-->

Glowa Minotaura

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Glowa Minotaura, Krajewski Marek-- . Жанр: Прочие Детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Glowa Minotaura
Название: Glowa Minotaura
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 228
Читать онлайн

Glowa Minotaura читать книгу онлайн

Glowa Minotaura - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie, nigdy.

– Ja też nie. Nie muszę. Sam jestem jasnowidzem, choć chyba najgorszym w tym państwie. Miewam podczas ataków wizje, ale nigdy nie potrafię ich dobrze i natychmiast zinterpretować. No, przesadzam. Parę razy mi się udało. Ale najczęściej jest tak, że dopiero po jakimś morderstwie, po jakimś porwaniu, uderzam się w czoło i mówię sobie: ja to już widziałem!

Orkiestra grała, Mock milczał, Popielski odsunął kieliszek, nalał sobie wódki do szklanki i jednym łykiem wypił chyba z półtorej setki. Otarł usta i patrzył na Mocka przytomnym wzrokiem.

– Cierpię na łagodną odmianę epilepsji, panie Mock.

Lekarstwa, które zażywam, prawie zupełnie ją neutralizują. Ale kiedy chcę mieć wizje, nie biorę lekarstw i wywołuję atak. I do tego potrzebne jest mi mieszkanie

Szaniawskiego, a ściśle mówiąc: jego wanna.

Mock otworzył szeroko usta, a Popielski odetchnął z ulgą. Wykroił widelcem duży trójkąt „studzininy” i wycisnął nad nim ósemkę cytryny. Włożył do ust połówkę trójkąta i przeżuwał, przymknąwszy z błogością powieki.

A nie może pan wywołać ataków w swoim własnym mieszkaniu? We własnej łazience? – Mock miał oczy okrągłe ze zdziwienia.

– Nie. – Popielski przełknął kęs galarety i spojrzał na

Mocka z pewną wesołością, choć to właśnie teraz miał mu wyznać najgorszą tajemnicę swojej epilepsji. – Niestety, przy ataku dochodzi czasami do mimowolnego oddania moczu i kału, a potem zasypiam. Ten sen trwa zwykle około kwadransa, ale bywa i dłuższy. Jak pan to sobie wyobraża, drogi panie Mock? Niech pan ujrzy taką oto scenę: zajmuję na długo łazienkę, moja kuzynka i córka zaczynają się niepokoić, stukają, a potem dobijają się do drzwi. Ja im nie otwieram, no to wzywają dozorcę. Ten wyważa drzwi i co wszyscy widzą? Popielskiego śpiącego we własnym gównie.

Przerwał i wpatrywał się w Mocka, szukając z trwogą u swojego rozmówcy oznak jakiejkolwiek wesołości. Nie znalazł ich i odetchnął z ulgą.

– Dlatego potrzebuję czasami dyskretnej łazienki, rozumie pan teraz? Jest pan drugą osobą oprócz Wilka Zaremby, która wie, po co chodzę do Szaniawskiego. Nie wie tego nawet moja kuzynka, a z nią mieszkam od dwudziestu lat!

Mock napełnił kieliszki. Pragnął nadrobić stracony czas. Wypili, zakąsili i Mock natychmiast nalał znowu. Wypili, jeszcze zanim dobrze spłynął im do żołądka alkohol. Obaj już czuli działanie wódki: lekkie pieczenie policzków, rozleniwienie, przyjemne zmęczenie mięśni.

– Jestem zaszczycony, że mi pan o tym powiedział -Mock przerwał milczenie. – Zachowam to na pewno w tajemnicy. Rozumiem pana doskonale i przepraszam za moje podejrzenia. Bardzo interesują mnie te pańskie wizje. Co pan widział podczas ostatniego seansu u Szaniawskiego? Niech pan powie, może jakieś kolory, może symboliczne postaci? Rozszyfrujemy to we dwóch. W końcu nie takie zawiłości składni łacińskiej potrafiliśmy rozwikłać!

– Nic. – Mock na to posmutniał. – Czasami tak jest. Nic nie widziałem. Chociaż coś słyszałem.

– Co? Ja naprawdę panu wierzę. Kilka lat temu miałem w Breslau przypadek pewnego Żyda jasnowidza, który wieszczył ludziom śmierć w jakimś transie.

– Widzę, że pan mi wierzy, no to panu powiem. Warczenie psa. Dochodziło ono spod wanny. A Szaniawski nie ma psa i w ogóle nienawidzi zwierząt. Tam nie było psa. To było chyba w mojej wizji.

Mock odsunął się od stołu i strzelił z palców.

– Płacić! – krzyknął.

– Zaraz, zaraz, po co ten pośpiech? – Popielski położył w serdecznym geście dłoń na przedramieniu Mocka. – Wyznałem panu tajemnicę, no to teraz możemy porządnie się napić! A pan chce już uciekać!

– Za godzinę mamy pociąg do Katowic. – Mock wciąż rozglądał się za kelnerem. – Sprawdziłem to dziś na dworcu.

– A po co mamy jechać do Katowic? I dlaczego tak nagle? Do jakiejś wariatki, która mówi, że pogryzł ją arystokrata? Przecież tam, w Katowicach, mogą wszystko na miejscu sprawdzić i przesłać nam szczegółowy raport.

– Jej rany zostały opisane jako zadane przez psa – powiedział Mock z naciskiem – a panu śnił się pies.

Popielski lustrował uważnie twarz Mocka. Szukał oznak szyderstwa, ironii. Niczego takiego nie dostrzegł. Niemiec czekał na jego decyzję, siedział skamieniały jak sfinks, jedynie jego palce poruszały się po stole, wybijając jakiś rytm.

– To wbrew logice. – Popielski oparł łokcie na stole. -Te moje wizje nie mają nic wspólnego z logiką śledztwa.

– Pan ma swoje metody, a ja mam swoje. Pan dzisiaj zawierzył mi, a potem ja panu. To wszystko. – Mock spojrzał na swojego rozmówcę z szelmowskim uśmiechem. – Popielski, niechże już pan nie nudzi! Niechże pan ode mnie nie wymaga, żebym to ja pana przekonywał do pańskich własnych metod! Osiągnął pan znaczącą pozycję w świecie policyjnym. Nawet jeśli to się stało dzięki wróżbom z kryształowej kuli, to powiem panu krótko: chcę mieć taką kulę. A ponadto ma pan jakiś lepszy, co ja mówię!, jakiś inny trop niż ten śląski?

– No to jedziemy do Katowic. – Komisarz spojrzał na parkiet, wciągnął nosem woń perfum, zamknął oczy i poruszył lekko głową. – Ale chyba nie sami, co? Dość się już dzisiaj wynudziliśmy w swoim towarzystwie.

Sobota 30 stycznia 1937 roku,

pociąg relacji Lwów-Katowice,

godzina ósma rano

Popielski, Mock i dwie żydowskie prostytutki, których imion nie pamiętali, siedzieli w salonce i jedli śniadanie. Dziewczęta odpoczywały nieco przepite i osowiałe, a rozmowa co chwilę się im rwała. Mężczyźni milczeli. Byli zmęczeni i niewyspani. Ich ponadpięćdziesięcioletnie organizmy nie regenerowały się tak szybko, jak to było dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Nie męczył ich jednak poalkoholowy spleen – wódka Baczewskiego była najlepszej jakości, a zakąski tłuste i obfite – ani wyrzuty sumienia z powodu rozpusty. Przyczyną ich kiepskiego samopoczucia nie był też widok obu dziewcząt, które wczoraj wydawały się powabne i atrakcyjne, a dzisiaj ostre białe światło poranka obnażało bezlitośnie porowatą skórę ich twarzy, tusz sklejający rzęsy, tłuste włosy, zbytnią obfitość kształtów i braki w uzębieniu. Nie, nie to wszystko stanowiło powód markotnego nastroju obu mężczyzn. Byli zakłopotani zupełnie z innego powodu – przed dwiema bowiem godzinami, na krakowskim dworcu, odwiedził ich w salonce inspektor Marian Zubik, który przypadkowo tymże pociągiem odwoził swoich synów na wakacje zimowe do Zakopanego.

Ta wizyta była ostatnią, jakiej by oczekiwali po burzliwych wypadkach wieczoru i nocy. Poprzedniego dnia po wyjściu z „Palais de Dance” pojechali natychmiast na Dworzec Główny i kupili bilety do Katowic. Salonka była już niestety zajęta. Jednoosobowe przedziały sypialne również. Musieli się zatem zadowolić przedziałem, w którym dwa łóżka były umieszczone nad sobą. Jak na złość, karnawałowa noc wymiotła z okolic dworca wszystkie prostytutki i w drogę do Katowic ruszyli sami, sfrustrowani i zawiedzeni. W Przemyślu jednak salonkę zwolnił przemysłowiec, pan prezes Bronisław Bromberg, który wracał z targów zimowych w rumuńskich Czerniowcach. Mock i Popielski natychmiast się przenieśli do zwolnionego przez niego luksusowego przedziału, i to w towarzystwie dwóch młodych dam, o które na przemyskim dworcu postarał się przedsiębiorczy i hojnie opłacony konduktor. Potem już tylko lał się alkohol, salonka trzeszczała w szwach, części garderoby fruwały, młode damy oblewały szampanem swe nagie ciała, krzyczały i jęczały, a Mock i Popielski wznosili się na wyżyny sił witalnych, a nad ranem wymienili się partnerkami, wypijając przy tym bruderszaft.

Aż nadeszła ta chwila, która ich obu wprawiła we wspomniany nastrój. Usłużny konduktor wszedł do nich o szóstej nad ranem i zameldował, że przed chwilą rozmawiał z inspektorem Marianem Zubikiem, który życzy sobie odwiedzić ich salonkę. Pan inspektor, jak donosił kolejarz, wysiadł w Krakowie i ujrzał nieoczekiwanie Popielskiego, który stał w oknie i delektował się porannym papierosem. Wizyta miała być krótka, zapewniał konduktor, pociąg zaraz odjeżdża.

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 63 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название