Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Warszawy z zagranicą, co stanowi pierwszą połowę mego projektu i jedno
źródło zysku dla krajowych kapitałów. Drugim źródłem jest handel z Rosją.
Znajdują się tam towary poszukiwane u nas i tanie. Spółka, która zajęłaby się
nimi, mogłaby mieć piętnaście do dwudziestu procentów rocznie od wyłożonego
kapitału. Na pierwszym miejscu stawiam tkaniny...
- To jest podkopywanie naszego przemysłu - odezwał się oponent z grupy
kupieckiej.
- Mnie nie obchodzą fabrykanci, tylko konsumenci... - odpowiedział Wokulski.
Kupcy i przemysłowcy poczęli szeptać między sobą w sposób mało życzliwy
dla Wokulskiego.
- Otóż i dotarliśmy do interesu publicznego! zawołał wzruszonym głosem
książę. - Kwestia zarysowuje się tak: czy projekta szanownego pana
Wokulskiego są objawem pomyślnym dla kraju?... Panie mecenasie... - zwrócił
się książę do adwokata, czując potrzebę wyręczenia się nim w kłopotliwej nieco
sytuacji.
- Szanowny pan Wokulski - zabrał głos adwokat - z właściwą mu gruntownością
raczy nas objaśnić: czy sprowadzanie owych tkanin, aż z tak daleka, nie
przyniesie uszczerbku naszym fabrykom?
- Przede wszystkim - rzekł Wokulski - owe nasze fabryki nie są naszymi, lecz
niemieckimi...
- Oho!... - zawołał oponent z grupy kupców.
141
- Jestem gotów - mówił Wokulski - natychmiast wyliczyć fabryki, w których
cała administracja i wszyscy lepiej płatni robotnicy są Niemcami, których
kapitał jest niemiecki, a rada zarządzająca rezyduje w Niemczech; gdzie
nareszcie robotnik nasz nie ma możności ukształcić się wyżej w swoim fachu,
ale jest parobkiem źle płatnym, źle traktowanym i na dobitkę
germanizowanym...
- To jest ważne!... - wtrącił hrabia zgarbiony.
- T e k... - szepnął Anglik.
- Jak Boga kocham, doświadczam emocji słuchając!... - zawołał marszałek. -
Nigdym nie myślał, że tak można zabawić się przy podobnej rozmowie... Zaraz
wrócę...
I opuścił gabinet, aż uginała się pod jego stopami podłoga.
- Czy mam wyliczać nazwiska? - spytał Wokulski.
Grupa kupców. i przemysłowców złożyła w tej chwili dowód rzadkiej
powściągliwości nie domagając się nazwisk. Adwokat szybko podniósł się z
Fotelu i zatrzepotawszy rękoma zawołał:
- Sądzę, że nad kwestią miejscowych fabryk możemy przejść do porządku.
Teraz szanowny pan Wokulski raczy nam, z właściwą mu jędrnością, objaśnić:
jakie pozytywne korzyści z jego projektu odniesie...
- Nasz nieszczęśliwy kraj - zakończył książę.
- Proszę panów - mówił Wokulski - gdyby łokieć mego perkalu kosztował tylko
o dwa grosze taniej niż dziś, wówczas na każdym milionie kupionych tu łokci
ogół oszczędziłby dziesięć tysięcy rubli...
- Cóż to znaczy dziesięć tysięcy rubli?... - spytał marszałek, który już powrócił
do gabinetu, ale jeszcze nie wpadł w tok rozpraw.
- To wiele znaczy... bardzo wiele! - zawołał hrabia zgarbiony.- Raz nauczmy się
szanować zyski groszowe...
- T e k... Pens jest ojcem gwinei... - dodał hrabia ucharakteryzowany na Anglika.
- Dziesięć tysięcy rubli - ciągnął Wokulski - jest to fundament dobrobytu dla
dwudziestu rodzin co najmniej...
- Kropla w morzu - mruknął jeden z kupców.
- Ale jest jeszcze inny wzgląd - mówił Wokulski - obchodzący wprawdzie tylko
kapitalistów. Mam do dyspozycji towaru za trzy do czterech milionów rubli
rocznie...
- Upadam do nóg!... - szepnął marszałek.
- To nie jest mój majątek - wtrącił Wokulski - mój jest znacznie skromniejszy...
- Lubię takich!... - rzekł zgarbiony hrabia.
- T e k... - dodał Anglik.
- Owe trzy miliony rubli stanowią mój osobisty kredyt i przynoszą mi bardzo
mały procent jako pośrednikowi - mówił Wokulski.- Oświadczam jednak, że o
ile w miejsce kredytu podstawiłoby się gotówkę, zysk z niej wynosiłby
piętnaście do dwudziestu procentów, a może więcej Otóż ten punkt sprawy
obchodzi panów, którzy składacie pieniądze w bankach na niski procent.
142
Pieniędzmi tymi obracają inni i zyski ciągną dla siebie. Ja zaś ofiaruję panom
sposobność użycia ich bezpośredniego i powiększenia własnych dochodów.
Skończyłem.
- Pysznie! - zawołał przygarbiony hrabia. - Czy jednak nie można by dowiedzieć
się szczegółów bliższych?
- O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami - odpowiedział Wokulski:
- Jestem - rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę.
- T e k - dodał pseudo-Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce.
- Moi panowie! - odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty
nienawidzącej magnatów. - Mówicie tu o handlu perkalami, który n a s nic nie
obchodzi... Ale, panowie!... - ciągnął dalej płaczliwym głosem - m y mamy za to
zboże w spichlerzach, m y mamy okowitę w składach, na której wyzyskują nas
pośrednicy w sposób - że nie powiem - niegodny...
Obejrzał się po gabinecie. Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo.
Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem
prawdziwego natchnienia.
- Ależ, panowie! - zawołał - dziś mówimy o handlu tkaninami, lecz jutro i
pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami?... Proponuję
więc...
- Jak Boga kocham, cudnie mówi ten kochany książę - zawołał marszałek.
- Słuchamy... słuchamy!... - poparł go adwokat, silnie okazując, że stara się
pohamować zapał dla księcia.
- A więc, panowie - ciągnął wzruszony książę - proponuję jeszcze następujące
sesje: jedną w sprawie handlu zbożem, drugą w sprawie handlu okowitą...
- A kredyt dla rolników?... - spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty.
- Trzecią w sprawie kredytu dla rolników - mówił książę.- Czwartą...
Tu zaciął się.
- Czwartą i piątą - pochwycił adwokat - poświęcimy rozważaniu ogólnej
ekonomicznej sytuacji...
- Naszego nieszczęśliwego kraju - dokończył książę prawie ze łzami w oczach.
- Panowie!... - wrzasnął adwokat obcierając nos z akcentem rozrzewnienia. -
Uczcijmy naszego gospodarza, znakomitego obywatela, najzacniejszego z
ludzi...
- Dziesięć tysięcy rubli, jak Bo... - zawołał marszałek.
- Przez powstanie! - szybko dokończył adwokat.
- Brawo!... niech żyje książę!... - zawołano przy akompaniamencie łoskotu nóg i
krzeseł.
Grupa szlachty gardzącej arystokracją krzyczała najgłośniej.
Książę zaczął ściskać swoich gości nie panując już nad wzruszeniem; pomagał
mu adwokat, wszystkich całował, a sam bez ceremonii płakał. Kilka osób
skupiło się przy Wokulskim.
- Przystępuję na początek z pięćdziesięcioma tysiącami rubli mówił zgarbiony
hrabia. - Na rok przyszły zaś... zobaczymy...
143
- Trzydzieści, panie... trzydzieści tysięcy rubli, panie... Bardzo, panie... bardzo! -
dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.
- I ja trzydzieści tysięcy... t e k!... - dorzucił hrabia-Anglik kiwając głową.
- A ja dam dwa... trzy razy tyle, co... kochany książę. Jak Boga kocham!... -
rzekł marszałek.
Paru oponentów z grupy kupieckiej również zbliżyło się do Wokulskiego.
Milczeli, lecz tkliwe ich spojrzenia stokroć więcej miały wymowy aniżeli
najczulsze słowa.
Z kolei zbliżył się do Wokulskiego człowiek młody, mizerny, z rzadkim
zarostem na twarzy, ale z niewątpliwymi śladami przedwczesnego zniszczenia
w całej postaci. Wokulski spotykał go na rozmaitych widowiskach, wreszcie i
na ulicy, jeżdżącego najszybszymi dorożkami.
- Jestem Maruszewicz - rzekł zniszczony młody człowiek z miłym uśmiechem. -
Wybaczy pan, że prezentuję się tak obcesowo i w dodatku przy pierwszej
znajomości będę miał prośbę...
- Słucham pana.
Młodzieniec wziął Wokulskiego pod ramię i zaprowadziwszy go do okna mówił