Glowa Minotaura

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Glowa Minotaura, Krajewski Marek-- . Жанр: Прочие Детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Glowa Minotaura
Название: Glowa Minotaura
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 229
Читать онлайн

Glowa Minotaura читать книгу онлайн

Glowa Minotaura - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Pewne spostrzeżenie, jakie poczynił pierwszego dnia, obaliło powszechny lwowski mit, któremu on sam również uległ – a mianowicie przekonanie, iż uczeni ci pisali na obrusach. Otóż wcale tak nie było – matematycy zaczerniali chemicznymi ołówkami albo marmurowe blaty stolików, albo stronice specjalnej księgi, która zawsze znajdowała się u szatniarza. Ta obserwacja sprawiła Popielskiemu głęboki zawód, bo przecież mit ten był jednym z filarów jego rozumowania, iż człowiek o twarzy goryla, piszący po obrusie katowickiej restauracji „Eldorado”, jest lwowskim matematykiem. Szybko jednak pozbierał się po tym chwilowym niepowodzeniu i rozpoczął dokładnie zaplanowane śledztwo.

Przez cztery pierwsze dni obserwował matematyków i co chwila żądał od kelnera podawania ich nazwisk. Urozmaicał to sobie upartym podsumowywaniem dotychczasowego śledztwa, analizowaniem po raz tysięczny okoliczności, w jakich znaleźli z Mockiem zamordowaną Klementynę Nowoziemską, oraz rozmowami z pewną niewiastą lekkich obyczajów, która – na jego prośbę – przychodziła do kawiarni po to, aby „kobiecym okiem” ocenić ewentualną brzydotę jakiegoś mężczyzny.

Kiedy po tygodniu już poznał luminarzy i pretendentów do matematycznych wyżyn i z bólem nie stwierdził u żadnego z nich uderzającej brzydoty, rozpoczął szukanie takich spośród nich, którzy odznaczaliby się na tyle bogatą fantazją językową, żeby wymyślić bardzo zgrabne fikcyjne nazwisko „Hugo Dionizy von Banach”. W tym celu porzucił swoje dotychczasowe incognito i przeprowadzał z nimi długie i nudne rozmowy, na podstawie których wyrabiał sobie niezawodny pogląd o bogactwie ich słownictwa i asocjacjach językowych. Po czterech następnych dniach wytypował głównego podejrzanego, którego jednak szybko musiał wymazać ze swojego spisu. Był to bowiem Hugo Dionizy Steinhaus, człowiek, który operował przepiękną polszczyzną, pełną niezwykłych i bardzo trafnych skojarzeń. Po pierwsze, nie był on brzydki, po drugie, trudno byłoby przypuszczać, aby morderca przybrał pseudonim składający się z dwóch własnych imion!

Kiedy Popielski wykreślił wszystkich bywalców „Szkockiej” ze swojej listy podejrzanych, przystąpił do indywidualnego wypytywania o ich „brzydkich” kolegów i studentów. I wtedy się zaczęło!

– W jakim sensie „brzydki”? – pytał Meier Eidelheit.

– Wiem, panie komisarzu, jak się ma geometria wy-kreślna do pięknego, artystycznego przedstawiania przestrzeni u włoskich mistrzów – zamyślał się Kazimierz Bartel. – I stąd wnioskuję o pięknie. A mówiąc o brzydocie, musiałbym poprowadzić rozumowanie odwrotne.

Kiedy Popielski spekulacje te starał się zawęzić przez porównanie poszukiwanego do małpy, jego rozmówcy wciągali go na głębokie wody abstrakcji.

– Czy rzeczownik „małpa” jest definiowalny za pomocą skończonej liczby słów? – zasępiał się Mark Kac.

– Proszę pana – rozpierał się przy stole Leon Chwistek – mogę brzydotę definiować tylko jako brak piękna. A piękno dostrzegam w sztuce, która zrzuciła z siebie nieznośny balast naśladowania natury. Zatem obrazy małpy i Wenus z Milo są jednakowo brzydkie, bo obie są elementami natury, zaś piękna w przedstawieniach natury nie ma.

Po trzech tygodniach Popielski przerwał dietę, postanowił opuścić „Szkocką” i już więcej tam nie wracać. Ze słynnej kawiarni nie prowadził żaden trop. To, co zaplanował na następne dni, było jeszcze mniej absorbujące. Miał uczestniczyć w kilku najbliższych posiedzeniach Oddziału Lwowskiego Polskiego Towarzystwa Matematycznego i tam szukać Minotaura. Tych zebrań było niewiele: jedno w marcu, jedno w kwietniu, dwa w maju i jedno w czerwcu. Jak tu dalej tropić bestię? Miał w głowie straszną pustkę, jaką nazajutrz odczuje po przyjściu do swojego gabinetu w urzędzie policyjno-śledczym. Chciał jak najdalej odsunąć od siebie myśl o wściekłych współpracownikach, którzy chodzą po Lwowie, rozpytują się o ludzi „brzydkich” i wystawiają się na głupawe dowcipy. Nie mógł znieść myśli o Marianie Zubiku, który go jutro zapyta o postępy w śledztwie. To wszystko postanowił zagłuszyć alkoholem. Koniec diety, powiedział w myślach. Po wypiciu kilku wódek rozłożył szachy i – w przypływie odwagi – postanowił zaprosić do gry któregoś z dyskutujących matematyków. Zbliżył się do ich stolika, ale oni nawet na niego nie spojrzeli. Dyskutowali kwestię istnienia automatów, które mogłyby same o sobie dać odpowiedź, skoro byłaby dana pewna liczba bezwładnego materiału w ich otoczeniu.

Popielski machnął ręką, usiadł sam do szachowych zagadek z „Deutsche Schachzeitung”, który abonowano w „Szkockiej”, i zamówił jeszcze jedną wódkę. Zatęsknił za Mockiem. Chętnie by z nim zagrał. Eberharda jednak nie było.

Katowice, środa 17 lutego 1937 roku,

godzina szósta po południu

Eberhard Mock, po znalezieniu ciała Klementyny Nowo-ziemskiej, został w Katowicach z trzech powodów. Po pierwsze, nie wierzył w lwowski ślad, tak mocno forsowany przez Popielskiego, po drugie, z Katowic było blisko do Breslau i Karen, do której jego tęsknota wzrosła wprost proporcjonalnie do wyrzutów sumienia, jakie nim targały po erotycznych ekscesach. Po trzecie i najważniejsze, zabójstwo właścicielki biura „Matrimonium” domagało się wyjaśnienia, a jego okoliczności wskazywały na Minotaura, którego Mock zaczynał nienawidzić równie mocno jak Popielski. Wprawdzie w osobie Nowoziemskiej Minotaur nie zamordował dziewicy, ale rozszarpanie i wyrwanie policzka ofiary było jego znakiem rozpoznawczym. Poza wszystkim mógł objawić się jakiś jego obłąkany naśladowca albo dziewictwo poprzednich ofiar było przypadkowe. Śledztwo zapowiadało się jako nadzwyczaj żmudne, ponieważ z biura matrymonialnego zniknęły wszystkie segregatory. Policja miała do wyboru dwie drogi: inwigilować środowisko przestępcze w poszukiwaniu ewentualnych kontaktów zamordowanej lub szukać ciemnych sprawek w jej przeszłości. Żadna z tych dróg nie wyglądała zbyt poważnie, ponieważ pani Klementyna Nowoziemska była osobą szanowaną i cieszyła się nieskazitelną opinią. Mockowi wciąż jedna myśl nie dawała spokoju, a mianowicie sugestia Popielskiego, iż właścicielka biura musiała być niegdyś burdelmamą. Wrocławski policjant po przepracowaniu wielu lat w decernacie obyczajowym znał doskonale świat zakamuflowanych prostytutek, którymi były często ubogie kobiety z ludu. Świadczyły one skrycie usługi cielesne, a przy tym wykonywały zupełnie inne zawody – były na przykład robotnicami lub służącymi. Ukryta prostytucja stanowiła intratne zajęcie. Z jednej strony nie ryzykowały zetknięcia z policją obyczajową i wpisania na odpowiednią listę, co zrujnowałoby im reputację i spowodowało zwolnienie z pracy, z drugiej zaś, mogły uskładać sporo grosza na ewentualny posag. Ponieważ nigdy nie stały na ulicy, korzystały z różnych pośrednictw. Wprawdzie Mock przedtem nie słyszał, aby biuro matrymonialne było takim pośrednikiem, ale porównanie Nowoziemskiej do burdelmamy nie dawało mu spokoju i ten trop wydawał mu się nadzwyczaj kuszący. Był prawie pewien, że „brzydki hrabia” nie jest żadnym lwowskim matematykiem, lecz zwykłym śląskim przemysłowcem, który po kryjomu korzysta z pośrednictwa Nowoziemskiej i wydaje swe pieniądze na kryptoprostytutki. Choć była to tylko intuicja, musiał jednak ją sprawdzić – Mock był jak najdalszy od tego, aby pogardzać swoją śledczą intuicją.

Miał zatem co robić i, co najważniejsze, mógł śmiało działać. Rozstanie z Popielskim też niczego nie utrudniało – znajomość niemczyzny w Katowicach była powszechna, nawet wśród prostego ludu. Popielski wystarał mu się ponadto o stosowne pełnomocnictwa, dzięki którym mógł samodzielnie działać na terenie śląskim jako przedstawiciel komendy policji we Lwowie. Mock niechętnie pożegnał Popielskiego, lecz chętnie rzucił się w wielkomiejski żywioł stolicy Śląska. Czuł się znakomicie w mieście, które przypominało mu Breslau.

Już jednak na samym początku komisarz Zygfryd Holewa wylał na Mocka wiadro wody. Policjant katowicki, który okazał się okropnym cholerykiem, wypisz, wymaluj odpowiadającym wyobrażeniom Popielskiego, powiedział dosadnie, gdzie ma pełnomocnictwa Mocka, i zakazał mu kategorycznie prowadzenia śledztwa w sprawie Marii Szynok. Zdawał sobie sprawę, że Niemiec nie będzie w stanie interweniować u polskich władz policyjnych i wznowić tego dochodzenia. Aby nie próbował jednak prowadzić go na własną rękę, dał mu pomocnika w postaci przodownika Franciszka Wybrańca, który miał natychmiast informować swojego zwierzchnika o jakiejkolwiek niesubordynacji Mocka.

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название