-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 193
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 77 78 79 80 81 82 83 84 85 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Do forsowania drzwi używali, podobnie jak SAS, krótkich wielko-kalibrowych pistoletów strzelających bardzo twardymi, litymi pociskami. Nigdy przy tym nie mierzyli w zamki; z drugiej strony drzwi mogłyby być przecież inne, niewidoczne stąd zasuwy i rygle. Strzelali jednocześnie z dwu pistoletów w obydwa zawiasy, potem jednym kopnięciem wywalali drzwi i zasypywali wnętrze gradem kuł z trzeciej broni palnej, jaką zawsze mieli przy sobie: pistoletów maszynowych Ingram z tłumikiem.

W ich podręcznym arsenale były także granaty oślepiająco-ogłuszające, takie same, jakich użyli wspierający Niemców w Mogadishu komandosi SAS, a będące doskonalszą wersją znanych już publicznie petard “ogłupiających”. Te nowe nie tylko oszałamiały, ale i paraliżowały. W pół sekundy po wyciągnięciu zawleczki granat, wrzucony do zamkniętego pomieszczenia, na trzy sposoby obezwładniał wszystkich znajdujących się tam ludzi, zarówno terrorystów, jak ich zakładników. Błysk oślepiał na co najmniej trzydzieści sekund każdego, kto patrzył w jego stronę, huk uderzał w błonę bębenkową z taką siłą, że dotkliwy ból uniemożliwiał jakąkolwiek koncentrację, a dodatkowo emitowany przy tym specjalny dźwięk paraliżował – poprzez splot nerwowy ucha środkowego – wszystkie mięśnie organizmu na dziesięć sekund. W czasie testów człowiek poddany działaniu tego dźwięku próbował pociągnąć za spust trzymanej broni – ale nawet tego nie był w stanie zrobić.

Wybuch powoduje pęknięcie błony bębenkowej – nie czyni przy tym różnicy między terrorystami a zakładnikami. Ale błona bębenkowa może się zregenerować. Martwi zakładnicy nie wrócą do życia.

Jak długo trwa efekt paraliżujący, komandosi strzelają nieustannie, tworząc dach z kuł cztery cale nad głowami znajdujących w pomieszczeniu ludzi; inni nurkują pod tym dachem ku oszołomionym zakładnikom i odciągają ich po podłodze w bezpieczne miejsca. Kiedy już to zrobią, strzelcy przenoszą ogień o sześć cali niżej.

Rozlokowanie zakładników i terrorystów we wnętrzu można dokładnie ustalić przez zamknięte drzwi, przykładając do nich elektroniczny stetoskop. Ludzie w środku nie muszą nawet rozmawiać: urządzenie słyszy ich oddechy i bezbłędnie je lokalizuje. Ekipa ratunkowa porozumiewa się na migi, wypróbowanym systemem znaków, który wyklucza pomyłki.

Major Fallon postawił na stole konferencyjnym model “Princess”; skupiła się na nim napięta uwaga wszystkich zebranych.

– Proponuję przede wszystkim ustawić krążownik “Argyll” bokiem do “Freyi”. Przed świtem trzy łodzie wiozące moich ludzi i sprzęt zbliżą się do “Argylla” i staną za nim, tak że nawet wartownik siedzący na kominie “Freyi” nie będzie mógł ich widzieć. Dzięki temu będziemy w stanie po południu zacząć przygotowania do akcji poza zasięgiem obserwacji terrorystów. Oczywiście nie chcę tam widzieć żadnych samolotów prasowych. Kutry rozpylające emulgent też powinny trzymać się z dala od “Argylla”, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

Na razie nikt nie zgłaszał pytań ani wątpliwości. Sir Julian robił tylko drobne notatki. Fallon ciągnął więc dalej:

– Po zmroku, a przed wschodem księżyca, popłyniemy w stronę “Freyi” w ośmiu, czterema kajakami, na odległość trzech mil od tankowca. Nie ma ryzyka wykrycia przez radary “Freyi”. Kajaki są na to za małe i za niskie. Poza tym są zrobione całkowicie z drewna i płótna, a więc w praktyce niewidoczne dla radaru. Podobnie z naszymi kostiumami: guma, skóra, wełna i tak dalej… a wszystkie klamry są plastikowe. Radary “Freyi” tego nie zarejestrują. W każdym kajaku na tylnym siedzeniu będzie jeden płetwonurek. Ich butle z tlenem muszą, niestety, być metalowe, ale na ekranie radaru nie dają one większego śladu niż dryfująca bańka po oleju. Na “Freyi”, z odległości trzech mil, w ogóle tego nie zauważą. Trzy mile od “Freyi” nurkowie ustawią swoje kompasy na rufę tankowca – to będzie łatwe, bo rufa jest oświetlona – zsuną się z kajaków i popłyną dalej pod wodą, kierując się kompasem.

– A dlaczego nie w stronę dziobu? Przecież tam jest ciemniej -i spytał pułkownik lotnictwa.

– Po pierwsze dlatego, że trzeba by było najpierw zlikwidować wartownika na pomoście dziobowym, a on może mieć kontakt radiowy z mostkiem i ostrzec innych. Po drugie dlatego, że mielibyśmy wtedy cholernie długą drogę do przebycia po pokładzie, a na mostku jest silny reflektor szperacz. I po trzecie dlatego, że nadbudówka frontu to pionowa stalowa ściana wysokości pięciu pięter. Oczywiście moglibyśmy się na nią wspiąć, ale po drodze są okna kabin, w których może ktoś być i zauważy nas. Ci czterej, w tej liczbie ja, spotkają się pod rufą “Freyi”. Jest tam kilkustopowy nawis, pod którym można się ukryć. Gorzej ze wspinaczką: może nas wtedy zobaczyć wartownik z komina. Co prawda człowiek siedzący na wysokości stu stóp ma skłonność raczej obserwować horyzont, niż patrzeć w dół. Dla pewności warto wtedy urządzić dla niego spektakl. W uzgodnionym terminie “Argyll” zacznie błyskać reflektorem sygnałowym w stronę innych okrętów. To powinno całkowicie zająć wartownika”. Wtedy pozbędziemy się płetw, masek, butli z tlenem i pasów balastowych. Wejdziemy na pokład od strony rufy w samych tylko gumowych kombinezonach. Całe uzbrojenie będzie ukryte w szerokim, nieprzemakalnym pasie owiniętym wokół ciała.

– Jak zdołacie wspiąć się po kadłubie, obciążeni dodatkowo czterdziestoma funtami żelastwa, po trzech milach pływania pod wodą? – zdziwił się któryś z urzędników ministerialnych.

Fallon uśmiechnął się tylko.

– Do relingu na rufie jest nie więcej niż trzydzieści stóp. A podczas ćwiczeń na platformach wiertniczych na Morzu Północnym pokonywaliśmy sto sześćdziesiąt stóp pionowej stalowej ściany w cztery minuty.

Nie widział potrzeby szczegółowego wyjaśniania, jak osiąga się taką sprawność ani jaki sprzęt umożliwia tego rodzaju wyczyny. Pracujący dla wojska konstruktorzy dawno już wymyślili dla SBS znakomity sprzęt wspinaczkowy. Ważnym jego składnikiem były klamry magnetyczne. Z wyglądu przypominały talerz z przymocowanym z tyłu uchwytem. Krawędź talerza była obramowana gumą, aby przykładanie go do metalu nie powodowało hałasu; pod gumą znajdowała się metalowa obręcz, która po naciśnięciu przełącznika umieszczonego w uchwycie pod kciukiem stawała się potężnym magnesem. Pole magnetyczne generował prąd z baterii niklowo-kadmowej zainstalowanej w talerzu, małej, ale silnej i niezawodnej. Posługiwanie się tymi klamrami wymagało wielkiej siły, ale też ludzie-żaby z SBS mieli za sobą odpowiedni, forsowny trening. Uzbrojeni w dwa takie talerze, bez wielkiego wysiłku podciągali się na nich z całym swoim ekwipunkiem, przykładając na przemian prawą i lewą klamrę do stalowej ściany, coraz wyżej i wyżej, wyłączając prąd w dolnej po upewnieniu się, że górna trzyma niezawodnie. O sile tych magnesów – ale także posługujących się nimi rąk – świadczył fakt, że wspinacze mogli bez ryzyka odpadnięcia pokonywać przewieszki odchylone o czterdzieści pięć stopni od pionu.

– Pierwszy z nas – mówił Fallon – wejdzie na górę z pomocą specjalnych klamer, ciągnąc za sobą linę. Jeśli na pokładzie rufowym będzie spokój, przywiąże linę i następni będą mogli wejść na pokład w ciągu dziesięciu sekund. Wejdziemy w miejscu, do którego nie dociera światło lampy znad drzwi nadbudówki, bo zasłaniają skrzynia generatora u podstawy komina. W czarnych kombinezonach będziemy niewidoczni w cieniu tej skrzyni. Tu jednak zaczyna się pierwszy ryzykowny odcinek drogi: po oświetlonym pokładzie aż do nadbudówki.

– Czy macie zamiar iść prosto do tych oświetlonych drzwi? – spytał wiceadmirał, najwyraźniej zafascynowany tym nagłym przejściem od spraw technicznych do romantycznej brawury z czasów Nelsona.

– Nie, proszę pana. Pójdziemy burtą przeciwległą do “Argylla”. Miejmy nadzieję, że wartownik, zajęty tym, co dzieje się na krążowniku, nie zauważy nas, zanim nie schowamy się za narożnikiem nadbudówki. Tutaj jest okno magazynu brudnej bielizny. Okno jest z pleksiglasu, wytniemy je miniaturowym palnikiem gazowym. Z drzwiami tego magazynu prawdopodobnie nie będzie już kłopotów. Nikt nie kradnie brudnej bielizny, więc też nikt jej nie zamyka na klucz. W ten sposób znajdziemy się w środku nadbudówki, parę jardów od głównej klatki schodowej prowadzącej na poziomy “B”, “C”, “D” i na mostek.

– Gdzie spodziewa się pan znaleźć dowódcę terrorystów, tego z nadajnikiem spustowym? – spytał Sir Julian Flannery.

– Po drodze na górę będziemy osłuchiwać wszystkie drzwi. Jeśli gdzieś usłyszymy głos ludzki, otwieramy drzwi i likwidujemy wszystkich w pomieszczeniu, strzelając z automatów z tłumikami. Robią to dwaj ludzie, dwaj zostaną na straży. I tak przejdziemy całą nadbudówkę. Zlikwidujemy też każdego, kogo spotkamy na schodach. W ten sposób dojdziemy niezauważeni do pokładu “D”. Tu musimy się zdać na domysły. Najprawdopodobniejsze są dwa miejsca: kajuta kapitana i kajuta głównego mechanika. Wyślemy tam po jednym człowieku. Każdy otwiera swoje drzwi, robi jeden krok do środka i strzela bez ostrzeżenia.

Jednocześnie dwaj pozostali wchodzą na mostek: jeden z petardami, drugi z Ingramami. Mostek to za duże pomieszczenie, żeby wybierać sobie cele. Dlatego po wybuchu petard oszałamiających musimy prać seriami z Ingramów po wszystkich obecnych.

– Jeśli będzie wśród nich kapitan Larsen? Fallon wbił wzrok w stół.

– Przykro mi, ale nie ma możliwości ani czasu na identyfikację celów.

– Ale może się przecież zdarzyć, że nie znajdziecie dowódcy terrorystów ani w tych dwu kabinach, ani na mostku – naciskał któryś z urzędników. – Może ten facet z nadajnikiem wyjdzie właśnie pospacerować po pokładzie? Albo do ubikacji? Albo będzie spał w jakiejś innej kabinie? Co wtedy?

Major Fallon wzruszył tylko ramionami.

– Bum – odpowiedział – wielkie bum!

– Tam na dole zamkniętych jest dwudziestu ośmiu członków załogi! – zaprotestował któryś z naukowców. – Czy nie możecie najpierw ich uwolnić? Dać im przynajmniej szansę wyjścia na pokład, żeby uciekali wpław?

– Niestety nie. Rozważałem wszystkie sposoby dotarcia do magazynu farb… jeśli dobrze odgadłem, to tam właśnie są zamknięci. Próba dojścia do nich normalną drogą, przez budkę na rufie, demaskuje nas od razu. Nawet jeśli śruby i zawiasy nie będą skrzypieć, to światło z otwartej budki zaalarmuje wartownika. Można próbować dostać się tam z wnętrza nadbudówki przez maszynownię, ale to rozproszy moje siry w decydującym momencie. Poza tym maszynownia jest ogromna: ma trzy piętra i rozmiary sporego kościoła. Wystarczy, że jest tam jeden terrorysta, który, zanim go uciszymy, zdąży zawiadomić szefa, i wszystko diabli wezmą. Dlatego uważam, że trzeba zacząć od człowieka z nadajnikiem.

1 ... 77 78 79 80 81 82 83 84 85 ... 108 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название