Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
hotele napełniają się i podwyższają ceny, na wielu domach ukazują się
ogłoszenia: „Apartament z meblami do wynajęcia na kilka tygodni:” Wszystkie
dorożki są zajęte, wszyscy posłańcy biegają. Na ulicach, w ogrodach, teatrach,
w restauracjach, na wystawach, w sklepach i magazynach strojów damskich
widać figury nie spotykane w zwykłym czasie. Są nimi tędzy i opaleni
mężczyźni w granatowych czapkach z daszkami, w zbyt obszernych butach, w
ciasnych rękawiczkach, w garniturach pomysłu prowincjonalnego krawca.
Towarzyszą im gromadki dam, nie odznaczających się pięknością ani
warszawskim szykiem, tudzież niemniej liczne gromadki niezręcznych dzieci,
którym z ust szeroko otwartych wygląda zdrowie.
Jedni z wiejskich gości przyjeżdżają tu z wełną na jarmark, drudzy na wyścigi,
inni, ażeby zobaczyć wełnę i wyścigi; ci dla spotkania się z sąsiadami, których
138
na miejscu mają o wiorstę drogi, tamci dla odświeżenia się w stolicy mętnej
wody i pyłu, a owi męczą się przez kilkudniową podróż sami nie wiedząc po co.
Z podobnego zjazdu skorzystał książę, ażeby zbliżyć Wokulskiego z
ziemiaństwem.
Książę we własnym pałacu, na pierwszym piętrze, zajmował ogromne
mieszkanie. Część jego, złożona z gabinetu pana, biblioteki i fajczarni, była
miejscem męskich zebrań, na których książę przedstawiał swoje lub cudze
projekta dotyczące spraw publicznych. Zdarzało się to po kilka razy w roku.
Ostatnia nawet sesja wiosenna była poświęcona kwestii statków śrubowych na
Wiśle, przy czym bardzo wyraźnie zarysowały się trzy stronnictwa. Pierwsze,
złożone z księcia i jego osobistych przyjaciół, koniecznie domagało się
śrubowców, drugie zaś, mieszczańskie, uznając w zasadzie piękność projektu,
uważało go jednak za przedwczesny i nie chciało dać na ten cel pieniędzy.
Trzecie stronnictwo składało się tylko z dwu osób: pewnego technika, który
twierdził, że śrubowce nie mogą pływać po Wiśle, i pewnego głuchego magnata,
który na wszystkie odezwy, skierowane do jego kieszeni, stale odpowiadał:
- Proszę trochę głośniej, bo nic nie słychać...
Książę z Wokulskim przyjechali o pierwszej, a w kwadrans po nich zaczęli
schodzić się i zjeżdżać inni uczestnicy sesji. Książę witał każdego z uprzejmą
poufałością, prezentował Wokulskiego, a następnie podkreślał przybysza na
liście zaproszonych bardzo długim i bardzo czerwonym ołówkiem.
Jednym z pierwszych gości był pan Łęcki; wziął Wokulskiego na stronę i
jeszcze raz wypytał go o cel i znaczenie spółki, do której należał już całą duszą,
ale nigdy nie mógł dobrze spamiętać, o co chodzi. Tymczasem inni panowie
przypatrywali się intruzowi i zniżonym głosem robili o nim uwagi.
- Bycza mina! - szepnął otyły marszałek wskazując okiem na Wokulskiego. -
Szczeć na głowie jeży mu się jak dzikowi, pierś upadam do nóg, oko bystre...
Ten by nie ustał na polowaniu!
- I twarz, panie... - dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.- Czoło, panie...
wąsik, panie... mała hiszpanka, panie. Wcale, panie... wcale... Rysy trochę,
panie... ale całość, panie...
- Zobaczymy, jaki będzie w interesach - dorzucił nieco przygarbiony hrabia.
- Rzutki, ryzykowny, t e k - odezwał się jakby z piwnicy drugi hrabia, który
siedział sztywnie na krześle, nosił bujne faworyty i porcelanowymi oczyma
patrzył tylko przed siebie jak Anglik z „Tournal Amusant”.
Książę powstał z fotelu i chrząknął; zebrani umilkli, dzięki czemu można było
usłyszeć resztę opowiadania marszałka:
- Wszyscy patrzymy na las, a tu coś skwierczy pod kopytami. Wyobraź sobie
pan dobrodziej, że chart idący przy koniach na smyczy zdusił w bruździe
szaraka!...
To powiedziawszy marszałek uderzył olbrzymią dłonią w udo, z którego mógł
był wyciąć sobie sekretarza i jego pomocnika.
139
Książę chrząknął drugi raz, marszałek zmieszał się i niezwykle wielkim fularem
otarł spocone czoło.
- Szanowni panowie - odezwał się książę. - Poważyłem się fatygować
szanownych panów w pewnym... nader ważnym interesie publicznym, który, jak
to wszyscy czujemy, powinien zawsze stać na straży naszych interesów
publicznych... Chciałem powiedzieć... naszych idei... to jest...
Książę zdawał się być zakłopotany; wnet jednak ochłonął i mówił dalej :
- Chodzi o inte... to jest o plan, a raczej... o projekt zawiązania spółki do
ułatwiania handlu...
- Zbożem - wtrącił ktoś z kąta.
- Właściwie - ciągnął książę - chodzi nie o handel zbożem, ale...
- Okowitą - pośpieszył ten sam głos.
- Ależ nie!... O handel, a raczej o ułatwienie handlu między Rosją i zagranicą
towarami, no.:. towarami... Miasto zaś nasze, pożądane jest, ażeby się stało
centrum takowego...
- A jakież to towary? - spytał przygarbiony hrabia.
- Stronę fachową kwestii raczy objaśnić nam łaskawie pan Wokulski, człowiek...
człowiek fachowy - zakończył książę. - Pamiętajmy jednak, panowie, o
obowiązkach, jakie na nas wkłada troska o interesa publiczne i ten nieszczęśliwy
kraj...
- Jak Boga kocham, zaraz daję dziesięć tysięcy rubli!... - wrzasnął marszałek.
- Na co? - spytał hrabia udający autentycznego Anglika.
- Wszystko jedno!... - odparł wielkim głosem marszałek.- Powiedziałem: rzucę
w Warszawie pięćdziesiąt tysięcy rubli, więc niech dziesięć pójdzie na cele
dobroczynne, bo kochany nasz książę mówi cudownie!... z rozumu i z serca, jak
Boga kocham...
- Przepraszam - odezwał się Wokulski - ale nie chodzi tu o spółkę dobroczynną,
tylko o spółkę zapewniającą zyski.
- Otóż to!... - wtrącił hrabia zgarbiony.
- T e k!... - potwierdził hrabia-Anglik.
- Co mnie za zysk z dziesięciu tysięcy? - zaprotestował marszałek. - Z torbami
bym poszedł pod Ostrą Bramę przy takich zyskach.
Zgarbiony hrabia wybuchnął:
- Proszę o głos w kwestii : czy należy lekceważyć małe zyski!... To nas gubi!...
to, panowie - wołał pukając paznokciem w poręcz fotelu.
- Hrabio - przerwał słodko książę - pan Wokulski ma głos.
- T e k!... - poparł go hrabia-Anglik czesząc bujne faworyty.
- Prosimy więc szanownego pana Wokulskiego - odezwał się nowy głos - ażeby
ten publiczny interes, który nas zgromadził tu, do gościnnych salonów księcia,
raczył nam przedstawić z właściwą mu jasnością i zwięzłością.
Wokulski spojrzał na osobę przyznającą mu jasność i zwięzłość. Był to
znakomity adwokat, przyjaciel i prawa ręka księcia; lubił mówić kwieciście,
140
wybijając takt ręką i przysłuchując się własnym frazesom, które zawsze
znajdował wybornymi.
- Tylko żebyśmy zrozumieli wszyscy - mruknął ktoś w kącie zajętym przez
szlachtę, która nienawidziła magnatów.
- Wiadomo panom - zaczął Wokulski - że Warszawa jest handlową stacją
między Europą zachodnią i wschodnią. Tu zbiera się i przechodzi przez nasze
ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji, z
czego moglibyśmy mieć pewne zyski, gdyby nasz handel...
- Nie znajdował się w ręku Żydów - wtrącił półgłosem ktoś od stołu, gdzie
siedzieli kupcy i przemysłowcy.
- Nie - odparł Wokulski. - Zyski istniałyby wówczas, gdyby nasz handel był
prowadzony porządnie.
- Z Żydami nie może być porządny...
- Dziś jednak - przerwał adwokat księcia - szanowny pan Wokulski daje nam
możność podstawienia kapitałów chrześcijańskich w miejsce kapitału
starozakonnych...
- Pan Wokulski sam wprowadza Żydów do handlu - bryznął oponent ze stanu
kupieckiego.
Zrobiło się cicho.
- Ze sposobu prowadzenia moich interesów nie zdaję sprawy przed nikim -
ciągnął dalej Wokulski. - Wskazuję panom drogę uporządkowania handlu