Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Chuj – ocenił Dija Udin.
– Jestem zmuszony się z tobą zgodzić.
– Gdzie ta woda?
– Najwyraźniej pod warstwą roślinności. Musi być jej niezwykle dużo, skoro…
– Oby nie na tyle dużo, żeby te badyle odrosły – odbąknął nawigator, obracając się ku tunelowi, który wyżłobili.
W oddali Skandynaw dostrzegł niewielkie wzniesienie. Ruszyli w jego kierunku, raz po raz się potykając. Zaczęli wzajemnie się asekurować, w efekcie sprawiając, że upadki były teraz ich wspólnym dziełem.
Po półgodzinie dotarli do zbocza niewielkiego wzniesienia. U jego stóp płynął potok, lecz woda miała zielony, mętny kolor. Spojrzeli po sobie, po czym bez słowa zgodzili się, że nie ma to najmniejszego znaczenia.
Puścili się pędem w dół, przewracając i zanosząc nieprzytomnym śmiechem. Jak szaleńcy dopadli w końcu do strumienia i zanurzyli w nim ręce. Zaczęli łapczywie pić, ani myśląc o tym, że bakterie znajdujące się w tej wodzie mogą okazać się dla nich śmiertelne. Potem zanurzyli w niej głowy, otumanieni prozaiczną radością.
Zaspokoiwszy pragnienie, odpoczywali, leżąc na plecach i czując na sobie ciepłe promienie tutejszego słońca.
– Sielanka – odezwał się Dija Udin, przeczesując mokre włosy.
– Gdyby nie to, że mamy do wykonania misję.
– Takich górnolotnych słów teraz używamy? Wiekopomne zadanie przed nami?
– Cofniemy się, ostrzeżemy zawczasu Accipitera, a Ellyse nic się nie stanie – perorował dalej Håkon.
Alhassan podniósł dłonie i spojrzał na nie z zaciekawieniem. Pokryły się zieloną mazią, którą zapewne miał też na głowie. Niespecjalnie się tym przejąwszy, opuścił ręce. Widząc to, Lindberg naraz poczuł, jak wypita woda… tężeje mu w żołądku.
– Ja też to mam na sobie? – zapytał, obracając się do muzułmanina.
– Tak. Ale kogo to obchodzi?
– Może dwóch gości, którzy przed momentem żłopali z tej rzeki jak spragnione wody antylopy?
– Może tak, może nie. Nie było innego wyjścia.
Håkon pokręcił głową i z trudem się podniósł. Powiódł wzrokiem wokół, stwierdzając, że to drugi opuszczony świat, do którego zaprowadził ich tunel. Możliwe, że trafili do przeszłości kolejnej planety, zanim jeszcze została zasiedlona.
– Odpocznijmy tutaj, jutro ruszymy na zwiady – wyprzedził cios Dija Udin.
– W porządku. Tylko że ruch wirowy tej planety może się znacznie różnić…
– Mam to w dupie.
– OK – odparł Lindberg, a potem ułożył się kawałek dalej i zaplótł ręce pod głową. Przypuszczał, że tym razem nie będzie miał problemów z zapadnięciem w sen. I nie pomylił się – tyle tylko, że gdy się obudził, stwierdził, że wolałby nigdy nie zamykać oczu.
Otworzywszy je zrozumiał, że patrzy na obce formy życia. Dwie postacie.
Otworzył usta, ale poza cichym jękiem nie dobył głosu. Kątem oka dostrzegł, że Dija Udin również się obudził i z przerażeniem spoglądał na przybyszów. Ich skóra miała kolor pośredni pomiędzy czarnym a granatowym. Oczy mieli lekko skośne, całkowicie białe i tak jasne, że niemal raziły. Postawą przypominali istoty ludzkie, prócz tego, że byli lekko odchyleni do tyłu.
Nosili jakiś rodzaj zbroi, sprawiającej wrażenie, jakby została wykonana z błękitnej skóry zwierzęcej. Trzymali broń przypominającą zakrzywione oszczepy, a ich głowy pozbawione były włosów.
Patrzyli na dwóch Ziemian, jakby nie rozumieli, co się dzieje.
– O kurwa… – zdołał wydukać Alhassan.
Håkonowi przemknęła myśl, że to niespecjalnie dobre pierwsze słowa, jakie ludzkość wypowiedziała do obcych. Z pewnością nie nadawałyby się do podręczników historii.
Jeden z przybyszów wydał z siebie dziwny, piskliwy dźwięk, odginając głowę w tył. Drugi tylko się przypatrywał.
Astrochemik gorączkowo walczył z natłokiem myśli, próbując sprowadzić je na właściwy tor. Spoglądał na oszczepy, którymi obcy lekko potrząsali, jakby nieśmiało im grozili. Trudno było cokolwiek wyczytać z ich białych oczu – ani nawet stwierdzić, czy patrzą wprost na nich. Twarze mieli jednolite i spłaszczone, nie mogło być mowy o jakiejkolwiek mimice.
– Zabiją nas – powiedział Dija Udin.
Skandynaw podniósł się z ziemi powoli, spokojnie. Przybysze natychmiast wycelowali w niego oręż, gotowi do ataku. Szybko uniósł ręce, licząc na to, że ten gest okaże się zrozumiały. Najwyraźniej jednak nie był, bo piskliwe okrzyki się nasiliły – i tym razem wizg wydawali już obaj.
– Chyba ich obraziłeś – zauważył Alhassan. – Siadaj z powrotem.
Lindberg opuścił ręce, a potem skłonił głowę. Może to zrobi swoje, pomyślał. Szybko jednak przekonał się, że i ten gest na nic się nie zdał. Obcy piszczeli coraz głośniej, a Håkon zaczął obawiać się, że wzywają posiłki.
Została tylko jedna możliwość. Zakładając, że Terminal nieprzypadkowo prowadził do tego miejsca, być może była nawet sensowna.
– Rah’ma’dul – odezwał się gardłowo.
Naraz umilkli.
Piski przebrzmiały w okamgnieniu. Obcy zamarli w bezruchu, a jeden z nich zrobił pół kroku w tył.
– Chyba to jednak zdecydowanie więcej niż słowo-klucz – powiedział Dija Udin.
– Najwyraźniej.
Gospodarze wycofali się jeszcze kawałek.
– Co robimy? – zapytał muzułmanin.
– Proponuję pierzchnąć, póki pora.
– Tylko że tych dwóch ewidentnie się nas boi.
– Mogą zmienić zdanie, gdy okaże się, że mamy z Terminalem tyle wspólnego, co oni.
Rozległ się kolejny wizg, tym razem krótki i tak wysoki, że Lindberg poczuł, jak przeszywa mu skronie. Ziemianie zmrużyli oczy i pochylili głowy, a dwóch obcych natychmiast zrobiło to samo, choć nieco nieporadnie.
– Chyba nawiązaliśmy kontakt – zauważył nawigator.
– I tyle wystarczy. Zbierajmy się stąd.
Cofnęli się kawałek, obserwując obcych. Po chwili dostrzegli, że zza oddalonej o kilka kilometrów gęstwiny wynurzają się kolejne postacie. Håkon ocenił ich liczebność na około tysiąca. Prawdziwa armia.
Obrócił się w kierunku, z którego przyszli.
– Alhassan…
Dija Udin również to zrobił.
Za nimi znajdowała się równie duża grupa przybyszów, przesłaniając wydeptaną ścieżkę do portalu. Z namaszczeniem nieśli połamane i zdeptane liście, jakby mieli na rękach ciała bliskich.
– To się nie skończy dobrze – powiedział muzułmanin.
Lindberg był zmuszony się z nim zgodzić.
Po chwili zostali otoczeni kilkurzędowym kordonem. Najbliższy szereg znajdował się dziesięć metrów od nieproszonych gości. Lindberg i Dija Udin toczyli wzrokiem po płaskich obliczach, starając się wyczytać cokolwiek z pustych oczu. Po chwili obcy zaczęli składać przed nimi połamane łodygi i liście.
Raz po raz rozlegał się świdrujący głowę pisk.
– Co robimy? – zapytał Alhassan. – Może wycharcz jeszcze raz nasze ulubione słowo…
– Nienajgorszy pomysł – odparł Håkon, po czym uniósł wysoko ręce. Ostatnim razem zareagowali na słowo-klucz, jakby był to jakiś rodzaj wyzwania, więc uznał, że może uda się gestami dać do zrozumienia, że z Ziemianami nie ma żartów. – Rah’ma’dul! – ryknął gardłowo, obracając się wokół własnej osi i zamykając oczy. Kilkakrotnie powtórzył czynność, wymachując rękoma ponad głową.
– Lindberg…
– Rah’ma’dul! – krzyknął raz jeszcze.
– Lindberg… przestań.
– Dlaczego? – zapytał naukowiec, opuszczając ręce. Dostrzegł, że część tubylców zaczęła zbliżać się do nich z wyciągniętymi oszczepami. Natychmiast się obejrzał i przekonał, że z drugiej strony nadchodziła kolejna grupa.
– Ożeż… – zdążył jeszcze powiedzieć Alhassan, zanim się na nich rzucili.
22
Håkon obudził się w miejscu, które przywodziło na myśl przeciętne ziemskie miasto. Przez moment sądził, że widzi drapacze chmur i widniejące na tle nieboskłonu tunele transportowe. Otrząsnął się i zmitygował, że ta technologia nie ma nic wspólnego z ziemską. Poza tym jej najlepsze lata dawno minęły – wokół znajdowały się jedynie szkielety budynków, skrzętnie pokryte roślinnością. Cokolwiek niegdyś tętniło tu życiem, wymarło wieki temu.