Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
jeszcze... Oto skutki znajomości kobiet z poezji !
Trzeba było poznawać kobiety nie przez okulary Mickiewiczów, Krasińskich
albo Słowackich, ale ze statystyki, która uczy, że każdy biały anioł jest w
dziesiątej części prostytutką; no i jeżeli spotkałoby cię rozczarowanie, to choć
przyjemne...”
W tej chwili rozległ się jakiś ryk: nalewano wody do kotła czy do rezerwoaru.
Wokulski przystanął. Zdawało mu się, że w tym przeciągłym i melancholijnym
dźwięku słyszy całą orkiestrę wygrywającą inwokację z Roberta Diabła. „Wy,
co spoczywacie tu, pod zimnym śmierci głazem...” Śmiech, płacz, żal, pisk,
niesforne okrzyki, wszystko to odzywało się razem, a nad wszystkim unosił się
głos potężny, pełen beznadziejnego smutku.
Byłby przysiągł, że słyszy taką orkiestrę, i znowu uległ halucynacji. Zdawało
mu się, że jest na cmentarzu, pośród otwartych grobów, z których wymykały się
wstrętne cienie. Po chwili każdy cień stawał się piękną kobietą, między którymi
ostrożnie przesuwała się panna Izabela wabiąc go ręką i spojrzeniem...
Ogarnęła go taka trwoga, że przeżegnał się, i widma znikły.
„Basta! - pomyślał - ja tu rozum stracę...”
I postanowił zapomnieć o pannie Izabeli.
540
Była już druga po północy. W biurze telegrafu paliła się lampa z zielonym
daszkiem i słychać było pukanie aparatu. Obok dworca przechadzał się jakiś
człowiek, który zdjął czapkę.
- Kiedy jedzie pociąg do Warszawy? - spytał go Wokulski.
- O piątej, wielmożny panie - odparł człowiek robiąc ruch, jakby chciał
pocałować go w rękę. - Ja, wielmożny panie, jestem...
- Dopiero o piątej!... - powtórzył Wokulski. - Końmi można... A z Warszawy o
której?
- Za trzy kwadranse. Ja, wielmożny panie...
- Za trzy kwadranse... - szepnął Wokulski. - Kwadranse... kwadranse... -
powtarzał czując, że niedokładnie wymawia literę r.
Odwrócił się od nieznajomego i wzdłuż plantu poszedł w kierunku Warszawy.
Człowiek patrzył za nim, kręcił głową i zniknął w ciemnościach.
„Kwadranse... kwadranse... - mruczał Wokulski. - Język mi kołowacieje?... Jaka
dziwna plątanina wypadków; uczyłem się, ażeby zdobyć pannę Izabelę, a
nauczyłem się, aby ją stracić... Albo i Geist. Po to zrobił wielki wynalazek, po to
powierzył mi święty depozyt, ażeby pan Starski miał jeden więcej powód do
swoich poszukiwań... Wszystkiego mnie pozbawiła, nawet ostatniej nadziei...
Gdyby w tej chwili zapytano mnie: czy ja istotnie znałem Geista? czym widział
jego dziwny metal? Nie umiałbym odpowiedzieć i już sam nie wiem, czy to nie
było złudzeniem... Ach, gdybym mógł o niej nie myśleć... Choćby przez
kilkanaście minut...
Otóż nie będę o niej myślał...”
Noc była gwiaździsta, pola ciemne, wzdłuż kolei w wielkich odstępach paliły
się sygnałowe latarnie. Wokulski idąc rowem potknął się o spory kamień i w
jednej chwili stanęły mu przed oczyma ruiny zamku w Zasławiu, kamień, na
którym siedziała panna Izabela, i jej łzy. Ale tym razem poza łzami błysnęło
spojrzenie pełne fałszu.
„Otóż nie będę o niej myślał... Pojadę do Geista, będę pracował od szóstej rano
do jedynastej w nocy, będę musiał uważać na każdą zmianę ciśnienia,
temperatury, natężenia prądu... Nie zostanie mi ani jednej chwili...”
Zdawało mu się, że ktoś za nim idzie. Odwrócił się, ale nie dojrzał nic.
Natomiast spostrzegł, że lewym okiem widzi gorzej niż prawym, co
niewymownie zaczęło go drażnić.
Chciał wrócić się do ludzi, ale uczuł, że nie zniósłby ich widoku. Już samo
nawet myślenie męczyło go, prawie bolało.
„Nie wiedziałem, że człowiekowi może ciężyć własna dusza...”- mruknął.
„Ach, gdybym mógł nie myśleć...”
Daleko na wschodzie zamajaczył blask i ukazał się wąski sierp księżyca
oblewając krajobraz niewymownie ponurym światłem. I nagle ukazało się
Wokulskiemu nowe widzenie. Był w cichym i pustym lesie; pnie sosen rosły
pochylone w dziwaczny sposób, nie odzywał się żaden ptak, wiatr nie poruszał
najmniejszej gałązki. Nie było nawet światła, tylko półmrok. Wokulski czuł, że
541
ten mrok, żal i smutek wypływał z jego serca i że to wszystko zakończy się
chyba z życiem, jeżeli się zakończy...
Spomiędzy sosen, gdziekolwiek spojrzał, przeglądały płaty szarego nieba; każdy
zamieniał się w drgającą szybę wagonu, w której widać było blady obraz panny
Izabeli w uścisku Starskiego.
Wokulski już nie mógł oprzeć się widzeniom: opanowały go, pożarły mu wolę,
skrzywiły myśl i zatruły serce. Duch jego stracił wszelką samodzielność:
rządziło nim lada rażenie, odbijające się w tysiącznych, coraz posępniejszych,
coraz boleśniejszych formach, jak echa w pustej budowli.
Znowu potknął się o kamień i ten nie znaczący fakt obudził w nim straszliwe
medytacje.
Zdawało mu się, że kiedyś, kiedyś... on sam był kamieniem, zimnym, ślepym,
nieczułym.
A gdy leżał pyszny w swojej martwocie, której największe ziemskie kataklizmy
nie zdołały ożywić, w nim czy nad nim odezwał się głos zapytujący:
„Chcesz zostać człowiekiem?”
„Co to jest człowiek?...” - odparł kamień.
„Chcesz widzieć, słyszeć, czuć?...”
„Co to jest czuć?...” „Więc czy chcesz zaznać coś zupełnie nowego? Czy chcesz
istnienia, które w jednej chwili doświadcza więcej aniżeli wszystkie kamienie w
ciągu miliona wieków?”
„Nie rozumiem - odparł kamień - ale mogę być wszystkim.”
„A jeżeli - pytał głos nadnaturalny - po tym nowym bycie pozostanie ci wieczny
żal?...”
„Co to jest żal?... Mogę być wszystkim.”
„Więc niech się stanie człowiek” - odpowiedziano.
I stał się człowiek. Żył kilkadziesiąt lat, a w ciągu nich tyle pragnął i tyle
cierpiał, że martwy świat nie zaznałby tego przez całą wieczność. Goniąc za
jednym pragnieniem znajdował tysiące innych, uciekając przed jednym
cierpieniem wpadł w morze cierpień i tyle odczuł, tyle przemyślał, tyle
pochłonął sił bezświadomych, że w końcu obudził przeciw sobie całą naturę.
„Dosyć!... - poczęto wołać ze wszystkich stron. - Dosyć!... ustąp innym miejsca
w tym widowisku...”
„Dosyć!... dosyć!... już dosyć!... - wołały kamienie, drzewa, powietrze, ziemia i
niebo. - Ustąp innym!... niech i oni poznają ten nowy byt...”
Dosyć!... Więc znowu ma zostać niczym, i to w chwili, kiedy ów wyższy byt
jako ostatnią pamiątkę daje mu tylko rozpacz po tym, co stracił, i żal za tym,
czego nie dosięgnął!...
„Ach, gdyby już słońce weszło! - szepnął Wokulski. - Wracam do Warszawy...
zabiorę się do jakiejkolwiek roboty i skończę z tymi głupstwami, które mi
rozstrajają nerwy... Chce Starskiego? niech ma Starskiego!... Przegrałem na
niej? Dobrze !... Za to wygrałem na innych rzeczach... Wszystkiego nie można
posiadać...”
542
Od kilku chwil czuł na wąsach jakąś gęstą wilgoć.
„Krew?” - pomyślał. Otarł usta i przy świetle zapałki zobaczył
na chustce pianę.
„Wściekłem się czy co, u diabła?...”
Wtem z daleka zobaczył dwa światła, powoli zbliżające się w jego
stronę; za nimi majaczyła ciemna masa, za która ciągnął gęsty snop
iskier.
„Pociąg?...” - rzekł do siebie, i przywidziało mu się, że jest to ten
sam pociąg, którym jedzie panna Izabela. Znowu zobaczył salonik oświetlony
latarnią przysłoniętą niebieskim klamotem, a w kącie dostrzegł pannę Izabelę w
objęciach Starskiego..
„Tak kocham... tak kocham... - szepnął. - I nie mogę zapomnieć!...” W tej chwili
opanowało go cierpienie, na które w ludzkim języku już nie ma nazwiska.
Dręczyła go zmęczona myśl, zbolałe uczucie, zdruzgotana wola, całe istnienie...
I nagle uczuł już nie pragnienie, ale głód i żądzę śmierci.