Smiertelna ekstaza
Smiertelna ekstaza читать книгу онлайн
Drew Mathias, zdolny elektronik i entuzjasta gier komputerowych, nie mia? ?adnego powodu, ?eby odebra? sobie ?ycie. Podobnie jak wzi?ty nowojorski adwokat S.T. Fitzhugh, wp?ywowy senator Peary czy Cerise Devane, przebojowa w?a?cicielka popularnego brukowca. Tych czworga nie ??czy?o nic poza tym, ?e postanowili odej?? z tego ?wiata. ?ledztwo nie przynios?o ?adnego rezultatu, ale porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji nie chce uwierzy?, ?e by?y to samob?jstwa. Kto jednak i dlaczego chcia?by pozbawi? ?ycia czworo niezwi?zanych ze sob? ludzi? I jak tego dokona??
Porucznik Dallas postanawia mimo wszystko poszuka? odpowiedzi na te pytania. Oczywi?cie mo?e liczy? na pomoc ?wie?o po?lubionego m??a – superprzystojnego, superinteligentnego i bogatego Raorke’a – kt?ry kocha j? do szale?stwa i zrobi dla niej wszystko.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie powinnaś się tym tak bardzo przejmować, Peabody. Ja też lubiłam Casto. Zrobiłaś w tej sprawie naprawdę dużo.
Przyjęła to z wdzięcznością, ale najwidoczniej rana była jeszcze zbyt świeża.
– Dziękuję, pani porucznik.
– I między innymi dlatego zostałaś mi przydzielona na stale jako asystentka i adiutant. Chcesz przecież odznakę detektywa?
Peabody wiedziała już, co się zdarzyło: dostała wielką szansę, prezent znikąd. Na chwilę zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, powiedziała opanowanym głosem:
– Tak jest.
– To dobrze. Ciężko będziesz musiała na to pracować. Zbierz dane, o które cię prosiłam i ruszamy.
– Już idę. – Już w drzwiach Peabody zatrzymała się i odwróciła.
– Jestem pani wdzięczna za tę szansę.
– Wcale nie musisz. Sama na nią zasłużyłaś. Ale jeżeli ją zmarnujesz, wylądujesz w kontroli ruchu. – Uśmiechnęła się lekko.
– Powietrznego.
Składanie zeznań w sądzie było częścią jej pracy, tak samo jak spotkania z wysoko postawionymi, chytrymi lisami w rodzaju S.T. Fitzhugha, przedstawiciela obrony. Był to przebiegły i sprytny człowiek, który bronił najgorszych szumowin, dopóki mieli dość pieniędzy. Dzięki swoim sukcesom w pomaganiu magnatom narkotykowym, mordercom i gwałcicielom w wyślizgiwaniu się z rąk sprawiedliwości mógł sobie pozwolić na drogie, kremowe garnitury i szyte na zamówienie buty. do których miał wyjątkową słabość.
Na sali sądowej prezentował się imponująco: jego czekoladowa skóra korzystnie kontrastowała z jasną barwą strojów, jakie zwykle nosił. Pociągła, wypielęgnowana twarz miała gładkość jedwabiu jego koszuli, zapewne dzięki temu, że trzy razy w tygodniu odwiedzał „Adonisa”, najsłynniejszy salon urody dla mężczyzn. Miał szczupłą sylwetkę – wąską w biodrach i szeroką w ramionach – i głęboki, melodyjny baryton, który mógłby być głosem śpiewaka operowego.
Zabiegał o dobre stosunki z prasą, był za pan brat z elitą przestępczą i miał własnego Jet Stara.
Eye gardziła nim, co było jedną z przyjemności, których nie trafiła sobie odmówić.
– Może spróbujmy przedstawić dokładny obraz, pani porucznik.
– Fitzhugh wzniósł dłonie i złączył kciuki, tak że powstała z nich klamra. – Dokładny obraz okoliczności, które doprowadziły do tego, że zaatakowała pani mojego klienta w miejscu jego pracy.
Prokurator zgłosił sprzeciw. Fitzhugh wspaniałomyślnie sformułował zarzut inaczej.
– Pani porucznik Dallas, owej nocy spowodowała pani poważne szkody cielesne mojego klienta.
Rzucił okiem do tyłu na Salvatoriego, który ubrał się na rozprawę w prosty czarny garnitur. Idąc za radą swojego adwokata, przez ostatnie trzy miesiące zrezygnował z zabiegów kosmetycznych i odmładzających. W jego włosach widać było siwiznę, a twarz cale ciało zdawały się obwisać. Wyglądał staro i bezbronnie.
Ława przysięgłych zapewne będzie ich ze sobą porównywać, pomyślała Eye: młoda, wysportowana policjantka i stary, słabowity człowiek.
– Pan Salyaton stawiał opór przed aresztowaniem i próbował podpalić substancję łatwopalną. Koniecznie musiałam go przed tym powstrzymać.
– Powstrzymać go? – Fitzhugh powoli odszedł parę kroków, mijając automat rejestrujący i idąc w stronę ławy przysięgłych. Zbliżył się do Salvatoriego i położył rękę na jego chudym ramieniu. Cały czas śledziło go oko jednej z sześciu automatycznych kamer. – Musiała go pani powstrzymać i dlatego złamała mu pani szczękę i pogruchotała ramię?
Eye rzuciła przelotne spojrzenie na przysięgłych. Kilku z nich wyglądało na zdecydowanie zbyt współczujących.
– Zgadza się. Pan Salyatori odmówił, gdy go poprosiłam, by opuścił budynek i odłożył toporek oraz palnik acetylenowy, które miał w rękach.
– Była pani uzbrojona, pani porucznik?
– Tak.
– Nosi pani zwykle standardową broń z wyposażenia nowojorskiej policji?
– Owszem.
– Jeśli więc, jak paru twierdzi, pan Salvatori był uzbrojony i stawiał opór, czemu nie skorzystała pani z obezwładniacza?
– Spudłowałam. Tamtej nocy pan Salyatori poruszał się bardzo żwawo.
– Rozumiem. Proszę powiedzieć, ile razy w ciągu dziesięciu lat swojej służby w policji uznała pani za konieczne skorzystać z maksimum siły? Zabić?
Eye poczuła w żołądku ukłucie niepokoju, lecz je zignorowała.
– Trzy razy.
– Trzy? – Fitzhugh zawiesił to słowo w powietrzu, by ława przysięgłych mogła sobie uświadomić, kto zajmuje miejsce dla świadka. Kobieta, która zabija. – Czyż to nie wysoka liczba? Nie sądzi pani, że ten współczynnik może świadczyć o skłonności do nadużywania przemocy?
Oskarżyciel w proteście poderwał się na nogi, uciekając się do typowego argumentu, że świadek nie jest oskarżonym w procesie. Ale naturalnie to był jej proces, pomyślała Eye z goryczą. Gliniarze byli bez przerwy oskarżani.
– Pan Salvatori był uzbrojony – zaczęła spokojnie Eye. – Miałam nakaz aresztowania za torturowanie i zamordowanie cech osób. Tym trzem ludziom odcięto języki i wybito oczy, a potem ich spalono, o którą to zbrodnię jest oskarżony obecny na tej sali pan Salvatori. Odmówił współpracy, rzucając toporkiem w moją głowę, po czym rzucił się na mnie i przewrócił mnie na ziemię, udaremniając w ten sposób mój zamiar. Zdaje się, że powiedział do mnie: „Wyrwę ci serce, policyjna suko” i wtedy doszło między nami do rękoczynów. Złamałam mu szczękę, wybiłam kilka zębów, a gdy skierował na mnie palnik, złamałam mu rękę.
– Sprawiło to pani przyjemność, poruczniku?
Spojrzała Fitzhughowi prosto w oczy.
– Nie, drogi panie. Ale sprawiło mi przyjemność to, że zostałam przy życiu.
– Oślizły padalec – mruknęła Eye, wsiadając do pojazdu.
– Nie uda mu się ocalić Salyatoriego przed karą. – Peabody usadowiła się obok niej. Wnętrze auta przypominało kocioł z wrzątkiem, więc zaczęła manipulować przy sterowniku temperatury. – Dowody są nie do podważenia. Poza tym nie dała się pani sprowokować.
– Owszem, dałam. – Eye przejechała dłonią po włosach i włączyła się w popołudniowy ruch. Ulice były tak pozapychane, że co chwila zgrzytała zębami, a w górze nad nimi niebo roiło się od airbusów i innych latających wehikułów, wiozących ludzi z pracy. – Pełzamy po ziemi, łapiąc takie gnidy jak Salvatori tylko po to, żeby tacy faceci jak Fitzhugh zbijali fortuny na ich uwalnianiu. Czasami mnie to wkurza.
– Bez względu na to, kto ich uwalnia, my dalej pełzamy i wsadzamy ich z powrotem.
Eye parsknęła krótkim śmiechem i spojrzała na swą towarzyszkę.
– Jesteś optymistką, Peabody. Ciekawe, na jak długo. Zrobimy sobie mały objazd przed powrotem – powiedziała pod wpływem nagłego impulsu skręcając gwałtownie. – Muszę się przewietrzyć po tej dusznej sali sądowej.
– Pani porucznik? Nie byłam dziś potrzebna w sądzie. Po co mnie pani tam zabrała?
– Jeśli naprawdę zależy ci na tej odznace, Peabody, musisz wiedzieć, z kim będziesz miała do czynienia. Nie tylko z zabójcami, złodziejami i handlarzami narkotyków, ale przede wszystkim z prawnikami.
Bez zdziwienia stwierdziła, że podobnie jak na ulicach, na parkingach też nie ma wolnego miejsca. Z rozmysłem więc wjechała w niedozwoloną strefę i włączyła służbowe światło sygnalizacyjne.
Wysiadła z wozu i obrzuciła łagodnym spojrzeniem alfonsa stojącego na ruchomej platformie na chodniku. Wyszczerzył do niej zęby, mrugnął bezczelnie i szybko się ulotnił w bardziej przyjazne rejony.
– Pełno tu kurew, alfonsów i dealerów narkotyków powiedziała Eye tonem zwykłej towarzyskiej rozmowy. – Dlatego uwielbiam tę okolicę. – Otworzyła drzwi prowadzące do Klubu Przyziemie i weszła do środka, gdzie unosiło się gęste powietrze, pełne kwaśnych zapachów taniego alkoholu i podłego jedzenia.
Drzwi prowadzące do małych, dyskretnych pokoików ciągnące się rzędem wzdłuż jednej ze ścian, były uchylone, a ze środka sączył się mdławo-piżmowy zapaszek nieświeżego seksu.
Speluna – ciesząca się nie najlepszą sławą i balansująca na krawędzi przepisów o zdrowiu i przyzwoitości. Scenę zajmował hologram grupy muzycznej, która apatycznie grała dla nie licznych obojętnych klientów.
