-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 193
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 81 82 83 84 85 86 87 88 89 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Tak – przyznał Mossbank – ale niewiele możemy tu zrobić. Teraz wszystko jest w rękach Niemców.

– Może jednak dałoby się ich jakoś przycisnąć. Ja wiem, porywanie samolotów to rzecz wstrętna, ale w końcu można by w tym jednym przypadku wypuścić tych łobuzów. Baba z wozu, koniom lżej!

– Spróbuję. Zobaczę, co się da zrobić – oświadczył Mossbank. W rzeczywistości doskonale wiedział, że nie da się nic zrobić. W teczce z napisem “tajne”, zamkniętej w sejfie, miał informację, że za jedenaście godzin major Fallon wsiądzie do swego kajaka; do tego momentu – brzmiała instrukcja premiera – żadnych zmian taktyki!

O tej instrukcji kanclerz Busch dowiedział się rano, w trakcie osobistej rozmowy z ambasadorem brytyjskim. To go nieco uspokoiło.

– Tylko po co jedliśmy tę żabę? – spytał, gdy ambasador przedstawił mu cały plan. – Czy nie można mi było tego powiedzieć wcześniej?

– Wcześniej nie byliśmy pewni, czy to jest realne – wyjaśnił Anglik, bo takie miał polecenie. – Pracowaliśmy nad tym przez całe wczorajsze popołudnie i przez całą noc. Dopiero przed świtem uzyskaliśmy pewność, że rzecz jest wykonalna.

– Jak oceniacie swoje szansę?

– Trzy do jednego na naszą korzyść. Słońce zachodzi dziś o siódmej trzydzieści, kompletna ciemność będzie od dziewiątej. O dziesiątej ci ludzie wystartują.

Kanclerz spojrzał na zegarek. Dwanaście godzin. Jeśli Brytyjczykom się uda, zasługa przypadnie przede wszystkim płetwonurkom zabójcom, ale także i jemu: za mocne nerwy. Jeśli się nie uda, cała odpowiedzialność spadnie na Brytyjczyków.

– A zatem wszystko zależy teraz od majora Fallona – odezwał się po namyśle. – Dobrze, panie ambasadorze, obiecuję grać w tę grę do dziesiątej.

Oprócz baterii rakiet samosterujących USS “Moran” miał na pokładzie dwa konwencjonalne działa Mark45 127 mm, jedno z przodu, jedno z tyłu. Choć “konwencjonalne”, niewiele miały wspólnego z tradycją morskiej artylerii. Naprowadzane radarem, sterowane przez komputer, mogły wystrzelić szybką serię dwudziestu pocisków, bo tyle mieścił magazynek. Komputer ustalał też rodzaj i kolejność wystrzeliwanych pocisków. Czasy, w których na okrętach wojennych trzeba było ręcznie wyciągać amunicję z głębokich czeluści magazynu, transportować ją do wieżyczki strzelniczej prymitywną windą, zatrudniać przy obsłudze działa ciężko harujących ładowaczy – minęły bezpowrotnie. Na “Moranie” odpowiednią amunicję wybierały ze składu roboty, jej transportem do wież strzelniczych kierował mikroprocesor, a działa ładowały się, strzelały, wyrzucały łuski, ponownie ładowały i strzelały – całkowicie bez udziału rąk ludzkich.

Celowanie odbywało się z pomocą radaru; radarowe oczy okrętu odnajdowały cel wedle zadanego programu, uwzględniając wiatr i wszelkie ruchy zarówno celu jak samego “Morana”; a znalazłszy cel trzymały się go już wytrwale, aż do następnej instrukcji z komputera. Komputer dostarczał też radarowemu celownikowi informacji o wszystkich bieżących zmianach, o najdrobniejszych poruszeniach “Morana”, o celu, o aktualnej prędkości i kierunku wiatru w przestrzeni między nimi. Gdy cel był już namierzony, wszystkie te ruchy i zmiany przestawały stanowić problem; niezależnie od nich sterowane z komputera mordercze paszcze dział bezgłośnie i bezbłędnie obracały się tam, gdzie powinny trafić pociski. “Moran” mógł kołysać się i obracać na sztormowej fali, cel mógł kluczyć i gwałtownie zmieniać kurs – wszystko to błyskawicznie równoważyły decyzje komputera. Komputer realizował także szczegółowy plan rozrzutu pocisków. Na wszelki wypadek działała jeszcze w najwyższym punkcie okrętu kamera telewizyjna, dzięki której oficer artylerzysta mógł widzieć cel i zmieniać program ostrzału, wprowadzając do komputera i mikroprocesora dział nowe instrukcje.

Komandor Manning stał na pokładzie przy relingu i obserwował “Freyę” w ponurym skupieniu. Ktokolwiek doradził to rozwiązanie prezydentowi, dobrze rzecz wykalkulował. W przypadku katastrofy “Freyi” główne zagrożenie dla środowiska stanowiłby ładunek: milion ton płynnej topy. Gdyby jednak tę ropę zapalić jeszcze w ładowniach albo w kilka sekund po pęknięciu kadłuba statku, prawie cały ładunek spłonie. Ściślej biorąc: spali się w gigantycznym wybuchu.

Ropę naftową w naturalnej postaci trudno jest zapalić, jeśli jednak wystarczająco ją rozgrzać, to po przekroczeniu temperatury zapłonu chwyci ogień i dalej będzie się już palić sama. Zatankowany na “Freyę” mubarak należał do najlżejszych i najłatwiej zapalnych gatunków ropy. Płonąca bryła magnezu, o temperaturze ponad 1000 stopni Celsjusza, zupełnie wystarczy, by spłonęła niemal cała zawartość ładowni. Najwyżej dziesięć procent ładunku wydostanie się na powierzchnię morza w postaci naturalnej. Reszta zamieni się w kulę ognia o średnicy dziesięciu tysięcy stóp.

Pozostanie po tym wielka plama nieszkodliwej już zwęglonej piany i gigantyczny słup dymu, porównywalny z obłokiem, który wykwit! kiedyś nad Hiroszimą. Ze statku nie zostanie nic – ale zagrożenie środowiskowe zmniejszy się do rozmiarów, które można już opanować.

Manning oderwał się od tych wizji i wezwał do siebie oficera artylerzystę, Chucka Olsena.

– Załadować i zaprogramować działo dziobowe – wydał cichym głosem rozkaz. Komandor-porucznik Olsen zaczai notować.

– Porządek: trzy przeciwpancerne, pięć magnezowych zapalających, dwa DSW. Łącznie dziesięć. Potem powtórzyć całą serię w tym samym porządku. W sumie dwadzieścia pocisków.

– Tak jest, sir. Trzy PP, pięć Gwiazd, dwa kruszące. Plan rozrzutu?

– Pierwszy pocisk w punkt zero, następny dwieście metrów dalej, trzeci jeszcze dwieście metrów dalej. Pięć zapalających z powrotem do punktu zero, w odstępach czterdziestometrowych. Dwa pociski o dużej sile wybuchu – znów do przodu, sto i dwieście metrów.

Olsen zanotował plan rozrzutu według instrukcji dowódcy. Manning uniósł wzrok ponad reling. Pięć mil od nich stała “Freya”, mierząc teraz dziobem dokładnie w kierunku,.Morana”. Pociski wystrzelone według podyktowanego przed chwilą planu będą trafiać w pokład “Freyi” od dziobu aż po podstawę nadbudówki, w jednej prostej linii. Przeciwpancerne rozedrą stalowy pokład i środkowe zbiorniki, jak skalpel chirurga rozcina skórę; zapalające wpadną przez to rozcięcie do zbiorników; kruszące rozerwą ściany między zbiornikami i przeniosą pożar do wszystkich ładowni.

– Zanotowałem, sir. Punkt zerowy dla pierwszego pocisku?

– Pokład “Freyi”, dziesięć metrów od dziobu.

Pisak Olsena zatrzymał się nad papierem. Oficer przyjrzał się temu, co już zapisał, potem podniósł wzrok na majaczącą w oddali “Freyę”.

– Komandorze – wycedził przez zęby – jeśli pan to zrobi, ten statek nie zatonie ani nie spali się, ani nie rozpadnie. On po prostu wyparuje!

– To jest rozkaz, panie Olsen – powiedział twardo Manning. Stojący obok pół Szwed, pół Amerykanin był blady jak ściana.

– Na litość boską, komandorze, tam jest dwudziestu dziewięciu niewinnych marynarzy…

– Znam fakty, panie Olsen. Przygotuje pan to działo, czy odmawia pan wykonania rozkazu?

Oficer artylerzysta wyprężył się na baczność.

– Załaduję i zaprogramuję działo, komandorze Manning, ale nie odpalę go. Jeśli trzeba będzie nacisnąć spust, zrobi pan to sam.

Zasalutował regulaminowo i zszedł pod pokład, na posterunek dowodzenia artyleryjskiego.

Nie będę cię do niczego zmuszał – pomyślał Manning. – Nacisnę ten guzik, jeśli sam prezydent wyda mi taki rozkaz. A potem podam się do dymisji.

Godzinę później przyleciał helikopter z “Argylla” i wysadził na pokładzie “Morana” oficera Marynarki Królewskiej. Zażądał on rozmowy sam na sam z komandorem Manningiem, zaprowadzono go więc do kabiny dowódcy.

– Pozdrowienia od komandora Prestona, sir – powiedział posłaniec i wręczył Manningowi list. Kiedy Amerykanin przeczytał go do końca, wyglądał jak człowiek cudownie uratowany spod szubienicy. List zawierał wiadomość, że Brytyjczycy wyślą o dziesiątej wieczorem oddział uzbrojonych płetwonurków; do tego czasu wszystkie zainteresowane rządy zobowiązały się nie podejmować żadnych samodzielnych akcji.

W czasie gdy dwaj oficerowie alianckich flot rozmawiali na pokładzie USS “Moran”, samolot wiozący Adama Munro na zachód był już nad granicą radziecko-polską. Ze sklepu na placu Dzierżyńskiego Munro poszedł do najbliższej budki telefonicznej i zadzwonił do szefa kancelarii swojej ambasady. Posługując się umówionym kodem oświadczył dyplomacie, że ma już to, co chcieliby wiedzieć jego przełożeni w Londynie, ale do ambasady nie przyjedzie. Zamiast tego rusza od razu na lotnisko, aby zdążyć jeszcze na południowy samolot. Zanim szef kancelarii zawiadomił o tym Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zanim ministerstwo przekazało tę wiadomość do SIS, zanim ci zdążyli wysłać odpowiedź, w której domagali się, aby Munro przetelegrafował swoje nowiny – on był już na pokładzie samolotu.

– Co on wyprawia, do diabła? – z tym pytaniem do Barry'ego

Ferndale'a zwrócił się Sir Nigel Irvine, kiedy dowiedział się, że jego' sokół leci do kraju.

– Nie mam pojęcia – wyznał szczerze kierownik sekcji radzieckiej. – Może “Słowik” wpadł, a on chce wrócić jak najszybciej, zanim wybuchnie skandal dyplomatyczny. Czy mam po niego wyjechać?

– O której przylatuje?

– O pierwszej czterdzieści pięć. Myślę, że powinienem się po niego wybrać. On chyba ma już tę odpowiedź dla prezydenta Matthewsa. A ja, szczerze mówiąc, jestem cholernie ciekaw, co za diabeł w tym siedzi.

– Ja też – przyznał się Sir Nigel. – Weź samochód z szyfrującym telefonem i o wszystkim informuj mnie osobiście.

Na kwadrans przed południem Drake wysłał jednego ze swoich ludzi, by znów sprowadził operatora pomp do ośrodka kontroli ładunku na pokładzie “A”. Zostawiwszy kapitana Larsena pod strażą innego terrorysty, sam zszedł także do ośrodka; tam wyjął z kieszeni bezpieczniki i umieścił je na swoich miejscach. System pomp “Freyi” na nowo ożył.

– Co trzeba zrobić, żeby wypompować ładunek? – spytał sprowadzonego marynarza. – Tylko pamiętaj, że twój kapitan wciąż siedzi tam na górze z lufą przy nosie. Nie pożyje długo, jak będziesz robił kawały.

1 ... 81 82 83 84 85 86 87 88 89 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название