-->

Glowa Minotaura

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Glowa Minotaura, Krajewski Marek-- . Жанр: Прочие Детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Glowa Minotaura
Название: Glowa Minotaura
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 228
Читать онлайн

Glowa Minotaura читать книгу онлайн

Glowa Minotaura - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie sądzę – Tkocz poczuła, że się czerwieni, czego najbardziej nienawidziła – żeby kobieta trzydziestoletnia była stara!

– No i widzisz, Eduardzie – brunet poprawił swój perłowy krawat, który świetnie kontrastował z ciemnym prążkowanym garniturem – potwierdziły się twoje domysły. Ta Maria Szynok jest obłąkana, a jej opowieść o arystokracie to czysta fantazja… Miałeś rację, to wszystko moglibyśmy stwierdzić we Lwowie bez przyjeżdżania tutaj, choć ja – i tu się uśmiechnął do lekarki – wcale nie żałuję tej podróży…

– Ja też nie żałuję. – Węzeł krawata łysego mężczyzny pod śnieżnobiałym kołnierzykiem koszuli był, jak zauważyła, bardzo staranny i zawiązany a la Windsor. – Ale nie zgadzam się z państwem. Sądzę, że można tej pacjentce wierzyć.

– Żartujesz? – Jego kolega w geście rozpaczy podniósł ręce ku górze, odsłaniając bursztynowe spinki. – Rozumiem, że śnił ci się pies, ale uwierz mi, Eduardzie, ten trop jest fałszywy! Przecież gdyby to pogryzienie było sprawką Minotaura, to on by ją później zabił! A dlaczego jej nie zabił? Dlaczego naraził się na takie niebezpieczeństwo? Przecież mogłaby go rozpoznać!

– On nie był na pewno stąd. – Łysy wstał i sięgnął po drogie wieczne pióro, którym zaczął wymachiwać jak wskaźnikiem. – Po morderstwach w Mościskach i Drohobyczu stał się ostrożny. Zabija już w innych miastach, a nawet w innych państwach. W Breslau, w Katowicach…

– Panowie, panowie! – przerwała im Tkocz. – Może mi coś wyjaśnicie?! Jaki pies, jaki Minotaur? Ten, o którym kilka lat temu pisały gazety? Jeśli tak, to tu, w Katowicach, nie było żadnego zabójstwa popełnionego przez Minotaura!

– No widzisz? – Brunet roześmiał się triumfalnie. – Nie zabił tu nikogo! A ja się wciąż pytam: dlaczego nie zabił, choć niby pogryzł?

– Odpowiadam ci. – Łysy zaczął krążyć po gabinecie, omiatając obojętnie wzrokiem dyplomy Ludwiki Tkocz, wiszące na ścianach. – Może ona nie była już dziewicą? Przecież Minotaur morduje tylko dziewice!

– A była czy nie była dziewicą? – Brunet spojrzał na Ludwikę Tkocz.

Pani dyrektor roześmiała się donośnie.

– Czy była dziewicą? Chodźcie panowie za mną, coś panom pokażę! Czas, żeby panowie w końcu poznali pacjentkę, która tak ich interesuje!

Rybnik, sobota 30 stycznia 1937 roku,

kwadrans na pierwszą po południu

Szli wraz z doktor Ludwiką Tkocz długim korytarzem budynku z czerwonej cegły. Wicedyrektor szła przodem, szybko i energicznie, a jej wydatne pośladki poruszały się pod zbyt obszernymi spodniami. Popielski, słuchając objaśnień pani doktor, myślał o dniu powszednim w zakładzie dla obłąkanych. Mock, przechodząc przez kolejne pomieszczenia, pytał o historię szpitala, który bardzo mu przypominał wrocławskie budynki użyteczności publicznej. Jak się dowiedział, w czasach niemieckich też mieścił się tu szpital. I wtedy, i teraz słychać było chrapliwe okrzyki chorych, ich głośnie dyskusje lub monologi, obelgi, przekleństwa i wyzywanie Boga na pojedynek. I wtedy, i teraz szczękały metalowe talerze wypełnione kaszą ze skwarkami, a pielęgniarze stali wzdłuż ścian.

– Pora obiadu – powiedziała Tkocz. – Jesteśmy w stołówce, a za nią są separatki dla szczególnie niebezpiecznych chorych. Proszę dalej za mną!

– Maria Szynok jest niebezpieczna? – zapytał Popielski.

Tkocz zignorowała to pytanie i władczym gestem kiwnęła dłonią na krępego pielęgniarza, na którego karku odkładały się trzy fałdy tłuszczu. Podreptał przed nimi. Przeszli przez stołówkę, oddzieloną od kuchni jedynie długą ladą. Na suficie i ścianach pomieszczeń wykwitały jakieś fantazyjne brudne zacieki. Nie brakowało ich również w małym korytarzyku, do którego zeszli po wąskich schodach.

– Tu są separatki – powiedziała Tkocz i wskazała ręką na pierwsze drzwi. – Poznajcie, panowie, pacjentkę Marię Szynok. Na razie przez wizjer.

Popielski odsunął klapkę i spojrzał w głąb separatki. Odsunął się i pokręcił przecząco głową.

Znów gówno w judaszu. – Pielęgniarz spojrzał pytająco na wicedyrektor. – Auf?

– Jesteście, panowie, mocnymi mężczyznami? – zapytała Tkocz, uśmiechając się drwiąco do policjantów. -

Mocnymi, pewnymi siebie, którzy już wiele w życiu widzieli i nic ich nie przerazi? To najpierw coś powiem.

Nie zoperowano dobrze ran na policzku Marii Szynok.

Wdało się zakażenie i tak zwane dzikie mięso. Ropa szukała gdzieś ujścia. Pojawiły się małe dziury, przetoki wokół rany. Woń z jej ust czuć z odległości dwóch metrów. Jesteście panowie silnymi mężczyznami? Jeśli tak, to otwieramy drzwi. Jeśli nie, to lepiej nie otwierać.

Otwieramy?

Mock i Popielski spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.

– Proszę otworzyć – odpowiedzieli prawie jednocześnie, a w ich głosie słychać było lekką urazę.

– Piotrze, otwierajcie – rozkazała pielęgniarzowi.

Drzwi uchyliły się ze skrzypieniem. Smród wydzielin odebrał im oddech. Policjanci ścisnęli sobie nosy i ustami wdychali zatrute miazmatami powietrze. Jedynie doktor Tkocz była nieporuszona, jakby z separatki dochodził zapach jej ulubionych karbinadli, nie zaś fetor urynału i kloaki. Pielęgniarz Piotr sprawiał wrażenie, iż ten widok bawi go niezmiernie.

Kobieta wewnątrz zaczęła tańczyć, unosząc nogi wysoko, jakby przechodziła przez jakiś niewielki płot. Jedną dłonią przyciskała do skroni dolny rąbek koszuli, zasłaniając sobie pierś i pół twarzy. Reszta jej ciała pozostawała odsłonięta. Jej zaczerwienione łono było doskonale widoczne.

Obfite owłosienie rozrastało się na uda i było czymś zlepione. Pełna, duża pierś ciężko się kiwała pod wpływem osobliwych skoków. Ze skóry wokół sutka wyrastały trzy długie czarne włosy. Nagle opuściła koszulę, jakby się zawstydziła. Sztywna materia opadła na jej ciało i ujawniła całą gamę okrągłych, ciemnożółtych zacieków. Pacjentka obie ręce włożyła między nogi i zaczęła się cofać, aż oparła się o ścianę. Mimo tej odległości zobaczyli dziurę w policzku. Skóra na jej brzegach była fioletowo-brunatna, połyskliwa i nieruchoma, nawet kiedy Maria Szynok się uśmiechała, zamykała oczy, a swe pięści coraz szybciej wpychała między uda.

Popielski odwrócił się od drzwi i usunął na bok. Mock zrobił natychmiast to samo. Oparł dłonie na kolanach i ciężko oddychał. Doktor Tkocz dała znak pielęgniarzowi, a ten zatrzasnął drzwi.

– Na widok rozkładającego się trupa powieka by wam nawet nie drgnęła. – Tkocz podciągnęła swoje opadające spodnie. – Ale nie możecie patrzeć na to, do czego doprowadziła tę nieszczęsną kobietę pogarda dla własnego ciała! Zrobiło to obłudne społeczeństwo, na którego straży stoicie!

– Zaraz mi pani powie, że to ja zrobiłem! – Mock patrzył na doktor równie przyjaźnie jak rano na Zubika. – Już mam się czuć winny?

– A pani doktor – Popielski przysunął się tak blisko lekarki, żeby poczuła jego perfumy – nie wychowała się przypadkiem w sierocińcu? W niechęci do własnego ciała?

– Nie. – W oczach psychiatry odbiło się pomieszanie. – Jak pan śmie! Co to w ogóle pana obchodzi?

– Bo ubiera się pani – Popielski znów się przysunął, a Tkocz odskoczyła jak oparzona – jakby gardziła pani swym ciałem. A ja jestem pewien, że jest ono nie do pogardzenia…

Dał znak Mockowi i ruszyli z powrotem do stołówki, gdzie przywitał ich nieznośny hałas metalowych misek. Doktor Tkocz stała w korytarzyku i płonęła z gniewu.

Katowice, sobota 30 stycznia 1937 roku,

godzina czwarta po południu

W narożnym apartamencie hotelu „Monopol” Popielski siedział pod oknem i tłumaczył Mockowi raport ze znalezienia pogryzionej Marii Szynok, które nastąpiło równo pięć miesięcy temu:

– Dnia 30 sierpnia 1936 roku posterunkowy III komisariatu Pampusz Karol podczas swojego służbowego obchodu został zaalarmowany przez Raburę Józefa, lat 12, iż u pani Wozignój Gertrudy, lat 60, zamieszkałej w Katowicach, przy ulicy Mieroszewskiego 4, znajduje się w stanie ciężkim jej sublokatorka i pomoc domowa, Szynok Maria, lat 20. Pani Szynok, ubrana w samą tylko bieliznę, była nieprzytomna i objawiała liczne krwawe rany na twarzy. Wedle pani Wozignój Gertrudy, pani Szynok Maria w takim stanie została znaleziona na progu domu przez wyżej wymienioną. Oprócz tego ranna miała przy sobie torebkę, której zawartość opisano poniżej. Pani Szynok Maria była jeszcze w przytomności, kiedy oznajmiła, iż rany na twarzy pochodzą od „hrabiego, który ją pogryzł”. Podjęto konieczne działania. Podpis nieczytelny.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название