Smiertelna ekstaza

Smiertelna ekstaza читать книгу онлайн
Drew Mathias, zdolny elektronik i entuzjasta gier komputerowych, nie mia? ?adnego powodu, ?eby odebra? sobie ?ycie. Podobnie jak wzi?ty nowojorski adwokat S.T. Fitzhugh, wp?ywowy senator Peary czy Cerise Devane, przebojowa w?a?cicielka popularnego brukowca. Tych czworga nie ??czy?o nic poza tym, ?e postanowili odej?? z tego ?wiata. ?ledztwo nie przynios?o ?adnego rezultatu, ale porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji nie chce uwierzy?, ?e by?y to samob?jstwa. Kto jednak i dlaczego chcia?by pozbawi? ?ycia czworo niezwi?zanych ze sob? ludzi? I jak tego dokona??
Porucznik Dallas postanawia mimo wszystko poszuka? odpowiedzi na te pytania. Oczywi?cie mo?e liczy? na pomoc ?wie?o po?lubionego m??a – superprzystojnego, superinteligentnego i bogatego Raorke’a – kt?ry kocha j? do szale?stwa i zrobi dla niej wszystko.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
J. D. Robb
Śmiertelna ekstaza

Tytuł oryginalny: Rapture in Death
1
Ciemna ulica cuchnęła moczem i wymiocinami. Mieszkały tu szybkonogie szczury i polujące na nie chude koty o wygłodniałym spojrzeniu. W ciemności czerwonym blaskiem jarzyły się dzikie, również ludzkie, oczy.
Serce Eye lekko zadrżało, gdy wśliznęła się w wilgotny i śmierdzący mrok zaułka. Była pewna, że wszedł właśnie tutaj. Jej zadaniem było iść za nim, odnaleźć i wyciągnąć go stamtąd. W dłoni trzymała broń, a dłoń miała pewną.
– Hej, laluniu, chcesz to ze mną zrobić? Chcesz?
Głosy z ciemności, ochrypłe i ciężkie od narkotyków albo taniego piwa. Jęki wyklętych za życia i śmiechy szaleńców. Szczury i koty nie były tu jedynymi lokatorami. Towarzystwo śmiecia ludzkiego, podpierającego wilgotne mury, nie było jednak żadną pociechą.
Trzymając broń w pogotowiu, uskoczyła w bok, by uniknąć zderzenia z poobijanym recyklerem, który, sądząc z dobywającego się zeń odoru, nie działał od dobrych dziesięciu lat. W wilgotnym powietrzu unosił się duszący, gęsty smród zepsutego jedzenia.
Ktoś cicho zakwilił. Zobaczyła prawie nagiego chłopca w wieku około trzynastu lat. Jego twarz zdobiły ropiejące rany; jego oczy były przepełnione strachem i rozpaczą. Natychmiast cofnął się jak rak pod brudny mur.
Poczuła wzbierającą w sercu litość. Ona też była kiedyś przerażonym dzieckiem, ukrywającym się na ulicy.
– Nie zrobię ci nic złego. – Powiedziała to cicho, prawie szeptem, opuściwszy broń i patrząc mu w oczy.
I wtedy tamten zaatakował.
Zaszedł ją z tyłu, wydając z siebie gniewne pomruki. Przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu, wywijał grubą rurą. Ostry świst przeszył jej uszy, odwróciła się i uskoczyła. Zdążyła ledwie przekląć się w myśli za to, że na chwilę uległa dekoncentracji, zapominając o swoim celu, gdy dwieście pięćdziesiąt funtów żywego mięsa rzuciło nią o ceglaną ścianę. Broń wypadła jej z ręki i ze stukotem wylądowała gdzieś w mroku.
W jego oczach zobaczyła morderczy błysk, spotęgowany przez jakieś prochy – pewnie wziął Zeusa. Dostrzegła wysoko wzniesioną rurę i zdołała się w porę uchylić, unikając ciosu, który trafił w mur. Mocno odbiła się nogami od ziemi i zaatakowała go głową w brzuch. Zatoczył się, zacharczał i złapał za gardło – wtedy wymierzyła mu potężny cios w podbródek, którego siła przeszyła bólem jej ramię.
Ludzie krzyczeli, rozpaczliwie szukając schronienia w wąskim zaułku, gdzie nikt nie był bezpieczny. Obróciła się gwałtownie i wykorzystała impet, by poczęstować przeciwnika kopniakiem, który wylądował na jego nosie. Trysnęła krew, dołączając do cuchnących wyziewów ulicy.
Wzrok miał wściekły, lecz nawet nie drgnął od ciosów. Ból nie szedł w parze z bogiem prochów. Twarz, po której ściekała krew, wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Plasnął rurą w otwartą dłoń.
– Zabiję cię, policyjna suko. – Obszedł ją wokół, ze świstem wywijając rurą jak batem. Potworny uśmiech nie znikał. – Rozwalę ci łeb i zeżrę mózg.
Wiedziała, że mówił poważnie i poziom adrenaliny gwałtownie jej podskoczył. Ona albo on. Jej oddech stał się urywany, a lepki pot spływał jej po plecach. Uchyliła się przed następnym ciosem, opadając na kolana. Dotknęła cholewy buta i też się uśmiechnęła.
– Lepiej zeżryj to, sukinsynu – W jej dłoni błysnęła awaryjna broń. Nie zamierzała go nawet obezwładniać – zresztą dla dwustu pięćdziesięciu funtów tego cielska byłoby to pewnie niewinne łaskotanie. Trzeba było z nim po prostu skończyć.
Ruszył gwałtownie w jej stronę i w tym momencie wypaliła. Najpierw zgasły jego oczy. Widziała to już przedtem – oczy stały się szklane, jak u lalki, choć me przerwał ataku. Uskoczyła, przygotowując się do następnego strzału, ale rura wyśliznęła mu się z dłoni i jego ciało zaczęło konwulsyjny taniec.
Upadł u jej stóp: bezkształtna masa ludzka, której się zdawało, że jest bogiem.
– Nie będziesz już składał dziewic w ofierze, skurwielu – mruknęła. Otarła twarz, czując odpływ energii. Ręka z bronią opadła.
Usłyszała ciche skrzypnięcie skórzanych butów na betonie i natychmiast wróciła jej czujność. Zanim zdążyła się odwrócić, unosząc instynktownie broń, czyjeś ręce złapały ją za ramiona.
– Zawsze pilnuj tyłu, poruczniku – szepnął jakiś głos i poczuła, jak zęby lekko skubią płatek jej ucha.
– Roarke, niech cię diabli. Mało cię nie rąbnęłam.
– Ależ skąd, nawet się nie złożyłaś. – Ze śmiechem obrócił ją twarzą do siebie i przycisnął do jej warg usta – głodne i gorące.
– Uwielbiam patrzeć na ciebie w akcji – rzekł cicho, szukając ręką jej piersi. – To takie… podniecające.
– Daj spokój. – Lecz serce zabiło jej gwałtownie i polecenie nie zabrzmiało zbyt przekonująco. – To nie miejsce na romanse.
– Wprost przeciwnie. Mamy miesiąc miodowy, a to tradycyjny czas i miejsce na romanse. – Odsunął ją od siebie, trzymając ręce na jej ramionach. – Zastanawiałem się, gdzie mogłaś się podziać. Powinienem się domyślić. – Rzucił okiem na leżące ciało. – Co zrobił?
– Miał skłonności do rozbijania głów młodych kobiet i wyjadania ich mózgów.
– Och! – Roarke skrzywił się i potrząsnął głową. – Eye, naprawdę nie mogłaś wymyślić nic mniej odrażającego?
– Kilka lat temu w Kolonii Terra był facet, który pasował do opisu i pomyślałam… – urwała, zmarszczyła brwi. Stali na cuchnącej ulicy, a u ich stóp leżał trup. Roarke, wspaniały czarny anioł Roarke, miał na sobie smoking, w którego klapę wpiął brylantową spinkę.
– Po coś się tak wystroił?
– Mieliśmy pewne plany – przypomniał jej. – Zapomniałaś o kolacji?
– Zapomniałam – przyznała, chowając broń. – Nie sądziłam, że zajmie mi to tyle czasu. – Głęboko odetchnęła. – Chyba powinnam się trochę ogarnąć.
– Podobasz mi się taka. – Znów się do niej przysunął i otoczył ramionami. – Dajmy spokój kolacji. – Uśmiechnął się do niej kusząco. – Ale lepiej, żebyśmy zmienili otoczenie na nieco bardziej estetyczne. Koniec programu – zarządził.
W mgnieniu oka zniknęła śmierdząca ulica i zbita masa ciał pod murem. Teraz znaleźli się w wielkim, pustym pokoju, gdzie cały mrugający światłami sprzęt był wbudowany w ściany. Sufit i podłoga przypominały ciemne, szklane lustra, by holograficzne sceny dostępne w tym programie mogły być lepiej wyświetlane. Była to jedna z najnowszych i najbardziej wymyślnych zabawek Roarke”a.
– Początek programu Krajobraz Tropikalny 4-B. Podwójne sterowanie.
W odpowiedzi usłyszeli szum fał i ujrzeli odbijający się w wodzie gwiezdny blask. Pod ich stopami pojawił się biały jak śnieg piasek, a palmy kołysały się niczym egzotyczne tancerki.
– O wiele lepiej – oświadczył Roarke i zaczął rozpinać jej koszulę. – Będzie cudownie, gdy cię rozbiorę.
– Od prawie trzech tygodni rozbierasz mnie, kiedy tylko zamknę oczy.
Uniósł brew.
– Przywilej męża. Jakieś zastrzeżenia?
Mąż. Ciągle nie mogła ochłonąć z szoku. Ten mężczyzna z grzywą czarnych włosów, które upodobniały go do wojownika, o rysach poety i irlandzkich, niebieskich oczach, był jej mężem. Nigdy nie przyzwyczai się do tej myśli.
– Nie, tylko… – na moment zabrakło jej tchu w piersiach, bo jego dłoń o długich palcach znalazła się nagle na jej piersi. -…takie spostrzeżenie.
– Ech, te gliny. – Z uśmiechem rozpinał jej dżinsy. – Zawsze takie spostrzegawcze. Nie jest pani na służbie, pani porucznik Dallas.
– Staram się nie zapominać o prawidłowych odruchach. Trzy tygodnie bez pracy – mogły się stępić.
Wsunął rękę między jej nagie uda i obserwował, jak z jękiem przegina się do tyłu.
– Twoje odruchy są całkiem prawidłowe – powiedział cicho pociągnął ją na miękki piasek.
Jego żona. Roarke lubił tak o niej myśleć, gdy wiła się pod nim albo wyczerpana leżała przy jego boku. Ta frapująca kobieta, policjantka z krwi i kości, znękana dusza, była jego żoną.