Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
trzeba.
Szuman kiwał głową i wznosił brwi.
- Ha! próbuj pan... Na żal po kobiecie jedynym lekarstwem może być tylko
druga kobieta. Chociaż obawiam się, czy kuracja już nie jest spóźniona...
- Stalowy to człowiek - wtrąciłem.
- I dlatego niebezpieczny - odparł doktór. - Trudno zatrzeć, co się raz w takim
zapisze, i trudno skleić, co pęknie.
- Pani Stawka zrobi to.
- Bodajby.
- I Stach będzie szczęśliwy.
- Oho!...
Pożegnałem doktora pełen otuchy. Kocham, bo kocham panią Helenę, ale dla
niego... wyrzeknę się jej.
Byle nie było za późno! Ale nie...
Nazajutrz w południe wpadł do sklepu Szuman; z jego uśmieszków i ze sposobu
przygryzania warg poznałem, że mu coś dolega i nastraja go na ton ironiczny:
- Byłeś doktór u Stacha? - spytałem. - Jakże dziś...
Pociągnął mnie za szafy i począł mówić zirytowanym głosem:
- Oto patrz pan, do czego doprowadzają baby nawet takich ludzi jak Wokulskil
Wiesz pan, dlaczego on rozdrażniony?..
- Przekonał się, że panna Łęcka ma kochanka
- Gdybyż się przekonał!... to może by go radykalnie uleczyło. Ale ona za
sprytna, ażeby taki naiwny wielbiciel spostrzegł, co się dzieje za kulisami.
Zresztą, w tej chwili chodzi o co innego. Śmiech powiedzieć, wstyd
powiedzieć!... - zżymał się doktór.
Uderzył się w łysinę i mówił ciszej:
- Jutro bal u księcia, gdzie, naturalnie, będzie panna Łęcka. I czy pan wiesz, że
książę do tej chwili nie zaprosił Wokulskiego, choć z innymi zrobił to już od
dwu tygodni!... A czy uwierzyłbyś pan, że Stach chory z tego powodu?...
Doktór zaśmiał się piskliwie, wyszczerzając popsute zęby, a ja dalibóg -
zarumieniłem się ze wstydu.!
- Teraz rozumiesz pan, na jakiej pochyłości może znaleźć się człowiek?... -
spytał Szuman. - Już drugi dzień truje się, że go jakiś książę nie zaprosił na bal...
On, ten nasz kochany, ten nasz podziwiany Stach...
- I on sam powiedział to panu?
475
- Bah! - mruknął doktór - właśnie, że nie powiedział. Gdyby miał siłę
powiedzieć, potrafiłby odrzucić tak dalece spóźnione zaproszenie.
- Myślisz pan, że go zaproszą?
- Och! Niezaproszenie kosztowałoby piętnaście procent rocznie od kapitału,
który książę ma w spółce. Zaprosi go, zaprosi, gdyż, dzięki Bogu, Wokulski jest
jeszcze rzeczywistą siłą. Ale pierwej, znając jego słabość dla panny Łęckiej,
podrażni go, pobawi się nim jak psem, któremu pokazuje się i chowa mięso,
ażeby nauczyć go chodzenia na dwu łapach. Nie bój się pan, oni go nie
wypuszczą od siebie, na to są za mądrzy; ale go chcą wytresować, ażeby pięknie
służył, dobrze aportował, a choćby i kąsał tych, którzy im nie są mili.
Wziął swoją bobrową czapkę i kiwnąwszy mi głową, wyszedł. Zawsze dziwak.
Cały dzień upłynął mi marnie; nawet parę razy omyliłem się w rachunkach.
Wtem, kiedym już myślał o zamknięciu sklepu, zjawił się Stach. Zdawało mi
się, że przez parę tych dni schudł. Obojętnie przywitał się z naszymi panami i
zaczął przewracać w biurku.
- Szukasz czego? - spytałem.
- Czy nie było tu listu od księcia?... - odparł nie patrząc mi w oczy.
- Odsyłałem ci wszystkie listy do mieszkania...
- Wiem, ale mógł się który zostać, zarzucić...
Wolałbym rwać ząb aniżeli usłyszeć to pytanie. Więc Szuman miał rację: Stach
gryzie się, że go książę na bal nie zaprosił!
Gdy sklep zamknięto i panowie wyszli, Wokulski rzekł:
- Co dziś robisz ze sobą? Nie zaprosiłbyś mnie na herbatę?
Naturalnie, zaprosiłem go z radością i przypomniałem sobie dobre czasy, kiedy
Stach przepędzał u mnie prawie każdy wieczór. Jakże daleko te czasy! Dziś on
był posępny, ja zakłopotany i choć obaj mieliśmy sobie dużo do powiedzenia,
żaden z nas nie patrzył drugiemu w oczy. Nawet zaczęliśmy rozmawiać o
mrozie i dopiero szklanka herbaty, w której było pół szklanki araku, rozwiązała
mi trochę usta.
- Wciąż mówią - odezwałem się -- że sprzedajesz sklep.
- Już go prawie sprzedałem - odparł Wokulski.
- Żydom?...
Zerwał się z fotelu i wsadziwszy ręce w kieszenie zaczął chodzić po pokoju.
- A komuż go sprzedam?... - spytał. - Czy tym, którzy nie kupią sklepu, gdyż
mają pieniądze, czy tym, którzy by go dlatego tylko kupili, że nie mają
pieniędzy? Sklep wart ze sto dwadzieścia tysięcy rubli, mam je rzucić w błoto?
- Strasznie ci Żydzi wypierają nas...
- Skąd?... Z tych pozycyj, których nie zajmujemy albo do zajmowania których
sami ich zmuszamy, pchamy ich, błagamy, aby je zajęli. Mego sklepu nie kupi
żaden z naszych panów, ale każdy da pieniądze Żydowi, aby on go kupił i...
płacił dobre procenta od wziętego kapitału.
- Czy tak?...
- Naturalnie, że tak, wiem przecie, kto Szlangbaumowi pożycza pieniędzy...
476
- To Szlangbaum kupuje?
- A któż by inny? Klejn, Lisiecki czy Zięba?... Ci nie znaleźliby kredytu, a
znalazłszy, może by go zmarnowali.
- Będzie kiedyś awantura z tymi Żydami - mruknąłem.
- Bywały już, trwały przez osiemnaście wieków i jaki rezultat?.. W
antyżydowskich prześladowaniach zginęły najszlachetniejsze jednostki, a
zostały tylko takie, które mogły uchronić się od zagłady. I oto jakich mamy dziś
Żydów: wytrwałych, cierpliwych, podstępnych, solidarnych, sprytnych i po
mistrzowsku władających jedyną bronią, jaka im pozostała - pieniędzmi. Tępiąc
wszystko, co lepsze, zrobiliśmy dobór sztuczny i wypielęgnowaliśmy
najgorszych.
- Czy jednak pomyślałeś, że gdy twój sklep przejdzie w ich ręce, kilkudziesięciu
Żydów zyska popłatną pracę, a kilkudziesięciu naszych ludzi straci ją?
- To nie moja wina - odparł zirytowany Wokulski. - Nie moja wina, że ci, z
którymi łączą mnie stosunki, domagają się, ażebym sklep sprzedał. Prawda, że
społeczność straci, ale też i społeczność chce tego.
- A obowiązki?..
- Jakie obowiązki?!... - wykrzyknął. - Czy względem tych, którzy nazywają
mnie wyzyskiwaczem, czy tych, którzy mnie okradają? Spełniony obowiązek
powinien coś przynosić człowiekowi, gdyż inaczej byłby ofiarą, której nikt od
nikogo nie ma prawa wymagać. A ja co mam w zysku? Nienawiść i oszczerstwa
z jednej strony, lekceważenie z drugiej. Sam powiedz: czy jest występek,
którego by mi nie zarzucano i za co?... Za to, żem zrobił majątek i dałem byt
setkom ludzi.
- Oszczercy są wszędzie.
- Ale nigdzie w tym stopniu co u nas. Gdzie indziej taki jak ja uczciwy
dorobkiewicz miałby wrogów, ale miałby też uznanie, które wynagradza
krzywdy... A tu...
Machnął ręką.
Jednym łykiem wypiłem znowu pół szklanki araku z herbatą, na odwagę. Stach
tymczasem usłyszawszy kroki w sieni stanął przy drzwiach. Odgadłem, że tak
czeka na książęce zaprosiny!...
Już mi w głowie szumiało, więc zapytałem:
- A czy ci, ci, dla których sprzedajesz sklep, ocenią cię lepiej?...
- A jeżeli ocenią?... - spytał zamyśliwszy się.
- I będą cię lepiej kochać aniżeli ci, których opuszczasz?
Przybiegł do mnie i bystro popatrzył mi w oczy.
- A jeżeli będą kochać?... - odparł.
- Jesteś pewny?...
Rzucił się na fotel.
- Czy ja wiem?... - szepnął. - Czy ja wiem?... Co jest pewnego na tym świecie?
- I czy nigdy nie przyszło ci na myśl - mówiłem coraz śmielej - że możesz być
nie tylko wyzyskiwany i oszukiwany, ale jeszcze wyśmiewany i lekceważony?...
477
Powiedz, nigdyś o tym nie pomyślał?... Wszystko jest możliwe na świecie, a w
takim wypadku należy się zabezpieczyć, jeżeli nie od zawodu, to przynajmniej
od śmieszności.
Do diabła! - zakończyłem uderzając szklanką w stół - można ponosić ofiary
mając z czego, ale nie można pozwalać na maltretowanie siebie...