Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Lindberg spojrzał na niego z nadzieją. Przyjaciel nadal jednak był związany i nic nie wskazywało na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić. Jeśli posiadał jakieś zdolności, dzięki którym wcześniej zdołał wymordować załogę Accipitera, to nie było po nich śladu.
Napastnik jeszcze raz uniósł swój oręż, tym razem celując w gardło Håkona.
– Zrób coś… – zdołał wydusić astrochemik.
– Zostawcie go, sukinsyny! – ryczał jak oszalały Alhassan, zupełnie nieświadomy, że przyjaciel się odezwał.
Håkon mocno zacisnął powieki i uświadomił sobie, że nie może liczyć na żaden ratunek. Dotarł do końca swojej drogi. I po prawdzie, była to ciekawa droga. Wyboista, biorąc pod uwagę ostatnie sześć miesięcy, ale obiektywnie rzecz biorąc, przeżył dwa i pół wieku. Doświadczył więcej niż jakikolwiek inny człowiek.
I przede wszystkim nawiązał kontakt z obca cywilizacją. Po wiekach poszukiwań przedstawiciel ludzkości wreszcie na nią trafił. Spotkanie nie było tym, na co można by liczyć, ale przynajmniej mógł odejść ze świadomością, że dokonał czegoś przełomowego. Gdyby ludzkość przetrwała – i gdyby ktokolwiek widział to wszystko – jego nazwisko znalazłoby się w podręcznikach historii.
Tymczasem nie umierał. Myśli biegły dalej, ale ostrze nie opadło.
Lindberg otworzył oczy, uzmysławiając sobie, że z jakiegoś powodu dane mu było przeżyć. Od razu spojrzał na przyjaciela, ale ten nadal był skrępowany pętami. Zupełnie wyczerpany, oddychał ciężko, wbijając wzrok w jakiś punkt w oddali. Håkon obrócił się w tamtym kierunku i przekonał, że tubylcy rozstąpili się na boki.
Szpalerem szedł Gideon Hallford, z konchą, która przylgnęła mu do twarzy. Srogim wzrokiem omiatał przelęknione twarze miejscowych.
Zatrzymał się przed skrępowanymi Ziemianami, po czym odezwał w nieznanym języku. Szpaler natychmiast rozsunął się jeszcze bardziej, obcy po obu stronach dali kilka kroków w tył. O ile wcześniejsza reakcja na Rah’ma’dul wydawała się zwykłym strachem, teraz Håkon widział skrajne przerażenie.
Główny inżynier Kennedy’ego odezwał się jeszcze raz, wskutek czego jeden z miejscowych dopadł do Lindberga i zaczął go rozwiązywać. Ledwo wyswobodził jego zranioną nogę, krew polała się jeszcze obficiej.
– Gideon? – zapytał Dija Udin.
Skandynaw poczuł, że zaczynają opuszczać go siły.
– Co ty tu… jak to możliwe? – pytał muzułmanin, ale Hallford nawet na niego nie spojrzał.
Håkon zastanawiał się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Zaczął powoli odpływać, dostrzegając, że gromadzą się nad nim obcy. Nieśli jakieś specyfiki w metalowych puszkach, najpewniej lekarstwa. Jeden z nich nałożył trochę na wypukłą z obu stron łyżkę, a potem napchał kleiku do obu ran. Szczypało koszmarnie, ale krwawienie zostało zatamowane.
Lindberg nagle poczuł przemożną senność. Zanim odpłynął, niejasno pomyślał, że to koniec ich tułaczki. Wróci na Drake-Omikron, uratuje Accipitera i Ellyse, a potem… potem będzie musiał zrobić coś z wiedzą, którą zdobył podczas tej eskapady. Kątem oka dostrzegł jeszcze, że wyswobodzony z więzów Alhassan natychmiast znalazł się tuż przy nim. Potem zapadł w sen.
Obudził się już w innym świecie.
Rozdział 4
1
Nikt nie miał pojęcia, jaką substancję umieścili obcy w ciele Skandynawa. Jedno było jednak pewne – antyseptyk działał jak marzenie. Infekcja się nie rozwinęła, a skóra zaczęła goić błyskawicznie. Tego samego nie można było powiedzieć o obrażeniach wewnętrznych, ale im zaradziła komora lecznicza w ambulatorium Kennedy’ego. Posiadała technologię o kilkadziesiąt lat nowszą od tej na Accipiterze, stąd wybór był oczywisty.
Nozomi siedziała na skraju łóżka, patrząc na dochodzącego do siebie Håkona. Uniósł powieki, a potem przez moment trwał w bezruchu, zatrzymując wzrok na jej oczach. Sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się, czy rzeczywiście ją widzi.
– Ile czasu minęło… od naszego zniknięcia? – zapytał chrypliwie. Próbował odchrząknąć, ale bez skutku.
– Dwa tygodnie.
– W takim razie mamy półtora miesiąca, by stąd zniknąć.
– Co? Dlaczego?
– Alhassan wam nie mówił?
– Właśnie składa raport Jaccardowi – odparła Ellyse i zauważyła, że Lindberg opuścił wzrok. Powiodła za nim, by przekonać się, że trzyma dłoń na jego ręce. Natychmiast ją cofnęła i spojrzała w bok. – Dlaczego mamy stąd uciekać?
– Bo widzieliśmy przyszłość.
Håkon pokrótce opowiedział jej o wraku i wszystkim, co widział… prócz wiadomości na wyświetlaczu. Uznał, że jeszcze nie pora, by odkrywać wszystkie karty, nawet przed Nozomi. Prędzej czy później będzie musiał jej powiedzieć, ale…
Przerwał ten tok myśli, wracając do teorii samo-spójności Nowikowa. To, co się wydarzyło, zdarzy się ponownie.
Może to on wprowadził tę wiadomość do systemu? Może zadbał, by nosiła ślady rąk Ellyse? W ten sposób łatwiej byłoby mu uwierzyć w przekaz. Może to wszystko wydarzy się niebawem, a on powtórzy każdy błąd, który już popełnił? Wszechświat zadba, by wszystko pozostało constans.
Zawsze uważał, że rozumowanie Nowikowa było poprawne. Na poparcie żadnej z teorii nie było niepodważalnych dowodów, ale ta wydawała mu się najbardziej logiczna. Miała ten zasadniczy atut, że eliminowała wszystkie paradoksy.
Teraz jednak, gdy pierwsze skrzypce grała obecna w sercu nadzieja, gotów był nagiąć swoje wcześniejsze przekonania. Gotów był przyjąć, że przyszłość da się zmienić.
Naraz uświadomił sobie, że to tylko myślenie życzeniowe.
– Håkon?
– Tak? – zapytał, nieco zmieszany. – To wszystko.
– Wniosek jest więc prosty: trzeba stąd uciec. Jeśli nie dziś, to jutro. Zapobiegniemy tym wydarzeniom.
– Owszem…
– Prawdę mówiąc, powinniśmy to zrobić od razu. W końcu sprowadziła nas tutaj rasa, która wytrzebiła kilkanaście załóg Ara Maxima.
– Najprawdopodobniej.
– Na pewno – odparła Nozomi. – Nie ma sensu łudzić się, że jest inaczej. Poza nami wszyscy zginęli.
– I być może poza ISS Leavitt. Pamiętaj o tych zarodkach.
– O, wierz mi, że pamiętam.
– W takim razie jesteś świadoma, że tylko pozostając tutaj możemy liczyć, że znajdziemy ten statek?
Zaczyna się, pomyślał Lindberg. Nie zastanawiał się nad tym argumentem, sam nasunął mu się jako logiczna odpowiedź. I najgorsze było to, że stanowił trafne spostrzeżenie.
Ellyse zamilkła, patrząc na niego z wyrzutem, jakby to on sam sprowadził na nich zgubę.
– Teraz, gdy mamy konchę, możemy lawirować pomiędzy miejscami i momentami w czasie – powiedziała. – Nie musimy uciekać. Możemy po prostu zniknąć na pewien czas, a potem znów się pojawić.
– Być może.
Przez chwilę milczała.
– Uważasz, że przyszłości nie można zmienić, prawda?
– Po czym poznałaś?
– Po tym, że jesteś ponurakiem. Każdy ponurak jest też fatalistą, a od tego do koncepcji niezmienności czasu jest już rzut kamieniem. Ale myślę, że wszystkie te założenia są błędne.
– Tak?
Poprawiła się na łóżku.
– Przyjmijmy, że masz rację. Przyszłych wydarzeń nie da się zmienić. Accipiter się rozbił, ty widziałeś to w przyszłości, a potem cofnąłeś się, by nas o tym poinformować. Według twojej koncepcji jesteś elementem układanki, bez której musiałaby ona runąć, prawda?
– Połowicznie. Mój powrót albo nic nie zmienił, albo de facto doprowadził do katastrofy.
– Ale co było najpierw?
Skandynaw uniósł brwi.
– Przecież przyszłość najpierw musiała się zdarzyć, prawda? – dopytała. – A dopiero potem miało miejsce twoje przeniesienie się w czasie.
– O ile dobrze rozumiem, pijesz do tego, czy pierwsza była kura, czy jajko.
– Tak.
– W koncepcji permanencji nie ma miejsca na takie rozważania – odparł Lindberg. – Wszystko jest stałe. Wszystko dzieje się w jednej chwili. Ciągi przyczynowo-skutkowe nie mają sensu, bo na nic nie wpływają. Wszystko rozgrywa się wedle określonego, jedynego toru, i nie występuje tu podział na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.