą szansę na wygranie… albo znaleźć się pod ścianą. Przy czym ta druga opcja wydaje się bardziej prawdopodobna.
Håkon spojrzał na przyjaciela, ale wyraz twarzy Alhassana świadczył o tym, że nie nadąża za całym tym wywodem.
– Uświadomiłem sobie, że wszyscy zostaliśmy, bo nie mieliśmy wyboru. I to jest kwintesencja proelium. W ten sposób zatrzymują tutaj jednostki.
– Co ty pierdolisz? – żachnął się w końcu Dija Udin.
– Sprawiają, że nie mamy innego wyjścia.
– To znaczy?
– Jeśli uciekniemy, zaprzepaścimy szansę na ratunek dla naszej cywilizacji. Jaccard miał rację, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Oni także.
Zapadło długie i ciężkie milczenie. Hallford spoglądał na swoich dawnych towarzyszy, jakby starał się ustalić, na ile rozumieją sytuację. Od kiedy Lindberg zaczął rozprawiać z powrotem w lingua universalis, główny mechanik przestał cokolwiek rozumieć.
– Chcesz powiedzieć, że wyrżnęli całą ludzkość, żebyśmy mieli motywację do pozostania tu? – zapytał Alhassan.
– Nie motywację. Przymus.
– Bzdura.
– Niekoniecznie – odparł Håkon. – Ta rasa od początku sobie z nami igra. Bawi się nami jak zabawkami w piaskownicy. Przypuszczam, że nie jesteśmy dla nich wiele warci. Może proelium jest tylko jednym z wielu takich igrzysk, może nie przykuwamy uwagi całej cywilizacji, a jedynie jakiejś małej grupy…
– Wszystko to tylko zasrane hipotezy.
– Które wydają się coraz bardziej prawdopodobne – zaoponowała Nozomi. – Od początku intuicyjnie wyczuwaliśmy, że to jakiś rodzaj gry, prawda?
Dija Udin niechętnie skinął głową.
– To, o czym mówi Håkon, wydaje się sensowne.
– Jeśli ktoś jest zwolennikiem teorii opartych o kosmiczną siekankę… – odbąknął Alhassan. – Bo w takim razie wszystko ku temu właśnie zmierza, prawda? Polała się krew miliardów istnień, a teraz my to dokończymy.
– Na to wygląda.
– Więc nie uciekamy?
– Nie – odparł Lindberg. – Co nie znaczy, że nie skorzystamy z Terminalu. Jest tu przecież w jakimś celu, prawda?
Spojrzał wyczekująco na Ellyse. Nagle w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia.
– Rozprzestrzenienie gatunku. To centrala…
– Tak mi się wydaje – potaknął Skandynaw.
– Rasa, która wygrywa, zyskuje możliwość rozpierzchnięcia się pomiędzy gwiazdami…
– I teraz najdonioślejszego znaczenia nabiera ostatni przekaz po łacinie. Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich.
– Ta cywilizacja uważa się za Boga – odparła Ellyse. – Albo nim jest.
Zamilkli. Dija Udin kręcił głową, jakby ta myśl go drażniła. Håkon spoglądał na głównego mechanika, czekając, aż ten zabierze głos. Najwyraźniej jednak nie miał zamiaru.
– Globalne zawody na śmierć i życie… a raczej przetrwanie albo nieistnienie cywilizacji, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć – zabrał głos Alhassan. – Ale ta boża koncepcja jest… obrzydliwa.
– Zastanów się nad tym – wtrącił Lindberg. – Cywilizacja, która rozsieje ziarna którejś rasy po kosmosie, może traktować siebie jako boskie istoty.
– Niech się traktuje nawet jako galaktyczne kurwy, mało mnie to interesuje.
Muzułmanin ruszył w kierunku wyjścia. Stanął przed progiem, a potem obrócił się przez ramię.
– Nikt mnie nie powstrzymuje?
– Zależy, dokąd idziesz – odparł Håkon i uśmiechnął się blado.
– Do Terminalu. Mam zamiar pogadać z tymi, którzy nas tu ściągnęli.
Ellyse i Lindberg wymienili się spojrzeniami, po czym Skandynaw skupił wzrok na Hallfordzie. Mimo że pomysł przyjaciela wydawał się samobójczy, miał szansę powodzenia. Wszak zyskali wreszcie sposób komunikacji z tą rasą – wystarczyło skorzystać z posłańca, który stał teraz przed nimi.
– Colloquium – powiedział astrochemik.
Załogant z maską na twarzy przez moment się zastanawiał, po czym skinął głową. Najwyraźniej spodziewał się, że ta propozycja padnie. Cała czwórka ruszyła w kierunku wyjścia.