Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Że jej nie ma.
- Owszem, jest - odparł Geist. - Tylko zamiast eterów, tłuszczów, ciał
aromatycznych daje nowe aliaże... Nowe aliaże, panie Siuzę, z bardzo
ciekawymi własnościami...
- Cóż mnie to obchodzi - rzekł głucho Wokulski - jestem kupcem.
- Nie jesteś pan kupcem, tylko desperatem - odparł Geist. - Kupcy nie myślą o
skakaniu z balonu... Ledwiem to zobaczył, zaraz pomyślałem: „To mój
człowiek!...” Ale znikłeś mi pan z oczu po wyjściu z ganku... Dziś traf zbliżył
nas powtórnie... Panie Siuzę, my musimy pogadać o związkach wodoru, jeżeli
jesteś pan bogaty...
- Przede wszystkim nie jestem Siuzę...
- To mi wszystko jedno, gdyż potrzebuję tylko majętnego desperata - rzekł
Geist.
Wokulski patrzył na Geista nieledwie z trwogą; w głowie zapalały mu się
pytania: kuglarz czy tajny agent - wariat, a może naprawdę, jaki duch?... Kto
wie, czy szatan jest legendą i czy w pewnych chwilach nie ukazuje się
340
ludziom?... Faktem jest jednak, że ten starzec, o niezdecydowanym wieku,
wytropił najtajemniejszą myśl Wokulskiego, który w tych czasach marzył o
samobójstwie, ale jeszcze tak nieśmiało, że sam przed sobą nie miał odwagi
sformułować tego projektu.
Gość nie spuszczał z niego oka i uśmiechał się z łagodną ironią; gdy zaś
Wokulski otworzył usta, ażeby zapytać go o coś, przerwał mu:
- Nie fatyguj się pan... Z tyloma już ludźmi rozmawiałem o ich charakterze i o
moich wynalazkach, że z góry odpowiem na to, o czym chcesz się
poinformować. Jestem profesor Geist, stary wariat, jak mówią we wszystkich
kawiarniach pod uniwersytetem i szkołą politechniczną. Kiedyś nazywano mnie
wielkim chemikiem, dopóki... nie wyszedłem poza granicę dziś obowiązujących
poglądów chemicznych. Pisałem rozprawy, robiłem wynalazki pod imieniem
własnym lub moich wspólników, którzy nawet sumiennie dzielili się ze mną
zyskami. Ale od czasu gdym odkrył zjawiska nie mieszczące się w rocznikach
Akademii, ogłoszono mnie nie tylko za wariata, ale za heretyka i zdrajcę...
- Tu, w Paryżu? - szepnął Wokulski.
- Oho! - roześmiał się Geist - tu, w Paryżu. W jakimś Altdorfie Iub Neustadzie
kacerzem i zdrajcą jest ten, kto nie wierzy w pastorów, Bismarcka, w
dziesięcioro przykazań i konstytucję pruską. Tu wolno kpić z Bismarcka i
konstytucji, ale za to pod grozą odszczepieństwa trzeba wierzyć w tabliczkę
mnożenia, teorię ruchu falistego, w stałość ciężarów gatunkowych itd. Pokaż mi
pan jedno miasto, w którym nie ściskano by sobie mózgów jakimiś dogmatami,
a - zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości...
Wokulski ochłonął; był pewny, że ma do czynienia z maniakiem.
Geist patrzył na niego i wciąż uśmiechał się.
- Kończę, panie Siuzę - mówił dalej. - Porobiłem wielkie odkrycia w chemii,
stworzyłem nową naukę, wynalazłem nieznane materiały przemysłowe, o
których ledwie śmiano marzyć przede mną. Ale... brakuje mi jeszcze kilku
niezmiernie ważnych faktów, a już nie mam pieniędzy. Cztery fortuny utopiłem
w moich badaniach, zużyłem kilkunastu ludzi; dziś zaś potrzebuję nowej fortuny
i nowych ludzi...
- Skądże do mnie nabrał pan takiego zaufania? - pytał Wokulski już spokojny.
- To proste - odparł Geist.
- O zabiciu się myśli wariat, łajdak albo człowiek dużej wartości, któremu za
ciasno na świecie.
- A skąd pan wiesz, że ja nie jestem łotrem?
- A skąd pan wiesz, że koń nie jest krową? - odpowiedział Geist. - W czasie
moich przymusowych wakacji, które niestety, ciągną się po kilka lat, zajmuję się
zoologią i specjalnie badam gatunek człowieka. W tej jednej formie, o dwu
rękach, odkryłem kilkadziesiąt typów zwierzęcych począwszy od ostrygi i
glisty, skończywszy na sowie i tygrysie. Więcej ci powiem: odkryłem mieszańce
tych typów: skrzydlate tygrysy, węże z psimi głowami, sokoły w żółwich
skorupach, co zresztą już przeczuła fantazja genialnych poetów. I dopiero wśród
341
całej tej menażerii bydląt albo potworów gdzieniegdzie odnajduję prawdziwego
człowieka, istotę z rozumem, sercem i energią. Pan, panie S i u z ę, masz
niezawodnie cechy ludzkie i dlatego tak otwarcie mówię z panem; jesteś jednym
na dziesięć, może na sto tysięcy...
Wokulski zmarszczył się, Geist wybuchnął:
- Co? może sądzisz pan, że pochlebiam ci dla wytumanienia kilku franków?...
Jutro będę jeszcze raz u pana i przekonam cię, jak w tej chwili jesteś
niesprawiedliwy i głupi...
Zerwał się z krzesła, ale Wokulski zatrzymał go.
- Nie gniewaj się, profesorze - rzekł - nie chciałem pana obrazić. Ale mam tu
prawie co dzień wizyty różnego gatunku filutów...
- Jutro przekonam pana, żem nie filut ani wariat - odpowiedział Geist. - Pokażę
ci coś, co widziało zaledwie sześciu albo siedmiu ludzi, którzy... już nie żyją...
O, gdyby oni żyli!... - westchnął.
- Dlaczego dopiero jutro?
- Dlatego, że mieszkam daleko stąd, a nie mam na fiakra.
Wokulski uścisnął go za rękę.
- Nie obrazisz się, profesorze? - spytał - jeżeli...
- Jeżeli dasz mi na fiakra?... Nie. Wszakże z góry powiedziałem ci, że jestem
żebrakiem, i kto wie, czy nie najnędzniejszym w Paryżu?...
Wokulski podał mu sto franków.
- Daj spokój - uśmiechnął się Geist - wystarczy dziesięć... Kto wie, czy jutro nie
dasz mi stu tysięcy... Duży masz majątek?
- Około miliona franków.
- Milion! - powtórzył Geist chwytając się za głowę. - Za dwie godziny wrócę tu.
Bodajbym stał ci się tak potrzebny, jak ty mnie jesteś...
- W takim razie może pozwolisz, profesorze, do mego numeru, na trzecie piętro.
Tu lokal urzędowy...
- Wolę, wolę na trzecie piętro... Za dwie godziny będę - odparł Geist i szybko
wybiegł z pokoju. Po chwili ukazał się Jumart.
- Wynudził pana stary - rzekł do Wokulskiego - co?.
- Cóż to za człowiek? - spytał niedbale Wokulski. Jumart wyciągnął naprzód
dolną wargę.
- Wariat to on jest - odparł - ale jeszcze za moich studenckich czasów był
wielkim chemikiem. No i porobił jakieś wynalazki, ma nawet podobno kilka
dziwnych okazów, ale...
Stuknął się palcem w czoło.
- Dlaczego nazywacie go wariatem?
- Nie można inaczej nazywać człowieka - odpowiedział Jumart - który sądzi, że
uda mu się zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał czy tylko metalów, bo już nie
pamiętam...
Wokulski pożegnał go i poszedł do swego numeru.
342
„Cóż to za dziwne miasto - myślał - gdzie znajdują się poszukiwacze skarbów,
najemni obrońcy honoru, dystyngowane damy, które handlują tajemnicami,
kelnerzy rozprawiający o chemii i chemicy, którzy chcą zmniejszać ciężar
gatunkowy ciał!...”
Przed piątą w numerze zjawił się Geist; był jakiś rozdrażniony i zamknął za
sobą drzwi na klucz.
- Panie Siuzę - rzekł - wiele mi na tym zależy, ażebyśmy się porozumieli.:.
Powiedz mi, czy masz jakie obowiązki: żonę, dzieci? - Chociaż - nie zdaje mi
się...
- Nie mam nikogo.
- I majątek masz? Milion...
- Prawie.
- A powiedz mi - mówił Geist - dlaczego ty myślisz o samobójstwie?...
Wokulski wstrząsnął się.
- To było chwilowe - rzekł. - Doznałem zawrotu w balonie...
Geist kręcił głową.
- Majątek masz - mruczał - o sławę, przynajmniej dotychczas, nie dobijasz się...
Tu musi być kobieta!... - zawołał.
- Może - odparł Wokulski, bardzo zmieszany.
- Jest kobieta! - rzekł Geist. - To źle. O niej nigdy nie można wiedzieć: co zrobi
i dokąd zaprowadzi... W każdym razie słuchaj - dodał patrząc mu w oczy. -
Gdyby ci kiedy jeszcze raz przyszła ochota próbować... Rozumiesz?... Nie
zabijaj się, ale przyjdź do mnie...
