Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Przypomnij sobie, panie, sekwencję zdarzeń.
No cóż, sekwencja zdarzeń przedstawiała się z grubsza tak: Hunt domyśla się Grzyba, leci do Waszyngtonu, znajduje przez PEA Bronsteina, jedzie do Watergate, gdzie Bronstein dynda sobie na żyrandolu, dwa dni później zaś otrzymuje Nicholas przesyłkę z Modlitwą, dwoma kapsułkami FS, tym sznurkiem, kostką (ciekawe, jaki wynik daty jej badania), aha, i rękawiczką; pliki są datowane na Popołudnie dnia poprzedniego. Wiele się z tego raczej nie wydedukuje.
Tak to pamięta – a jak było naprawdę? Świadomie starał się omijać w myśli wszelkie „więc", „toteż", „wskutek czego" – ale sam wybór i kolejność wyliczenia faktów narzucały schemat rozumowania. Czy coś pominął? Jakieś szczegóły, które…
Zadzwoniłem do niego z samolotu. Zadzwoniłem i powiedziałem: „Wiem wszystko. Mają to już przygotowane. Nie odpuszczę tego".
Dokładnie tak.
A Bronstein…
– Co? – Marina przyglądała się Huntowi uważnie.
– Nic.
Przez moment był pewien, że przeciekło po myśłni. Ale przecież jej tu nie ma, nawet patrzy nie własnymi oczyma, lecz dzięki złożeniu spojrzeń pobliskich AGENTÓW.
– Dobrze widzę, czegoś się domyśliłeś, zrzedła ci mina. Wzruszył ramionami. Szybkim krokiem minął Vassone. Ona jednak zawsze mogła iść jeszcze szybciej.
– Bronstein – warknął. – Na pewno. Zadowolona? – Skąd wiesz?
– Wiem.
– Znowu zaczynasz? Widzenie miałeś? Skończył ci się już futuroskop.
– Dobra, poddaję się – rozłożył ręce. – To wszystko moja wina.
– Co jest, wlazłeś w jakąś monadę infantylizmu?
Hunt skoczył do Lucyfera, wyrwał mu ebonitowe berło.
Marina w milczeniu obserwowała, jak Nicholas wykonuje, jeden za drugim, kilkanaście zamaszystych, równo odmierzonych gestów, wskazując buławą ku niebu, na AGENTÓW, na siebie, prawą dłonią zaś, z palcami splecionymi w skomplikowane mudry, zakreślając krótkie krzywe, których elektryczny powidok jeszcze przez parę sekund wisi w powietrzu.
Rzucał czary, to znaczy: odpalał makra.
– Żadnych monad – rzekł, skończywszy i wsunąwszy berło do prawej kieszeni. – Idziemy prosto na Czterolistną. Pluń na mapę i komunikaty CDC. Sprawdzaj po drodze wszystkie samochody. I nie przyłączaj już więcej zwierznic.
Zwizualizowało się to nieco osobliwie: szarą mgłą, ciężką, cuchnącą, lepką, co podniósłszy się z ulic, spomiędzy domów, wylawszy się z ich okien, otoczyła wysokimi wirami Nicholasa i wszystkich AGENTÓW w zasięgu wzroku. Co prawda w zasięgu wzroku, jeśli odjąć OVR, byli tylko AGENCI. Olbrzymi fenoazjata znajdował się gdzieś w zewnętrznych kręgach Strefy, kryły go zabudowania -oraz mgła.
Szli bardzo szybko, ona zawijała im się wokół nóg, wokół głów, galaktyki brudnej pary. Diabeł, rozpoznawszy nastrój chwili, wycofał się w noc: skrypt menadżera ewoluował (kto powiedział, że maszyny nie mogą symulować podatności na myślnię?).
Marina milczała, nawet nie oglądała się na Hunta. Spokojnie szła obok, zawsze idealnie dotrzymując mu kroku. Cierpliwie czekała, aż sytuacja obsunie się w atraktor innej formy.
– Wiele trupów zostawiliśmy za sobą.
– Ymhmy – przytaknęła.
– Wyrzuty sumienia?
– Jeśli przeżyję.
– Wyrzuty sumienia! – zaśmiał się. Zaraz jednak spoważniał. (Colleen… gdyby lepiej przycelowali…)
– Bardzoś wylewny się zrobił ostatnio.
– Tak, tak, rozklejają się sukinsyny. Położyła mu dłoń na ramieniu.
– W gruncie rzeczy jesteś chyba dobrym człowiekiem -Powiedziała, patrząc mu w oczy.
Uciekł spojrzeniem. Kwas zalewał usta. Kleist miała rację, to nieprzyzwoite.
Znowu sytuacja jak z tym pająkiem. Zaprzeczy – wyjdzie na pospolitego cynika. Nie zaprzeczy – na zarozumiałego hipokrytę. Złapała go równie sprawnie, jak kot wróbla.
– Zdaje się, że on też tak mnie osądził – westchnął więcc głośno. – No i popatrz, do czego to doprowadziło…
– Mhm?
– Wiesz, dlaczego zostałem zesłany do DARPA?
– Różne plotki obijały mi się o uszy…
– Tak. Nie wątpię. – Odetchnął głęboko. – Wtedy czułem, że naprawdę żyję.
– Coś ty tam właściwie zmalował?
– Zamówiłem współczucie dla wnuków.
– Co?
– Widzisz, ja byłem drugim menadżerem prezydenckiego lobby, skrzydło inwestycyjne.
– Podatek pokoleniowy. Emeryci.
– Tak, emeryci; ludzie starzy, po sześćdziesiątce, i polegający na budżetowych gwarancjach, pośrednich i bezpośrednich, oraz beneficjenci rządowych programów pomocy. Masz w ogóle pojęcie, ilu ich naprawdę żyje dzisiaj w Stanach? Jeszcze więcej, niż wynika ze statystyk. Jako elektorat liczą się poczwórnie, ponieważ osiemnastolatkowie i młodsi nie wchodzą w grę w ogóle, a osoby pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia są warstwą najbardziej apolityczną i nieaktywną. Na dodatek te stare cholery głosują blokowo, bardzo zwarci, bardzo zorganizowani, a jakże, wprost wymarzona grupa wyborców. Potrafią samodzielnie zdecydować o zwycięstwie lub porażce każdego kandydata. I przeważają, od lat – wyjąwszy niektóre stanowiska na niższym szczeblu, w „młodych" miastach. Politycy zagrażający ich interesom po prostu nie są wybierani. Zgadnij, kiedy ostatni raz do Białego Domu dostał się kandydat przez nich nie popierany? I nie chodzi tu o tych, których oni nie sponsorują, bo każdy sponsor stawia równolegle na obu kandydatów; lecz o tych, którzy nie promują ich w legislacji ponad inne elektoraty. No, kiedy?
– Dawno.
– W zerowych.
– Serio?
– Każdy się dziwi. Ale możesz sama sprawdzić. Żadna partia nie utrzymywała się nieprzerwanie przy władzy tak długo, jak oni. Efekt? Budżet państwa skazany jest na coraz bardziej monstrualny deficyt, a samo państwo na plajtę. Suma świadczeń należnych emerytom z roku na rok coraz wyraźniej przekracza sumę wpływów budżetowych: każdy pracujący utrzymuje przynajmniej jednego niepracującego. A co z wojskiem? Co z obsługą długn? Co z bezpieczeństwem i oświatą?
W miarę jak wyliczał, górę brał w nim gniew, mówił coraz szybciej i głośniej, i coraz mniej uwagi zwracał na Marinę.
– Medykatorzy, korporacje jurydyczne i trevelyanizm stanowią rozwiązania na krótką metę. W Europie wcześniej wpadli w ten kanał, bo tam bufor emerytalnych funduszy inwestycyjnych i sektora prywatnej przedsiębiorczości jest mniejszy, lecz w końcu i my doigraliśmy się. Z ekonomicznego punktu widzenia rozwiązanie jest oczywiste: należy radykalnie obciąć świadczenia i zmniejszyć lub zlikwidować prawne gwarancje dostatniej starości, bo państwa zwyczajnie na nie nie stać, nie sposób w nieskończoność wydawać więcej, niż się ma, matematyki nie obalisz. No, ale w systemie demokratycznym nie można tego zrobić: emeryci, skupieni wokół tej jednej kwestii jak żadna inna część elektoratu i przeważający liczbowo, nigdy za czymś podobnym nie zagłosują. Podatek pokoleniowy rośnie z kadencji na kadencję. Firmy masowo uciekają z Europy i Stanów do konkurencyjnych stref fiskalnych. PKB spada. Bezrobocie rośnie. Przegrywamy w Wojnach. I nic na to nie można poradzić: demokracja zabrania!
– Ty spróbowałeś.
– Tak.
– Przeciwko własnemu lobby.
– Bo najgorsze jest to, że wszyscy doskonale wiedzą, co należy zrobić! Wiedzą doskonale od lat, wiek już chyba będzie, jak opisano strategie mające zapewnić dobrobyt przyszłym pokoleniom Amerykanów. Ale co z tego, przyszłe pokolenia nie głosują dzisiaj!
– Jezu, ciebie to naprawdę dręczy. – A żebyś wiedziała!
– Następny krytyk demokracji. Niezbyt oryginalne, muiszę powiedzieć.
– Banał? – uśmiechnął się krzywo. – A cóż to jest banał. jeśli nie mądrość najstarsza? Przyznaję, łatwo ganić ze środka trendu krytyki. Ustabilizowane demokracje…
te tak stabilne, że prawie martwe… tu już nie ma czego wybierać. Partie, w metaksokracji pozbawione możliwości manewru w sprawach podstawowych, skupiać się muszą na szczegółach coraz drobniejszych i drobniejszych, jednocześnie zabiegając o głosy swą atrakcyjnością pozapolityczną, to znaczy…
– Kampanie memetyczne, znam przecież. Niby do czego miała służyć Modlitwa?
– Więc wiesz. Bo owe drobne szczegóły – to są zazwyczaj, bezpośrednio lub pośrednio, specjalistyczne problemy ekonomiczne, tyleż nadające się do rozstrzygania w powszechnych głosowaniach, co metody neurochirurgicznych operacji. Próg stosowalności demokracji zostaje przekroczony. Dalsze stosowanie jej reguł nie przynosi ludowi korzyści. Wręcz przeciwnie, strąca go w otchłanie gospodarczego kryzysu. Znaczy – machnął ręką – właśnie strąciło.
– Popierasz Autokratów? – zdumiała się Marina. – Tego się po tobie nie spodziewałam. Co by o demokracji nie mówić…
– „System zły, ale nie ma lepszego", tak, tak – wszedł jej w słowo Hunt. – Nie rób ze mnie faszysty, ja nie jestem przeciwko demokracji. Przeciwnie: pomimo wszystko wciąż uważam, iż jest to system najbardziej, mhm, zdrowy…
– To czemu zacząłeś bredzić o jakimś progu? Zirytowany, sięgnął ku wąsowi: chaos w myślach rozszerzył się na procedury motoryczne.
– To trudno wyjaśnić. On jest bliżej niedookreślalny, rozmyty definicyjnie. Najpopularniejsza jest właśnie analogia medyczna. Idzie to tak. Gdy jesteś śmiertelnie chora i operacja ratująca ci życie nieuchronnie zarazem upośledzi cię umysłowo, to niewątpliwie ty sama jesteś jedynym uprawnionym do wyboru pomiędzy śmiercią a debilizmem. Gdyś jednak już się na operację takową zdecydowała, nie do ciebie należy władza wyboru najskuteczniejszej jej metody, gwarantującej zachowanie jak najwyższych sił intelektualnych – lecz do lekarzy. Bo ty, choć to twój mózg i twoje życie, nie znasz się na tym, i gdy przyjdzie do konsylium i konieczności wskazania najlepszego specjalisty, kierować się będziesz takimi rzeczami, jak: wygląd zewnętrzny konkurentów, ich charyzma, posłyszane plotki, niemotywowalne przeczucia… Odrobina inżynierii memetycznej i jesteś załatwiona. Równie dobrze mogłabyś rzucać monetą.
– Sam to wymyśliłeś? – parsknęła. – Wielkie mi odkrycie! Jakby kiedykolwiek ludzie rozumieli, na co głosują! Kampanie memetyczne z zasady nie opierają się na programach, lecz właśnie na atrakcyjności „cech drugorzędnych". Sądzisz, że którykolwiek dzikus z tej dzielnicy zrozumiałby treść dowolnej debaty politycznej? że pojąłby, o czym my tu w ogóle rozmawiamy? Ani sięgnie myślą. To są banały – powtórzyła – banały, mój drogi.