Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
człowiek, aczkolwiek wyglądał elegancko, nie był wcale elegantem; nawet nie
zdawał się troszczyć o swoją powierzchowność.
Miał rozrzucone włosy, nieco zsunięty krawat, u kamizelki guzik nie zapięty.
Można było domyślać się, że ktoś bardzo starannie czuwa nad jego bielizną i
garderobą, z którą jednak on sam postępuje niedbale, i właśnie to niedbalstwo,
przejawiające się w dziwnie szlachetnych formach, nadawało mu oryginalny
wdzięk. Każdy jego ruch był mimowolny, rozrzucony, lecz piękny. Równie
pięknym był sposób patrzenia, słuchania, a raczej niesłuchania, nawet - gubienia
kapelusza.
Weszli na wzgórze, skąd widać studnię zwaną Okraglakiem. Ze wszystkich
stron otaczali ich spacerujący, ale Ochocki nie krępował się ich obecnością i
wskazawszy kapeluszem jedną z ławek, mówił:
- Dużo czytałem, że szczęśliwy jest człowiek, który ma wielkie aspiracje. To
kłamstwo. Ja przecież mam niepowszednie pragnienia, które jednak robią mnie
śmiesznym i zrażają do mnie najbliższych. Spojrzyj pan na tę ławkę... Tu, w
początkach czerwca, około dziesiątej wieczorem, siedzieliśmy z kuzynką i z
panną Florentyną. Świecił jakiś księżyc i nawet jeszcze śpiewały słowiki. Byłem
rozmarzony. Nagle kuzynka odzywa się: „Znasz, kuzynie, astronomię?” -
„Trochę.”- „Więc powiedz mi, jaka to gwiazda?” - „Nie wiem - odpowiedziałem
- ale to jest pewne, że nigdy nie dostaniemy się na nią. Człowiek jest przykuty
do Ziemi jak ostryga do skały...” W tej chwili - ciągnął dalej Ochocki - zbudziła
się we mnie moja idea czy mój obłęd... Zapomniałem o pięknej kuzynce, a
zacząłem myśleć o machinach latających. A ponieważ myśląc, muszę chodzić,
więc wstałem z ławki i bez pożegnania opuściłem kuzynkę!... Na drugi dzień
panna Flora nazwała mnie impertynentem, pan Łęcki oryginałem, a kuzynka
przez tydzień nie chciała ze mną rozmawiać... I żebym jeszcze co wymyślił; ale
nic, literalnie nic, choć byłbym przysiągł, że nim z tego pagórka zejdę do studni,
urodzi mi się w głowie przynajmniej ogólny szkic machiny latającej... Prawda,
jakie to głupie?...
„Więc oni tu przepędzają wieczory przy księżycu i śpiewie słowika?... -
pomyślał Wokulski i poczuł straszny ból w sercu. - Panna Izabela już kocha się
w Ochockim, a jeżeli się nie kocha, to tylko z winy jego dziwactw... No i ma
słuszność... piękny człowiek i niezwykły...”
147
- Naturalnie - prawił dalej Ochocki - ani słówka nie wspomniałem o tym mojej
ciotce, która ile razy bodaj wpina mi jakąś szpilkę w odzienie, ma zwyczaj
powtarzać: „Kochany Julku, staraj się podobać Izabeli, bo to żona akurat dla
ciebie... Mądra i piękna; ona jedna wyleczyłaby cię z twoich przywidzeń...” A ja
myślę: co to za żona dla mnie?... Gdyby chociaż mogła być moim pomocnikiem,
jeszcze pół biedy... Ale gdzieżby ona dla laboratorium mogła opuścić salon!...
Ma rację, to jej właściwe otoczenie; ptak potrzebuje powietrza, ryba wody...
Ach, jaki piękny wieczór!... - dodał po chwili. - Jestem dziś podniecony jak
rzadko. Ale... co panu jest, panie Wokulski?...
- Trochę zmęczyłem się - odparł głucho Wokulski. - Może byśmy siedli, choćby
o! tu...
Usiedli na stoku wzgórza, na granicy Łazienek. Ochocki oparł brodę na
kolanach i wpadł w zadumę, Wokulski przypatrywał mu się z uczuciem, w
którym podziw mieszał się z nienawiścią.
„Głupi czy przebiegły?... Po co on mi to wszystko opowiada?”- myślał
Wokulski.
Musiał jednak przyznać, że gadulstwo Ochockiego miało te same cechy
szczerości i roztargnienia, jak jego ruchy i cała wreszcie osoba. Spotkali się
pierwszy raz i już Ochocki tak z nim rozmawiał, jak gdyby znali się od dzieci.
„Skończę z nim” - rzekł do siebie Wokulski i głęboko odetchnąwszy spytał
głośno:
- Zatem żeni się pan, panie Ochocki?...
- Chybabym zwariował - mruknął młody człowiek wzruszając ramionami.
- Jak to?... Przecież kuzynka pańska podoba się panu?
- I nawet bardzo, ale to jeszcze nie wszystko. Ożeniłbym się z nią, gdybym miał
pewność, że już nic w nauce nie zrobię...
W sercu Wokulskiego obok nienawiści i podziwu błysnęła radość. W tej chwili
Ochocki przetarł czoło jak zbudzony ze snu i patrząc na Wokulskiego nagle
rzekł:
- Ale, ale... Nawet zapomniałem, że mam ważny interes do pana...
„Czego on chce?...” - pomyślał Wokulski podziwiając w duszy mądre spojrzenie
swego rywala i nagłą zmianę tonu. Zdawało się, że przez jego usta przemówił
inny człowiek.
- Chcę zadać panu pytanie... nie... dwa pytania, bardzo poufne, a może nawet
drażliwe - mówił Ochocki. - Czy nie obrazi się pan?..
- Słucham - odparł Wokulski.
Gdyby stał na szafocie, nie doznałby tak strasznych wrażeń jak w tej chwili. Był
pewny, że chodzi o pannę Izabelę i że w tym samym miejscu zdecydują się jego
losy.
- Pan był przyrodnikiem? - spytał Ochocki.
- Tak.
- I w dodatku przyrodnikiem entuzjastą. Wiem, co pan przeszedł, od dawna
szanuję pana z tego powodu... To za mało; powiem więcej... Od roku
148
wspomnienie o trudnościach, z jakimi szamotał się pan, dodawało mi otuchy...
Mówiłem sobie: zrobię przynajmniej to, co ten człowiek, a ponieważ nie mam
takich przeszkód, więc - zajdę dalej od niego...
Wokulski słuchając myślał, że marzy albo że rozmawia z wariatem.
- Skąd pan to wie?... - spytał Ochockiego.
- Od doktora Szumana.
- Ach, od Szumana. Ale do czego to wszystko prowadzi?...
- Zaraz powiem - odparł Ochocki. - Byłeś pan przyrodnikiem entuzjastą i... w
rezultacie rzuciłeś pan nauki przyrodnicze. Otóż w którym roku życia osłabnął
pański zapał w tym kierunku?...
Wokulski poczuł jakby uderzenie toporem w głowę. Pytanie było tak przykre i
niespodziewane, że przez chwilę nie tylko nie umiał odpowiedzieć; ale nawet
zebrać myśli.
Ochocki powtórzył, bystro przypatrując się swemu towarzyszowi.
- W którym roku?... - rzekł Wokulski. - W zeszłym roku... Dziś mam
czterdziesty szósty rok...
- A zatem ja do kompletnego ochłodzenia się mam jeszcze przeszło piętnaście
lat. To mi trochę dodaje odwagi... - rzekł jakby do siebie Ochocki.
I znowu po chwili dodał:
- To jedno pytanie, a teraz drugie, ale - nie obraź się pan. W którym roku życia
zaczynają mężczyźnie obojętnieć kobiety?...
Drugi cios. Był moment, że Wokulski chciał schwycić młodzieńca za gardło i
udusić. Upamiętał się jednak i odparł ze słabym uśmiechem:
- Myślę, że one nigdy nie obojętnieją... Owszem, coraz wydają się droższymi...
- Żle! - szepnął Ochocki. - Ha, zobaczymy, kto mocniejszy.
- Kobiety, panie Ochocki.
- Jak dla kogo, panie - odpowiedział młody człowiek wpadając znowu w
zamyślenie.
I zaczął mówić jakby do siebie.
- Kobiety, ważna rzecz. Kochałem się już, zaraz, ileż to?... Cztery... sześć... ze
siedem, tak, siedem razy... Zabiera to dużo czasu i napędza desperackie myśli...
Głupia rzecz, miłość... Poznajesz, kochasz, cierpisz... Potem jesteś znudzony
albo zdradzony... Tak, dwa razy byłem znudzony, a pięć razy zdradzony...
Potem znajdujesz nową kobietę, doskonalszą od innych - a potem ona robi to
samo, co mniej doskonałe... Ach, jakiż podły gatunek zwierząt te baby!... Bawią
się nami, choć ograniczony ich mózg nawet nie jest w stanie nas pojąć... No,
prawda, że i tygrys może bawić się człowiekiem... Podłe, ale miłe... Mniejsza o
nie! A tymczasem gdy raz opanuje człowieka idea, już go nie opuszcza i nie
zdradza nigdy...
Położył rękę na ramieniu Wokulskiego i patrząc mu w oczy jakimś
rozstrzelonym i rozmarzonym wzrokiem spytał:
- Wszakże pan myślał kiedyś o machinach latających?... Nie o kierowaniu