Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
:
- Kładę od razu karty na stół; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej. Jestem
niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy
spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?...
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycja, którą słyszał, jakoś nie
pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski
uczuł niesmak, mimo to spytał:
- Cóż pan umie? jaki pański fach?
- Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę
podjąć się każdego zajęcia.
- A na jaką pan liczy pensję?
- Tysiąc... dwa tysiące rubli... - odparł zakłopotany młodzieniec.
Wokulski mimo woli potrząsnął głową.
- Wątpię - odparł - czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim
wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie...
Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.
- A zatem - mówił - szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki
proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a
obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc
panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej
wieczorem...
- Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham - odezwał się otyły marszałek
- i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów; no, ale powiedz, dlaczegóż
to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?... Niechby już sami kupcy...
- Choćby dlatego - odparł hrabia gorąco - ażeby nie mówiono, że nic nie robimy,
tylko obcinamy kupony...
144
Książę poprosił o głos.
- Zresztą - rzekł - mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i -
okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej... Nadto zaś
prosimy szanownego pana Wokulskiego, żeby w innych naszych naradach
chciał przyjąć udział...
- T e k!... - wtrącił hrabia-Anglik.
- I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie - dokończył adwokat.
- Wątpię, czy przydam się panom na co - odparł Wokulski.- Miałem wprawdzie
do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o
duże ilości i pośpiech, nie o ceny... Nie znam zresztą tutejszego handlu
zbożem...
- Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski - przerwał mu adwokat. - Oni nam
dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z
właściwą mu genialnością...
- Prosimy. . bardzo prosimy!... - wołali hrabiowie, a za nimi jeszcze głośniej
szlachta nienawidząca magnatów.
Była blisko pląta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić. W tej chwili
Wokulski spostrzegł, że z dalszych pokojów zbliża się do niego pan Łęcki w
towarzystwie młodzieńca, którego już widział obok panny Izabeli podczas
kwesty i na święconym u hrabiny. Obaj panowie zatrzymali się przy nim.
- Pozwolisz, panie Wokulski - odezwał się Łęcki - że przedstawię ci pana
Juliana Ochockiego. Nasz kuzyn... trochę oryginał, ale...
- Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać - rzekł Ochocki
ściskając go za rękę.
Wokulski w milczeniu przypatrywał się. Młody człowiek nie dosięgnął jeszcze
lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłą fizjognomią. Zdawało się,
że ma rysy Napoleona Pierwszego, przysłonięte jakimś obłokiem marzycielstwa.
- W którą stronę pan idzie? - spytał młody człowiek Wokulskiego. - Mogę pana
podprowadzić.
- Będzie się pan fatygował...
- O, ja mam dosyć czasu - odpowiedział młody człowiek.
„Czego on chce ode mnie?” - pomyślał Wokulski, a głośno rzekł:- Możemy
pójść w stronę Łazienek...
- Owszem - odparł Ochocki. - Wpadnę jeszcze na chwilę pożegnać się z księżną
i dogonię pana.
Ledwie odszedł, pochwycił Wokulskiego adwokat.
- Winszuję panu zupełnego triumfu - rzekł półgłosem. - Książę formalnie
zakochany w panu, obaj hrabiowie i baron toż samo... Oryginały to są, jak pan
widział, ale ludzie dobrych chęci... Chcieliby coś robić, mają nawet rozum i
ukształcenie, ale... energii brak!... Choroba woli, panie: cała klasa jest nią
dotknięta... Wszystko mają: pieniądze, tytuły, poważanie, nawet powodzenie u
kobiet, więc niczego nie pragną. Bez tej zaś sprężyny, panie Wokulski, muszą
145
być narzędziem w ręku ludzi nowych i ambitnych... My, panie, my jeszcze
wielu rzeczy pragniemy - dodał ciszej. - Ich szczęście, że trafili na nas...
Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic, więc adwokat począł uważać go za
bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy, że sam był zanadto szczery.
„Zresztą - myślał adwokat, patrząc na Wokulskiego spod oka - choćby
powtórzył księciu naszą rozmowę, cóż mi zrobi?... Powiem, że chciałem go
wybadać...”
„O jakie on mnie ambicje posądza?...” - zapytywał się w duchu Wokulski.
Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje i wyszedłszy na
ulicę odesłał powóz do domu.
„Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? - myślał podejrzliwie.- Naturalnie, że
idzie mu o pannę Izabelę... Może ma zamiar odstraszyć mnie od niej?... Głupi:..
Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić nawet słów; sam się usunę... Ale jeżeli
go nie kocha, niech się strzeże usuwać mnie od niej... Zdaje się, że zrobię w
życiu jedno kapitalne głupstwo, zapewne dla panny Izabeli. Bodajby nie padło
na niego; szkoda chłopaka...”
W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się i zobaczył
Ochockiego.
- Pan czekał?... przepraszam!... - zawołał młody człowiek.
- Idziemy ku Łazienkom? - spytał Wokulski.
- Owszem.
Jakiś czas szli milcząc. Młody człowiek był zamyślony. Wokulski zirytowany.
Postanowił od razu chwycić byka za rogi.
- Pan jest bliskim kuzynem państwa Łęckich? - zapytał.
- Trochę - odpowiedział młody człowiek. - Matka moja była a ż Łęcka - rzekł z
ironią - ale ojciec tylko Ochocki. To bardzo osłabia związki rodzinne... Pana
Tomasza, który jest dla mnie jakimś ciotecznym stryjem, nie znałbym do dziś
dnia, gdyby nie stracił majątku.
- Panna Łęcka jest bardzo dystyngowaną osobą - rzekł Wokulski patrząc przed
siebie.
- Dystyngowana?... - powtórzył Ochocki. - Powiedz pan: bogini!... Kiedy
rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całe życie. Przy niej
jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsknocie. Ale cóż!... Ja nie
umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium...
Wokulski stanął na ulicy.
- Pan zajmuje się fizyką czy chemią?... - spytał zdziwiony.
- Ach, czym ja się nie zajmuję!... - odparł Ochocki. - Fizyką, chemią i
technologią... Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uniwersytecie i
mechaniczny w politechnice... Zajmuję się wszystkim; czytam i pracuję od rana
do nocy, ale - nie robię nic. Udało mi się trochę ulepszyć mikroskop, zbudować
jakiś nowy stos elektryczny, jakąś tam lampę...
Wokulski zdumiewał się coraz więcej.
- Więc to pan jest tym Ochockim, wynalazcą?...
146
- Ja - odparł młody człowiek. - No, ale i cóż to znaczy?... Razem nic. Kiedy
pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobiłem, ogarnia mnie
desperacja. Mam ochotę albo porozbijać swoje laboratorium i utonąć w życiu
salonowym, do którego mnie ciągną, albo - trzasnąć sobie w łeb... Ogniwo
Ochockiego albo - lampa elektryczna Ochockiego... jakież to głupie!... Rwać się
gdzieś od dzieciństwa i utknąć na lampie - to okropne... Dobiegać środka życia i
nie znaleźć nawet śladu drogi, po której by się iść chciało - cóż to za rozpacz!...
Młody człowiek umilkł, a że byli w Ogrodzie Botanicznym, więc zdjął kapelusz.
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą i zrobił nowe odkrycie. Młody