Glowa Minotaura
Glowa Minotaura читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
W odróżnieniu od Mocka, spędził niedzielę bardzo przyzwoicie i pracowicie. Śniadanie zjadł w samotności, ponieważ jego niemiecki kolega spał snem człowieka wielce utrudzonego alkoholem. Komisarz był sobotniego wieczoru mocno podminowany całym tym katowickim śledztwem, które prowadzili w szaleńczym tempie oraz bez najmniejszych nawet uzgodnień ze śląską policją. Wyrzucał sobie, że w ogóle powiedział Mockowi o psim warczeniu, jakie słyszał po epileptycznym seansie. Pił niewiele i nie podzielał wesołości Ebiego, który na widok każdego psa pytał, czy to właśnie ten tak warczał w epileptycznej wizji. Popielski był więc w niedzielę rześki jak wiatr znad lwowskiego Kajzerwaldu i po południowym spacerze, kiedy Mock dochodził do siebie, komisarz przystąpił do dalszych działań śledczych. Przejrzał „Księgę adresową Województwa Śląskiego” i wynotował z niej dane dwóch istniejących w Katowicach biur matrymonialnych. Potem razem z Mockiem zjedli potężny obiad w niemieckiej restauracji „Zur Eisenbahn” na ulicy Dworcowej i udali się – już osobno – do pozostałych burdeli. W jednym z nich Mock gościł do rana.
Popielski siedział nieco pochmurny, nie kontemplował miasta, lecz zastanawiał się nad dalszym śledztwem i nad udziałem w nim katowickich policjantów. Był po bardzo nieprzyjemnej i nerwowej rozmowie telefonicznej z komisarzem Zygfrydem Holewą, który w ostrych słowach potępił kontrolowanie bez jego wiedzy katowickich domów publicznych i zagroził wyrzuceniem z Katowic tych dwóch natrętów, z których ani jeden nie był funkcjonariuszem Policji Województwa Śląskiego! Dopiero obietnica uzyskania specjalnego pełnomocnictwa, złożona przez Popielskiego, uspokoiła Holewę. Na domiar złego śledztwo po wizycie w przybytkach rozpusty ani drgnęło. W domach publicznych nie słyszano nigdy o odwiedzinach jakiegokolwiek arystokraty, a za najwyższe warstwy społeczne, z jakimi katowickie kurtyzany miały kontakt cielesny, uważano urzędników z hut i kopalń lub ajentów i komiwojażerów. W biurze matrymonialnym „Hestia”, w którym byli dziś rano, bardzo miły i uprzejmy urzędnik przewracał tylko oczami, a nawet się nieco wzruszył, słysząc o jakimś hrabim i biednej dziewczynie z ludu. Żałował, że nic podobnego nie zdarzyło się w jego firmie, ponieważ wykorzystałby to w jej reklamowaniu. Nic dziwnego, że Popielski po dotychczasowym katowickim śledztwie był ponury i jadąc do drugiego biura o nazwie „Matrimonium”, myślał o wspólnych i pewnie beznadziejnych działaniach, które będzie musiał prowadzić wraz z niechętnym mu komisarzem Holewą. Ten Ślązak będzie mi wszystko torpedował, myślał Popielski, to przecież on zamknął śledztwo w sprawie Szynok. Nie ma więc najmniejszego interesu, by nowa inwestygacja obnażyła jakiś jego błąd.
Myśląc o tym, jakimi słowami udobruchać komisarza Holewę, z którym mieli spotkanie w samo południe, Popielski wyskoczył ze stojącej już od kilku sekund dorożki na ośnieżony chodnik. Mock obudził się z lekkiej drzemki i mrugał powiekami. Stali przy bramie kamienicy na ulicy Stawowej. Nad wejściem do bramy oznaczonej numerem 10 znajdował się szyld z napisem: Zakład pośrednictwa małżeńskiego „Matrimonium”, i rysunkiem gołębia w absurdalnym koronkowym kołnierzyku, który w dziobie trzymał połączone obrączki.
Biuro mieściło się na pierwszym piętrze, a jego okna wychodziły na małe podwórko. Pani Klementyna Nowo-ziemska, powiadomiona przez Popielskiego o wizycie telefonicznie, już na nich czekała. Była to dama około pięćdziesiątki, bardzo starannie uczesana i uszminkowana, korpulentna i odziana w drogi kostium z wełny w prążki. Pod jej szyją widniał podobny koronkowy kołnierz jak u gołębia. Jej głos był cichy i kojący, a uśmiech subtelny, lecz pełen godności. Trudno wyobrazić sobie lepszą osobę na czele biura „Matrimonium”. Siedziała przy solidnym mahoniowym biurku; za nią znajdowała się sporych rozmiarów szafa z segregatorami, których rogi były wzmocnione fantazyjnymi złoconymi okuciami. Biurową atmosferę osładzały dwa wazony z goździkami.
Ponieważ pani Nowoziemska nie mówiła po niemiecku, Mock chciał natychmiast pożegnać Popielskiego i poczekać nań w jakiejś okolicznej knajpie, gdzie mógłby zagasić płomień kaca bardzo mu smakującym piwem okocimskim. Popielski, mimo iż z Mockiem łączył go bruderszaft, nie znał go jednak zbyt dobrze i nie wiedział, czy można mu ufać i czy poprzestanie na jednym lub dwóch piwach.
Wręcz przeciwnie, sądził, że Niemiec może się na dobre rozochocić i znowu gdzieś mu zniknie, jak w niedzielę. Uprosił zatem Mocka, by pozostał w biurze. Pani Nowoziemska, widząc zafrasowanie Popielskiego, wpadła na wspaniały pomysł zainteresowania „niemieckiego przyjaciela” ofertą samotnych pań. Ten ochoczo przystał na to, usiadł w małym, jasnym saloniku, wypełnionym wonią jakichś perfum, i zaczął z wielkim zainteresowaniem przeglądać anonse i fotografie kobiet.
– Dziękuję pani za znakomity pomysł. – Popielski uśmiechnął się szczerze uradowany.
– Och, mężczyźni są jak dzieci. – Pani Nowoziemska odwdzięczyła się pięknym uśmiechem. – Dać im jakiś album z powabnymi niewiastami, a natychmiast się uspokoją, jak mali chłopcy przy oglądaniu znaczków.
– Tak… Tak… – Popielski założył nogę na nogę. – Wie pani, co mnie tutaj sprowadza, prawda? Wyjaśniłem to pani telefonicznie. Szukamy z panem dyrektorem kryminalnym Eberhardem Mockiem z Wrocławia groźnego przestępcy, który podając się za arystokratę, bałamuci skromne, dobre dziewczyny z ludu. Czy był w pani zakładzie ktoś taki?
– Możliwe, że źle pana zrozumiałam. – Uśmiech znikł z twarzy pani Nowoziemskiej. – Ale już podczas naszej rozmowy telefonicznej nie robiłam panu nadziei, że zdradzę mu jakieś poufne wiadomości o moich klientach. A pan mimo to przyszedł mnie o nich wypytywać! No to teraz mówię jasno: nie udzielę panu żadnych informacji. To wszystko.
Pani Nowoziemska wstała, dając Popielskiemu znak, że audiencję uważa za skończoną. Komisarz również powstał.
Był pewien, że zadał jej niewłaściwe pytanie, idiotycznie długie i niejasne. A przecież powinien zapytać znacznie krócej i prościej. Tak właśnie zrobił.
– Czy Maria Szynok, kobieta lat dwudziestu, była pani klientką?
– Pan mnie chyba nie zrozumiał, panie komisarzu -odpowiedziała zimno właścicielka biura. – Nie poinformuję pana o moich klientach ani klientkach! Żegnam pana!
– Naprawdę? – Popielski z trudem panował nad sobą. – No to ja pani w ogóle nie będę o to prosić, tylko zarekwiruję akta z pani biura. Zabiorę je ze sobą na komendę, przejrzę i dowiem się wszystkiego, czego potrzebuję. Tak właśnie zrobię – podniósł głos – i to zaraz! Po pani reakcji już wiem, że pani coś ukrywa! I nie będę już teraz w ogóle z panią rozmawiał, bo podejrzewam, że będzie pani kłamać! Zabieram akta i już! A mogło być tak prosto i spokojnie…
– Jeśli chce pan zarekwirować akta – Nowoziemska nie podniosła głosu ani o ton, lecz zastawiła swoją korpulentną osobą oszkloną szafę – to musi pan użyć wobec mnie przemocy. Bo ja panu dobrowolnie niczego nie dam! Poza tym zaraz wezwę policję! U nas policja spoza Śląska nie ma nic do gadania!
Popielski klepnął się w świeżo wygoloną głowę. Nie wiedział, jak wygląda komisarz Zygfryd Holewa, ale go sobie dobrze wyobraził. Jest na pewno gruby, ponury i łatwo wpada we wściekłość. Nosi za małe kołnierzyki i pozłacaną dewizkę od zegarka. Teraz pewnie ociera wąsy po wypiciu szklanki piwa do śniadania i ostrzy sobie zęby na jakiegoś policjanta ze Lwowa, który na nie swoim terenie wsadza nos w nie swoje sprawy. Popielski wyobraził sobie następującą scenę: wraz z Mockiem wchodzą do gabinetu komisarza Holewy. Są obładowani segregatorami pani Nowoziemskiej, a za nimi ona, na pewno wielce tu szanowana obywatelka, wrzeszczy i jeszcze rzuca się z pazurami na swoich prześladowców. A potem Popielski komunikuje Holewie: będziemy razem prowadzić umorzone śledztwo. Otrząsnął się z ponurych wizji. Nowoziemska triumfująco się uśmiechała, a Mock wychylał głowę z saloniku, zaintrygowany podniesionym głosem kolegi. Na jego kolanach spoczywał tom akt z ofertami pań. Popielski spojrzał na Mocka i usiadł na kanapce. Zapalił papierosa i uśmiechnął się poprzez dym do pani Nowoziemskiej.