-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

:

- Kładę od razu karty na stół; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej. Jestem

niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy

spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?...

Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycja, którą słyszał, jakoś nie

pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski

uczuł niesmak, mimo to spytał:

- Cóż pan umie? jaki pański fach?

- Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę

podjąć się każdego zajęcia.

- A na jaką pan liczy pensję?

- Tysiąc... dwa tysiące rubli... - odparł zakłopotany młodzieniec.

Wokulski mimo woli potrząsnął głową.

- Wątpię - odparł - czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim

wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie...

Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.

- A zatem - mówił - szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki

proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a

obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc

panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej

wieczorem...

- Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham - odezwał się otyły marszałek

- i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów; no, ale powiedz, dlaczegóż

to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?... Niechby już sami kupcy...

- Choćby dlatego - odparł hrabia gorąco - ażeby nie mówiono, że nic nie robimy,

tylko obcinamy kupony...

144

Książę poprosił o głos.

- Zresztą - rzekł - mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i -

okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej... Nadto zaś

prosimy szanownego pana Wokulskiego, żeby w innych naszych naradach

chciał przyjąć udział...

- T e k!... - wtrącił hrabia-Anglik.

- I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie - dokończył adwokat.

- Wątpię, czy przydam się panom na co - odparł Wokulski.- Miałem wprawdzie

do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o

duże ilości i pośpiech, nie o ceny... Nie znam zresztą tutejszego handlu

zbożem...

- Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski - przerwał mu adwokat. - Oni nam

dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z

właściwą mu genialnością...

- Prosimy. . bardzo prosimy!... - wołali hrabiowie, a za nimi jeszcze głośniej

szlachta nienawidząca magnatów.

Była blisko pląta po południu i zgromadzeni poczęli się rozchodzić. W tej chwili

Wokulski spostrzegł, że z dalszych pokojów zbliża się do niego pan Łęcki w

towarzystwie młodzieńca, którego już widział obok panny Izabeli podczas

kwesty i na święconym u hrabiny. Obaj panowie zatrzymali się przy nim.

- Pozwolisz, panie Wokulski - odezwał się Łęcki - że przedstawię ci pana

Juliana Ochockiego. Nasz kuzyn... trochę oryginał, ale...

- Dawno już chciałem poznać się z panem i porozmawiać - rzekł Ochocki

ściskając go za rękę.

Wokulski w milczeniu przypatrywał się. Młody człowiek nie dosięgnął jeszcze

lat trzydziestu i rzeczywiście odznaczał się niezwykłą fizjognomią. Zdawało się,

że ma rysy Napoleona Pierwszego, przysłonięte jakimś obłokiem marzycielstwa.

- W którą stronę pan idzie? - spytał młody człowiek Wokulskiego. - Mogę pana

podprowadzić.

- Będzie się pan fatygował...

- O, ja mam dosyć czasu - odpowiedział młody człowiek.

„Czego on chce ode mnie?” - pomyślał Wokulski, a głośno rzekł:- Możemy

pójść w stronę Łazienek...

- Owszem - odparł Ochocki. - Wpadnę jeszcze na chwilę pożegnać się z księżną

i dogonię pana.

Ledwie odszedł, pochwycił Wokulskiego adwokat.

- Winszuję panu zupełnego triumfu - rzekł półgłosem. - Książę formalnie

zakochany w panu, obaj hrabiowie i baron toż samo... Oryginały to są, jak pan

widział, ale ludzie dobrych chęci... Chcieliby coś robić, mają nawet rozum i

ukształcenie, ale... energii brak!... Choroba woli, panie: cała klasa jest nią

dotknięta... Wszystko mają: pieniądze, tytuły, poważanie, nawet powodzenie u

kobiet, więc niczego nie pragną. Bez tej zaś sprężyny, panie Wokulski, muszą

145

być narzędziem w ręku ludzi nowych i ambitnych... My, panie, my jeszcze

wielu rzeczy pragniemy - dodał ciszej. - Ich szczęście, że trafili na nas...

Ponieważ Wokulski nie odpowiedział nic, więc adwokat począł uważać go za

bardzo przebiegłego dyplomatę i żałował w duszy, że sam był zanadto szczery.

„Zresztą - myślał adwokat, patrząc na Wokulskiego spod oka - choćby

powtórzył księciu naszą rozmowę, cóż mi zrobi?... Powiem, że chciałem go

wybadać...”

„O jakie on mnie ambicje posądza?...” - zapytywał się w duchu Wokulski.

Pożegnał księcia, obiecał przychodzić odtąd na wszystkie sesje i wyszedłszy na

ulicę odesłał powóz do domu.

„Czego chce ode mnie ten pan Ochocki? - myślał podejrzliwie.- Naturalnie, że

idzie mu o pannę Izabelę... Może ma zamiar odstraszyć mnie od niej?... Głupi:..

Jeżeli ona go kocha, nie potrzebuje tracić nawet słów; sam się usunę... Ale jeżeli

go nie kocha, niech się strzeże usuwać mnie od niej... Zdaje się, że zrobię w

życiu jedno kapitalne głupstwo, zapewne dla panny Izabeli. Bodajby nie padło

na niego; szkoda chłopaka...”

W bramie rozległo się pośpieszne stąpanie; Wokulski odwrócił się i zobaczył

Ochockiego.

- Pan czekał?... przepraszam!... - zawołał młody człowiek.

- Idziemy ku Łazienkom? - spytał Wokulski.

- Owszem.

Jakiś czas szli milcząc. Młody człowiek był zamyślony. Wokulski zirytowany.

Postanowił od razu chwycić byka za rogi.

- Pan jest bliskim kuzynem państwa Łęckich? - zapytał.

- Trochę - odpowiedział młody człowiek. - Matka moja była a ż Łęcka - rzekł z

ironią - ale ojciec tylko Ochocki. To bardzo osłabia związki rodzinne... Pana

Tomasza, który jest dla mnie jakimś ciotecznym stryjem, nie znałbym do dziś

dnia, gdyby nie stracił majątku.

- Panna Łęcka jest bardzo dystyngowaną osobą - rzekł Wokulski patrząc przed

siebie.

- Dystyngowana?... - powtórzył Ochocki. - Powiedz pan: bogini!... Kiedy

rozmawiam z nią, zdaje mi się, że potrafiłaby mi zapełnić całe życie. Przy niej

jednej czuję spokój i zapominam o trapiącej mnie tęsknocie. Ale cóż!... Ja nie

umiałbym siedzieć z nią cały dzień w salonie ani ona ze mną w laboratorium...

Wokulski stanął na ulicy.

- Pan zajmuje się fizyką czy chemią?... - spytał zdziwiony.

- Ach, czym ja się nie zajmuję!... - odparł Ochocki. - Fizyką, chemią i

technologią... Przecież skończyłem wydział przyrodniczy w uniwersytecie i

mechaniczny w politechnice... Zajmuję się wszystkim; czytam i pracuję od rana

do nocy, ale - nie robię nic. Udało mi się trochę ulepszyć mikroskop, zbudować

jakiś nowy stos elektryczny, jakąś tam lampę...

Wokulski zdumiewał się coraz więcej.

- Więc to pan jest tym Ochockim, wynalazcą?...

146

- Ja - odparł młody człowiek. - No, ale i cóż to znaczy?... Razem nic. Kiedy

pomyślę, że w dwudziestym ósmym roku tylko tyle zrobiłem, ogarnia mnie

desperacja. Mam ochotę albo porozbijać swoje laboratorium i utonąć w życiu

salonowym, do którego mnie ciągną, albo - trzasnąć sobie w łeb... Ogniwo

Ochockiego albo - lampa elektryczna Ochockiego... jakież to głupie!... Rwać się

gdzieś od dzieciństwa i utknąć na lampie - to okropne... Dobiegać środka życia i

nie znaleźć nawet śladu drogi, po której by się iść chciało - cóż to za rozpacz!...

Młody człowiek umilkł, a że byli w Ogrodzie Botanicznym, więc zdjął kapelusz.

Wokulski przypatrywał mu się z uwagą i zrobił nowe odkrycie. Młody

1 ... 48 49 50 51 52 53 54 55 56 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название