Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
26
Wyobraźcie sobie, że jesteście w najlepsze pochłonięci najprzyjemniejszą i najbardziej ludzką rozmową, od kiedy zupełnie zieloni i nieprzygotowani jak dobierający się pierwszy raz w życiu do dziewiczych majteczek prawiczek, opuściliście swój znany i bezpieczny świat i zostaliście ciśnięci wprost w pandemonium czegoś, gdzie nie ma żadnej logiki i nawet Terminator szybko by skapitulował.
Wyobraźcie sobie, że siedzicie w ciepłym sklepie, gdzie atmosfera jest tak-kurewsko-wspaniała i rozluźniająca, że gdyby ktoś stanął przed wami i oznajmił, że gdzieś na zewnątrz giną ludzie, gdzieś ktoś cierpi głód i gdzieś taki Garl gwałci obite na mielonkę zniewolone samice, które przez całe życie starały się być dobrymi matkami i żonami pielącymi grządki zmutowanej kapusty i kukurydzy, parsknęlibyście zapewne w pierwszym odruchu śmiechem, potem śliną, a na koniec powiedzieli, iż jest to absolutnie niemożliwe.
Teraz wyobraźcie sobie, że po raz pierwszy od miesiąca pozwoliliście sobie, by wasza garda nieco opadła ze stanu wiecznego napięcia. Killian w najlepsze zajmuje was rozmową. Na zewnątrz stoją gliniarze, a kolejnego macie w środku. Wasz wierny, acz nowy pies Ochłap czuwa dodatkowo nad wspólnym bezpieczeństwem, a szalejąca na zewnątrz burza zdaje się być odległa i pochłonięta swoimi własnymi sprawami.
I po tym wszystkim za waszymi plecami pojawia się bosy, plaskający stopami, ubrany w podziurawione, niedbale i nieudolnie pozszywane jeansy ze sprutymi nogawkami, czerwoną, rolniczą koszulę z płótna i z postawionym na sztorc kołnierzem, murzyn o łysym łbie, pożółkłych, potłuczonych zębach ze spękanym szkliwem, szerokim, rozpłaszczonym nosie głośno wciągającym powietrze ze świstem i oczach ostatecznego potępieńca, gdzie tli się już tylko desperacja, nienawiść i wizja kilkuset skorodowanych kapsli po Nuka-Coli, które zapewne w przeciągu kilku dni zostaną wymienione na młodociane dziwki i pędzony z podejrzanych lokalnych składników, otumaniający bimber metylowy.
Co byście zrobili w takiej sytuacji, gdybyście usłyszeli, jak zawieszona na konopnym pasku spluwa (stary, źle utrzymany Remington) zostaje odbezpieczona, najpewniej skierowana w waszą stronę, a wszystkiemu towarzyszą odbijające się pośród rzężących o dach kropel deszczu słowa wypływające z przegniłych ust spaczonego umysłu zaklętego w ciele czarnego człowieka: „Gizmo przesyła pozdrowienia!”.
27
Wszystko wydarzyło się w zwolnionym tempie. Czas jak gdyby zupełnie się zatrzymał, a każdy ruch, każdy dźwięk, każdy szmer i raban, każda myśl i towarzyszące jej działanie, każda chwila, każdy impuls z przejmującego kontrolę pnia mózgu, każdy oddech i każdy odruch, wszystko zdawało się rozciągać w nieskończoność.
Kiedy tylko czarny człowiek wykrzyknął swoją nasyconą zemstą groźbę, wydarzyło się wiele rzeczy i wszystkie one były niemalże jednoczesne.
Na zewnątrz błysnął rozjaśniający świat na biało piorun.
Gliniarze moknący na deszczu sięgnęli po kabury z bronią i zawijając przez ramię ruszyli do środka.
Stojący pod północno-wschodnią ścianą ochroniarz obniżył się klękając na jedno kolano i wyciągając w tej samej chwili broń.
Killian Darkwater krzyknął i siłą uderzenia fleku przewrócił stojący najbliżej niego stół ze sklepowym towarem. W tej samej chwili rzucił się próbując znaleźć schronienie za utworzoną naprędce fortyfikacją.
Blaine Kelly odwrócił się, a gdy wykonywał kwadrant ze swojego stu osiemdziesięcio stopniowego obrotu, wyciągnął MP9-tkę i odbezpieczając ją wymierzył prosto w okalający serce zamachowca mostek.
Czarnuch z zawieszonym nad cynglem palcem musnął czuły spust sprowadzając na jedną z zebranych w pomieszczeniu osób widmo śmierci.
Czający się za jego plecami, niezauważony do tej pory Ochłap z dzikim wilczym rykiem rzucił się do łydki napastnika i zatopił swoje zwierzęce kły w jednej z jego pięt, przegryzając skurwielowi ścięgno Achillesa.
Czarnuch krzyknął i przechylił się do tyłu. Jednak jego przerażony mózg nie był już w stanie skorygować wyprowadzonego do palca impulsu i siłą bezwładności cyngiel został pociągnięty, a rdzewiejący Remington wypalił.
W tym samym momencie Ochłap wypluł fragment krwawiącej pięty. Jednocześnie trzy celnie wyprowadzone przez Blaina kule roztrzaskały mostek i przebiły serce murzyna. Kolejna wymierzona przez znajdującego się wewnątrz sklepu gliniarza rozłupała czaszkę zabójcy obryzgując wbiegających do środka strażników krwią, kawałkami kości, płynów ustrojowych i mózgu.
Pocisk wystrzelony z Remingtona wyłupał pokaźną dziurę w rdzewiejącym dachu. Do środka zaczęły wsączać się strugi chłodnego deszczu.
Gdzieś na zewnątrz rozległ się grzmot wywołany rozbłyskującym wcześniej piorunem.
Wszyscy trwali przez moment w absolutnym napięciu i milczeniu.
Jedynie czarny lump zdawał się już zupełnie odprężony. Wokół niego narastała gęsta plama oleistej krwi w kolorze buraków.
28
Dzień dwudziestu ósmy
Kto by przypuszczał, iż ten dżdżysty i zimny dzień chluśnie z rozpostartych ponad nim czarnych chmur taką masą kłopotów. Kłopotów, które w swój głęboko ironiczny sposób również były czarne i w tej jednej chwili uosabiały się pod postacią pakowanego do celofanowego wora truchła oszalałego murzyna-zabójcy o wyłupiastych, nieco koźlich oczach. Doktor Kostuch, który po moich bliższych obserwacjach wydał mi się podejrzanie podekscytowany perspektywą kolejnego, trafiającego do niego na przestrzeni kilku ostatnich dni ciała, stwierdził pospiesznie zgon i równie pospiesznie wyniósł resztki. Zakonotowałem w moim Pipku (uznałem, iż tą pieszczotliwą nazwą będę od teraz zastępował nieco nazbyt formalne określenie PipBoy’a), żeby mieć się na baczności, gdybym kiedyś nieopatrznie bądź bezwolnie trafił do lokalnego szpitala.
Kilian zniósł zamach na swoje życie ze stoickim spokojem. Właściwie to był nawet na swój sposób podekscytowany . Naturalnie tego samego nie można było powiedzieć o dwóch gliniarzy, sterczących przez większość wieczoru na deszczu, którzy w chwili nadciągającego zagrożenia mogli wykazać się jedynie tym, że zostali od stóp do głów zroszeni resztkami czarnuszka (też pieszczotliwie, prawda?) w efekcie czego jeden z nich upadł na kolana, złapał się za brzuch i również postanowił okrasić otoczenie płynną zawartością samego siebie. Wzniesiony przed atakiem bojowy okrzyk całkowicie obnażył tożsamość głównego prowodyra tego, co rozegrało się dz isiaj w wielobranżowym sklepie burmistrza . Gizmo, nad którym również zbierały się ciemne, gęste chmury, uosabiał wszystkie kłopoty nękające dobrych ludzi próbujących każdego dnia budować nowy lepszy świat, wznosząc spośród wypalonych nuklearną wojną przyszłe kolebki amerykańskiej cywilizacji. Jeżeli coś miało zostać zrobione, to należ ało zrobić to jak najszybciej. Lecz niestety, wedle słów Killiana, nie wolno było wykraczać poza prawną moc obo wiązującą na terenie miasta.
Killian poprosił mnie o pomoc. Co miałem zrobić? Siłą jakiegoś przypadkowego zrządzenia losu zostałem wciągnięty w sam środek toczącej się w Złomowie wojny. Jeżeli poprzedni właściciel Ochłapa próbował w jakiś sposób przywrócić równowagę i rozprawić si ę z Gizmem, to znaczy, że i on i pies musieli być dobrymi „ ludźm i” .
Ja nie mogłem tego samego powiedzieć o sobie. Przez ostatnie cztery tygodnie bezcelowej wręcz tułaczki po świecie zewnętrznym nauczyłem się, że dobro i zło jest w tym miejscu kwestią bardzo płynną i otwartą. Owszem, ciążył mi los Iana, lecz z drugiej strony nie mogłem czuć się na tamte wydarzenia bardziej obojętny. Cieszyłem się ze śmierci człowieka w czarnej skórze, którego Czachy zrzuciły z dachu kasyna, ponieważ dzięki temu zyskałem – być może – najwierniejszego przyjaciela i kompana, który bezinteresownie pójdzie za mną na koniec świata. Nie miałem również wątpliwości, że nasłany przez Gizma zamachowiec, gdyby tylko udało mu się rozprawić z szeryfem, ustrzeliłby mnie, mojego psa i pilnujących porządku gliniarzy, a w niedługim czasie Złomowo pogrążyłoby się w otwartych walkach i de facto ponad prawem i porządkiem stanęłaby uzbrojona banda prymitywnych, chciwych, ukierunkowanych tylko na własne żądzę złoczyńców.