Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To twój pomysł, nie?
– Ale wspólne wykonanie. Zresztą nie ma czasu na pierdoły, działaj.
Håkon wybrał na chybił trafił, byleby tylko nie znaleźć się tam, gdzie poprzednio.
4
Wyszli na zatłoczoną ulicę – o ile można było tak określić to miejsce.
Cały ruch momentalnie zamarł, gdy znikąd pojawiło się dwóch przybyszy, a tuż za nimi zniekształcona połać.
Lindberg i Dija Udin byli zupełnie skołowani. Omiatali wzrokiem obcy, futurystyczny świat, szukając ratunku. W oszklonych tunelach nad nimi podróżowały z niebotyczną prędkością ciemne kapsuły. Przezroczyste korytarze przesłaniały całe niebo, a pojazdów musiały być tutaj tysiące, jeśli nie miliony.
Pod tą warstwą rozciągała się ulica, czy może raczej szeroki chodnik, gdyż używali go wyłącznie przechodnie. Stanowili oni przekrój wszelkich fantasmagorii, jakie Håkon mógł sobie wyobrazić. Od wynaturzonych, ohydnych kształtów, aż po sterylne, niemal mechaniczne postacie.
Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby właśnie zobaczyli duchy.
Håkon poczuł, że przyjaciel go szturchnął. Spojrzał na niego, a Dija Udin wskazał mu istotę, która stała nieopodal. Wysoka, strzelista postać przypominała te, które znajdowały się w Terminalu. Tyle tylko, że zamiast przezroczystego, diamentowego ciała, nosiła żółtawą powłokę. Sprawiała wrażenie, jakby lśniła, emanowała jakimś blaskiem.
– Lindberg…
Håkon zorientował się, że obcy zakleszczył spiczaste palce na przegubie dłoni Alhassana. Zanim jednak któryś z Ziemian zdążył zareagować, kolejna taka postać pojawiła się po drugiej stronie i chwyciła dłoń Skandynawa.
Zaraz potem pociągnięto ich z powrotem do portalu.
W okamgnieniu znaleźli się w miejscu, z którego wyruszyli. W Terminalu jednak panował półmrok.
– Co to ma, kurwa, znaczyć? – zapytał Dija Udin. – I co to było za miejsce?
Astrochemik obrócił się i przekonał, że nie ma z nimi dwóch postaci.
– Lindberg!
– Daj mi chwilę spokoju, człowieku – odparł Håkon. – Przeżyłem właśnie podobny szok.
– Musimy tam wrócić – powiedział na wydechu Alhassan. – Cywilizacja… szansa, ratunek, zaawansowana technologia.
Håkon powiódł wzrokiem wokół. Drzwi do Terminalu były zamknięte, powinna panować tu kompletna ciemnica.
– Widziałeś, co tam się działo? – zapytał Dija Udin.
– Trudno było nie zauważyć.
– Wracamy?
– Nie – odparł Lindberg. – I tak trafilibyśmy do innego czasu, a nawet jeśli nie, to wydaje mi się, że ci srebrni surferzy pojawiliby się w mig.
– Srebrni surferzy?
– Nic a nic nie znasz się na klasyce popkultury, co?
– Z pewnością nie takiej, którą masz na myśli. Wiem za to, kim jest Harun ar-Raszid, w przeciwieństwie do ciebie.
Håkon spojrzał na niego spode łba, a potem ruszył w kierunku wyjścia.
– Myślisz, że czekają na nas na wszystkich cywilizowanych światach? – zapytał nawigator.
Lindberg poszukał wzrokiem czegoś, czym mogliby otworzyć trójkątne wrota. Bezskutecznie.
– Tak myślę – odparł.
– Może ustawiają warty. W końcu druga strona tunelu zawsze jest w tym samym miejscu. Mogą pilnować jej non stop, jeśli mają odpowiednio wielu rekrutów, praktykantów, szeregowych, czy kogokolwiek, kto ma pecha dybać na dwóch Ziemian.
Håkon nie musiał długo się zastanawiać, by przyznać przyjacielowi rację. Zapewne próba otrzymania pomocy od jednej z zaawansowanych cywilizacji była złamaniem reguł. Diamentowi z danego okresu mogli pilnować przejścia – wszak wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było wykorzystywane jako uczęszczany szlak. Turystyczny, handlowy, czy jakikolwiek inny… bez dwóch zdań przerzucano tym sposobem ludzi i rzeczy na wielkie odległości.
Wystarczyło mieć sprawną konchę, by nie zagubić się w czasie.
Czternaście korytarzy. Czternaście światów, które były ze sobą połączone za sprawą Terminalu.
– Co teraz? – zapytał cicho Dija Udin. – Drzwi nie otworzymy. Najwyraźniej projektant zapomniał zadbać o klamkę.
– Albo trafiliśmy do czasu, w którym to miejsce jest z premedytacją zamknięte.
– Nie…
– Co „nie”?
– Nie będę więcej wdawać się w te gdybania. Od teraz postępujemy wedle prostej logiki. Drzwi zamknięte, w porządku, przyjmuję to. W takim razie trzeba udać się do innych.
Lindberg zastanawiał się przez chwilę nad tą „logiką”.
– Niech będzie – powiedział, kręcąc głową. – Tym razem ty wybierasz.
– Może ten świat z pulsarem? – zapytał Alhassan, ruszając korytarzem ku głównemu pomieszczeniu. – Tam przynajmniej nikogo nie było.
– I nas też mogłoby nie być, gdybyśmy trafili na moment, gdy ta gwiazda przerodziła się w supernową.
– Przesadny pesymizm. Może znów wrócilibyśmy do przyszłości.
– I co by to dało?
– Sprawdzilibyśmy, czy się zmieniła.
Håkon pokręcił głową, jakby usłyszał największą możliwą głupotę, ale zaraz potem zmitygował się w myśli. Dija Udin miał stuprocentową rację. Skandynaw otworzył usta, a potem bez słowa ruszył w kierunku korytarza.
– Zaraz, czekaj…
Nie miał zamiaru czekać. Jeśli przyszłość w jakimkolwiek stopniu uległa zmianie, będzie miał dowód, że mogą uratować Ellyse i resztę.
Alhassan zdążył do niego dopaść, dzięki czemu przekroczyli próg w tym samym momencie. Håkonowi przez myśl nie przeszło, że wejście do tunelu chwilę później mogło sprawić, że zgubią się gdzieś w czasoprzestrzeni.
Wychynęli na drugą stronę, ale natychmiast wyrosły przed nimi dwie diamentowe postacie. Tym razem ich ciała osłonięte były fioletowymi, jaśniejącymi powłokami. Równie szybko jak poprzednicy władowali ich z powrotem do korytarza.
– Kurwa mać! – skwitował Dija Udin, gdy wrócili do Terminalu.
Tym razem panował w nim zupełny mrok, jak w grobie.
– Jeszcze raz – powiedział Lindberg.
– W porządku. Złapmy się za ręce.
– Zwariowałeś?
– Nie. Przecież nie chodzi o mizianie się, tylko o to, żebyśmy przypadkiem nie wylądowali w różnych miejscach.
– Nie ma mowy.
– Daj spokój, Lindberg. Już ja dobrze wiem, co ty tam…
– Ruszamy na trzy, bez żadnego dotykania się – uciął Håkon. – Obróciłeś się już?
– Chyba tak.
– To raz, dwa, trzy…
Astrochemik musiał odczekać chwilę, nim jego oczy przyzwyczaiły się do blasku. Pulsar znikł – zamiast niego na horyzoncie widniała gwiazda w niczym nieprzypominająca neutronowej. Czerwony olbrzym świecił mocno… na tyle mocno, że Lindberg poczuł żar na skórze.
– Nieprawdopodobny pech – powiedział Alhassan, osłaniając oczy.
– Raczej szczęście. Ta planeta ma go sporo, jeśli teraz znajduje się w odpowiedniej odległości od tego bydlaka na niebie, a potem odpowiednio blisko pulsara.
– Co robimy?
– Spieprzamy. Chyba że chcesz się usmażyć.
Cofnęli się, a potem na powrót znaleźli w Terminalu. Tym razem wpadało do niego światło z zewnątrz, więc obaj odetchnęli. Przynajmniej na chwilę.
– Słuchaj… – zaczął Dija Udin – zaczyna mnie to wszystko trochę niepokoić.
– Co ty powiesz?
Bezwiednie ruszyli w kierunku wyjścia, niczym dwóch turystów, którzy mają przed sobą jeszcze jakąś atrakcję do obejrzenia.
– W tym sensie, że ostatnim razem Gideon wyciągnął nas z tarapatów.
– Mhm.
– Teraz zginął razem z całą załogą. Możemy liczyć tylko na siebie, a jak widać, jesteśmy niczym dwójka dzieci we mgle.
– Gideon zginął, relatywnie rzecz biorąc.
– Co?
– Skoro posiadał zdolność posługiwania się konchą, to może z naszej perspektywy krąży gdzieś pomiędzy tunelami, szukając nas.
– To kompletna bzdura. Nawet większa, niż te twoje samo-spójne nowikowy.
– Wszystko jest względne.
– Tak twierdził Einstein, ale…
– Niezupełnie. Einstein nie twierdził, że wszystko takie jest. Miał na myśli to, że relatywna jest nasza pozycja w czasoprzestrzeni, że nie istnieje żaden uniwersalny, obiektywny sposób, na podstawie którego bylibyśmy w stanie…
– Nie, nie – uciął Alhassan. – Nie mam nastroju na słuchanie takich wywodów.