Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY:
DUSZA W LETARGU
Leżąc albo siedząc w swoim pokoju Wokulski machinalnie przypominał sobie,
w jaki sposób ze Skierniewic powrócił do Warszawy.
Około piątej rano kupił na dworcu bilet pierwszej klasy, nie był jednak pewny,
czy takiego żądał, czy dano mu go bez żądania. Następnie wsiadł do przedziału
drugiej klasy i zastał tam księdza, który przez cały czas podróży wyglądał
oknem, tudzież rudego Niemca, który zdjął kamasze i oparłszy nogi w brudnych
skarpetkach na przeciwległej ławce, spał jak zarżnięty. Wreszcie naprzeciw
siebie miał jakąś starą damę, którą tak bolały zęby, że nawet nie obrażała się na
postępowanie swego sąsiada w skarpetkach.
Wokulski chciał porachować liczbę osób jadących w przedziale i z wielkim
trudem zmiarkował, że bez niego jest ich trzy, a z nim cztery. Potem zaczął
rozmyślać: dlaczego trzy osoby i jedna osoba stanowią razem cztery osoby - i
zasnął.
W Warszawie opamiętał się dopiero w Alejach Jerozolimskich, już jadąc
dorożką. Kto mu jednak wyniósł walizkę, jakim sposobem on sam znalazł się w
dorożce? o tym nie wiedział i nawet nic go to nie obchodziło.
554
Do swego mieszkania dostał się ledwie po półgodzinnym dzwonieniu, choć była
blisko ósma rano. Otworzył mu służący zaspany, rozebrany, przerażony jego
nagłym powrotem. Wszedłszy zaś do sypialni Wokulski przekonał się, że
wierny sługa spał na jego własnym łóżku. Nie robił mu jednak wymówek, lecz
kazał podać samowar.
Służący, otrzeźwiony, ale i zakłopotany, szybko zmienił prześcieradła i
poszewki, Wokulski zaś zobaczywszy świeżo posłane łóżko nie pił herbaty, ale
rozebrał się i legł spać.
Spał do piątej po południu, a potem, umywszy się i ubrawszy jak do wyjścia,
całkiem mimo woli usiadł na fotelu w salonie i drzemał do wieczora. Gdy zaś na
ulicach zapłonęły latarnie, kazał podać światło i przynieść befsztyk z restauracji.
Zjadł go z apetytem, popił winem i około północy znowu poszedł spać.
Na drugi dzień odwiedził go Rzecki, ale jak długo siedział i o czym rozmawiali,
nie pamięta. Tylko następnej nocy, kiedy obudził się na chwilę, zdawało mu się,
że widzi Rzeckiego z twarzą bardzo zafrasowaną.
Potem zupełnie stracił rachubę czasu, nie spostrzegał różnic pomiędzy dniem i
nocą, nie uważał, ażeby godziny mijały za prędko albo za wolno. W ogóle nie
zajmował się czasem, który dla niego jakby nie istniał. Czuł tylko pustkę w
sobie i naokoło siebie i nie był pewny, czy nie powiększyło się jego mieszkanie.
Raz przywidziało mu się, że leży na wysokim katafalku, i zaczął myśleć o
śmierci. Zdawało mu się, że musi umrzeć koniecznie na paraliż serca; ale ani
przerażało go to, ani cieszyło. Niekiedy z ciągłego siedzenia na fotelu cierpły
mu nogi, a wówczas myślał, że idzie śmierć, i z obojętną ciekawością uważał,
jak szybko owo cierpnięcie posuwa się do serca? Obserwacje te chwilowo robiły
mu jakby cień przyjemności, ale i one rozpływały się w apatii.
Służącemu nakazał nie przyjmować nikogo; pomimo to kilka razy odwiedził go
doktór Szuman.
Na pierwszej wizycie wziął go za puls i kazał pokazać język.
- Może angielski?... - spytał Wokulski, lecz wnet opamiętał się i wyrwał rękę.
Szuman bystro popatrzył mu w oczy.
- Nie jesteś zdrów - rzekł - co ci dolega?
- Nic. Czy znowu zajmujesz się praktyką?
- Spodziewam się! - zawołał Szuman .- a pierwszą kurację zrobiłem na samym
sobie: uleczyłem się z marzycielstwa.
- Bardzo pięknie - odparł Wokulski. - Rzecki wspominał mi coś o twoim
wyleczeniu.
- Rzecki jest półgłówek... stary romantyk... To rasa już ginąca! Kto chce żyć,
musi trzeźwo patrzeć na świat... Uważaj no i po kolei zamykaj oczy. Kiedy ci
powiem: lewe... prawe... prawe... Załóż nogę na nogę...
- Co ty robisz, mój kochany?... - zapytał Wokulski.
- Badam cię.
- O!... I masz nadzieję zbadać?
- Spodziewam się.
555
- A potem?
- Będę cię leczył.
- Z marzycielstwa?
- Nie, z neurastenii.
Wokulski uśmiechnął się i rzekł po chwili:
- Czy możesz wyjąć człowiekowi jego mózg i włożyć na to miejsce inny?
- Tymczasem nie...
- No, to daj spokój leczeniu.
- Mogę podsunąć ci nowe pragnienia...
- Już je mam. Chciałbym zapaść się pod ziemię, choć tak głęboko jak... studnia
w zasławskim zamku... I jeszcze chciałbym, ażeby mnie zasypały gruzy, mnie i
mój majątek, i nawet ślad tego, że kiedykolwiek istniałem. Oto moje pragnienia,
owoc wszystkich poprzednich.
- Romantyzm!... - zawołał Szuman klepiąc go po ramieniu. Ale i to przejdzie.
Wokulski już nic nie odpowiedział. Gniewał się za swoje ostatnie wyrazy i
dziwił się: skąd nagle przyszła mu taka otwartość?... Głupia otwartość!... Co
komu do jego pragnień?... Po co on to mówił?... Po co jak bezwstydny żebrak
odsłonił swoje rany?
Po wyjściu doktora spostrzegł, że coś się w nim zmieniło; oto na tle dotychczas
bezwzględnej apatii pojawiło się jakieś uczucie. Był to bezimienny ból, z
początku bardzo mały, który szybko powiększył się i stanął w mierze. W
pierwszej chwili można go było porównać do delikatnego ukłucia szpilką, a
później do jakiejś zawady w sercu, nie większej od laskowego orzecha. już
żałował apatii kiedy przyszło mu na myśl zdanie Feuchterslebena:
„Radowałem się w mojej boleści; bo zdawało mi się, żem spostrzegł w sobie tę
płodną walkę, która tworzyła i tworzy wszystko na tym świecie, gdzie bez
przerwy walczą nieskończone siły.”
„Jednakże co to jest?” - spytał siebie czując, że w jego duszy miejsce apatii
zajmuje głucha boleść. I wnet odparł:
„Aha, jest to budzenie się świadomości...”
Powoli w jego umyśle, dotychczas jakby zasnutym mgłą, począł zarysowywać
się obraz. Wokulski ciekawie wpatrywał się w niego i dostrzegł - sylwetkę
kobiety w objęciach mężczyzny... Obraz ten miał z początku słaby blask
fosforycznego światła, potem stał się różowym... żółtawym... zielonawym...
błękitnym... wreszcie zupełnie czarnym jak aksamit. Potem zniknął na kilka
chwil i znowu zaczął ukazywać się kolejno we wszystkich barwach, począwszy
od fosforycznej, kończąc na czarnej.
Jednocześnie ból wzmagał się.
„Cierpię, więc jestem!...” - pomyślał śmiejąc się Wokulski.
Tak upłynęło kilka dni na wpatrywaniu się już to w ów obraz zmieniający
barwę, już to w ból, który zmieniał natężenie. Czasami zupełnie ginął, pojawiał
się drobny jak atom, rósł, wypełniał serce, całą istotę, cały świat... I w chwili
556
kiedy już przekroczył wszelką miarę, znowu niknął ustępując miejsca
absolutnemu spokojowi i zdziwieniu.
Z wolna zaczęło się rodzić w duszy coś nowego: pragnienie pozbycia się i tych
bólów, i tych obrazów. Było to podobne do iskry zapalającej się na tle nocy.
Jakaś słaba otucha błysnęła Wokulskiemu.
„Czy tylko aby potrafię jeszcze myśleć?” - rzekł do siebie.
Ażeby sprawdzić to, zaczął przypominać sobie tabliczkę mnożenia, potem
mnożyć liczby dwucyfrowe przez jednocyfrowe i dwucyfrowe przez
dwucyfrowe. Nie dowierzając sobie zapisywał rezultaty działań, a potem
sprawdzał je... Mnożenia na papierze zgadzały się z pamięciowymi i Wokulski
odetchnął.
„Jeszcze nie straciłem rozumu!” - pomyślał z radością.
Zaczął wyobrażać sobie rozkład własnego mieszkania, ulice Warszawy, Paryż...
Otucha rosła; spostrzegł bowiem, że nie tylko dokładnie pamięta, ale że jeszcze
ćwiczenia te przynoszą mu pewien rodzaj ulgi. Im więcej myślał o Paryżu, im
żywiej przedstawiały mu się tamtejszy ruch, budowle, targi, muzea, tym mocniej