-->

Czarne Oceany

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarne Oceany, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarne Oceany
Название: Czarne Oceany
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 174
Читать онлайн

Czarne Oceany читать книгу онлайн

Czarne Oceany - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.

W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 78 79 80 81 82 83 84 85 86 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

I zrobił tak, jak pamiętał. Po czym uruchomił Modlitwę.

Diabeł ukłonił się i wyjął zza pazuchy ebonitowy buzdygan.

– Oto jest berło strachu i miłości. Co rozkażesz, panie?

– Grobowce.

Mówił Jugrin:

– Ma skutki uboczne, rzecz jasna. Nie wszystkie do końca rozpoznaliśmy. Polimemoryzm, dyschronia…

– Uzależnia? – spytał ktoś z sali.

– Nie. Ale gromadzi się w organizmie i nawet długo po upływie nominalnego czasu działania daje o sobie znać. Opisywane to bywa jako krótkie przebłyski, czy nawet podświadome intuicje, rozpoznawane dopiero post factum.

– A ten… polimemoryzm?

– Futurpamięć au rebours. Tego nie rozumiemy. Pamiętana przez efesera przeszłość przestaje mu się układać w jeden ciąg przyczynowo-skutkowy.

Jugrin naszkicował na ledunku taki schemat: snopek linii zbiegających się w środku w jednym punkcie, a rozchodzących się na obu końcach trzydziestostopniowymi wachlarzami. Zaznaczył strzałkę czasu, zaś punkt zbiegu podpisał: TERAZ.

– Zazwyczaj – dodał – drogą porównywania faktów pamiętanych z doświadczanymi efeser potrafi ustalić prawdziwą linię zdarzeń; ale nie zawsze, pomniejszył i przesunął rysunek pod sufit.

– Istnieją pewne konsekwencje stosowania futuroskopu, których na razie dopiero się domyślamy. Wiadomo, że wraz ze zwiększaniem efektywnego zasięgu efesu, to znaczy iloczynu mocy nominalnej oraz jugrinu użytkownika…

Chichoty na sali.

– Tak, tak, dziękuję. Jak mówię, wraz z jego zwiększaniem zwiększa się, mhm, rozdzielczość futurpamięci. Potocznym językiem: można wówczas wybierać między przyszłościami o coraz mniejszym prawdopodobieństwie ziszczenia. Przy czym zdarzenia krytyczne, czyli zmiany decydujące o wyborze ścieżki, wcale nie muszą być w widocznie logiczny sposób powiązane z pożądanymi efektami. Nasi najlepsi efeserzy przez kontrolę swojego oddechu potrafią zmieniać tor lotu ptaków.

Szmer niedowierzania.

– Bo czym właściwie jest futuroskop? – uśmiechnął się Jugrin. – To quasiorganiczny środek chemiczny wpływający na pracę mózgu w sposób, którego właściwie nie rozumiemy. Syntetyzujemy go w laboratoriach Hacjendy metodą nano, sztucznie budując od podstaw – ale przecież nie jest powiedziane, że nie może on powstawać na innej drodze, no a nie posiada w swym składzie żadnych rzadkich pierwiastków, ekscentrycznych związków, niczego, czego i tak nie znaleźlibyśmy w naszych ciałach. Co nie znaczy, że wiemy, jak doprowadzić do wykształcenia się produkującego go gruczołu. Czy istnieje stosowna kombinacja genów. Ale: jest to możliwe. Rzekłbym: prawdopodobne.

Jugrin zmierzył audytorium długim spojrzeniem.

– A skoro jest to w ogóle prawdopodobne – zaakcentował – to istnieje taki efektywny zasięg futuroskopu, powyżej którego efeser jest w stanie ziścić przyszłość, w której posiada ów gruczoł. Co pozwala mu dokonywać dalszych ciągłych zmian. Nie potrzebuje żadnego RNAdytora: po prostu wybiera i realizuje. Więcej: ziszcza nawet takie rzeczy, których i najgenialniejszy RNAdytor nie byłby w stanie sprawić. Rozwija w swym układzie dokrew-nym organ produkujący w naturalny sposób długozakresowy analog futuroskopu. Jak serotoninę, somatotropinę czy kalcytoninę. Może zresztą po prostu przystosowuje do jego produkcji jakiś już istniejący gruczoł, przysadkę trzustkę, cholera wie. Rozumiecie państwo? Mowa tu o swoistym progn autokatalizacyjnym futuroskopu. Wystarczy jednorazowe wstrzyknięcie efesu o odpowiednio dużej mocy: zostaje przekroczony próg i potem rusza to lawiną, nie do powstrzymania. Maszyna samosprzężna: im większy zasięg i rozdzielczość, tym mocniejszy efes sobie zapewniają, tym większy zasięg, et cetera, ad infm-tum. Nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, co dostaniemy na wyjściu. Jest to furtka do Tajemnicy Ostatecznej.

– Ulatuje pan w metafizykę, doktorze. Na ziemię, prosimy, między Tomaszów.

– No tak – zmieszał się Jugrin. – Niemniej musicie państwo przyznać, iż otwiera nam to pole do ciekawych spekulacji. Otóż niewykluczone, iż jako akcydentalne mutacje pojawiały się w przeszłości w ramach gatunku Homo sapiens osobniki posiadające zaczątkową formę takiego gruczołu i jeśli na dodatek charakteryzowały się one względnie wysokim jugrinem… Nostradamusi, naturalni efeserzy czasów diabła i kropidła… Bardzo mroczne ich wizje… Nieśmiertelność jako jedna z możliwości. Dwa kroki po tej ścieżce – i co widzą? Metalowe ptaki, Babilon podniesiony do entej potęgi, smoki żelazne, wizje na niebie, piekło lub niebo, oba.

– Litości, doktorze…

Ktoś inny wyratował Jugrina, zmieniając temat, starszy nierzeźbieniec z identyfikatorem cywilnego konsultanta:

– Jak właściwie wpadliście na ten futuroskop? Przecież tam, w Hacjendzie, nie nim mieliście się zajmować.

– To w ogóle ciekawa historia. Facet, który zaczął eksperymenty z tymi związkami, twierdzi, że zainspirował go pewien sen.

Śmiechy.

– Rzeczywiście – zawtórował im Jugrin. – Zresztą mętnie się tłumaczy i nie chce, bądź nie potrafi powiedzieć, co właściwie mu się śniło. Z drugiej strony, wiem z własnego doświadczenia, że takie dzikie skojarzenia rzeczywiście prowadzą czasami do odkryć…

Tak zwane Grobowce, gdzie u schyłku lat zerowych wybudowano kilka tysięcy bloków w „standardzie socjalnym" z przeznaczeniem dla niewykwalifikowanych imigrantów, współcześnie stanowiły matecznik nowojorskich subkultur nierzeźbieńczych i charakteryzowały się wskaźnikiem porodów pozainkubowych lokującym się w górnej dziesiątce dla całego kraju. „Standard socjalny" oznaczał tu poziom „luksusu" możliwy do utrzymania przez tych, których cały dochód pochodził z państwowej pomocy socjalnej. Ludzie tam mieszkający nie pracowali, nie będą pracować i spłodzą dzieci, które (z rzadkimi wyjątkami) również nie podejmą nigdy legalnej pracy. Rzeźbienie oraz wykształcenie konieczne dla zdobycia jakiegokolwiek zawodu pozostawały dla nich całkowicie niedostępne. Te nieliczne prace fizyczne, które nie wymagały podobnych kwalifikacji, stanowiły monopol równoległej gospodarki więziennej, ona dysponowała milionami robotników, którym musiała dać zajęcie. Czasami – na przykład w usługach – zatrudnienie więźniów nie wchodziło w grę, niszę tę z nadmiarem wypełniali jednak niewykwalifikowani rzeźbieni (potomkowie członków byłej klasy średniej), którzy przynajmniej estetycznie wyglądali.

Obecnie na Grobowcach siedziała monada i mieszkały tam zwierznice.

Widział (twisting your rnind and smashing your dreams…) dokąd sięgają jej wpływy: kilkadziesiąt metrów dalej rozsiadła się tubylcza dzieciarnia i młodzież – śmiejąc się, pijąc i podjadając śmieciożarcie, obserwowali zwierznice niczym egzotyczną faunę w ZOO. Zresztą zwierznice tak właśnie się zachowywały. Widział Hunt (a widział wiele) ludzi pełzających na brzuchu środkiem jezdni, ludzi zamarłych w najdziwniejszych pozach, w absolutnym bezruchu, niczym sfidiaszowanych, widział samobójców, ich zwłoki (próbowali latać). Słyszał (a słyszał dokładnie: wszedł już na Grobowce połową Strefy) ich

bełkotliwe przemowy, czasami składające się jeszcze z jakichś modułów słownych, czasami zaś zupełnie bezsensowne sylabizacje, nie wiadomo, do kogo skierowane. Wielu było poważnie rannych: samookaleczenia, ale nie tylko. Niektóre zwierznice spod monady Grobowców reagowały bardzo agresywnie, dwie AGENCI musieli zabić. Ale jeśli tylko się dało, łapali je i przekazywali AGENTOWI1.

AGENCI nie wchodzili jednak do środka budynków. Armia niczym wielka, powolna fala przypływu obmywała kolorowe bryły bloków, wzniesionych w męczącej oko postmodernistycznej manierze. Sama zresztą ta architektura sprawiała wrażenie wypaczonej przez jakąś aberrację myślni nad umysłem projektanta.

Modlitwa nie została zaprojektowana do celów, do jakich chciał jej teraz użyć Hunt. To miał być jedynie sposób na bezpośrednie indukowanie gustów i sterowanie istniejącymi, kij w rzece statystyki. Co przedtem osiągano za pomocą drogich kampanii reklamowych, wielkich ofensyw memetycznych angażujących usługi organizatorów wszystkich rodzajów życia kulturalnego – teraz było do uzyskania przez proste wpisanie w program żądanego profilu. Powoli, statystycznie, na miliony – do tego zaprojektowano Modlitwę.

Diabeł do spółki z Mariną tłumaczyli to Nicholasowi, diabeł w tym wypadku bardziej jako dialogant uruchamianego programu aniżeli menadżer wszczepki.

– Ona działa w następujący sposób – wykładał-Wchodzi na gwiazdę i monitoruje równoległe transmisje rozpoznając Tuluzy. Potem podczepia się pod CIOT-owe pliki pingnjących wszczepek z okolicy, zafałszowując sumy kontrolne. Klasyczny Koń Trojański. Wówczas jest już w domu. Na pierwsze bezpośrednie żądanie od użytkownika Modlitwy o najwyższym statusie operatora, otwiera dlań Grzyba złamanej Tuluzy. Od tego momentu Modlitwa jest w stanie dowolnie modulować indukowane przez Grzyba emisje mózgu. A jak sądzisz, panie, ilu tych dzikusów w ogóle posiada wszczepki?

– Paru na pewno, zwłaszcza po wypuszczeniu tej półdarniowej Tuluzy. Ale ja wolę polegać na Trupodzierżcy, jego sieć może pełnić analogiczną funkcję, to jest to samo nano, tylko inaczej się nazywa i inaczej się konfiguruje.

– Tego nie możesz wiedzieć – oponowała Marina.

– Wiem – zapewnił Hunt. – I zacznę od nich. Ilu aktualnie mamy AGENTÓW?

– Tysiąc czterystu sześciu, panie.

– Zgadza się. Wystarczy.

– Skąd wiesz?

– Wiem.

Prawdziwym problemem było jednak co innego: jak sprawdzić, czy akcja się powiodła i Grobowce są już bezpieczne, a Hunt może przez nie przejść bez obawy zniszczenia struktury jego umysłu przez nadciśnienie myślni. Z obserwacji zachowania samych zwierznic niczego nie wywnioskuje, one bowiem zawsze już przenosić będą w sferę odruchów ciała każde zafalowanie myślni, niezależnie od bezpośredniej presji monady.

Zażądał wizualizacji procesu i diabeł/Modlitwa dał mu ją, wykorzystując MUL Wizualizacja opierała się na symbolice wprowadzonej jeszcze przez programistów Zespołu. Z głów pacyfikujących Grobowce AGENTÓW buchnęły kłęby jednolicie czarnego dymu, istne gejzery smoły. Szybko rozwinęły się w szerokie trąby wirowe, na sto, dwieście metrów ku nocnemu niebu. Teraz zobaczył nad Pstrokatym blokowiskiem odwzorowanie schematu rozmieszczenia Armii w dzielnicy, zobaczył też, ile to naprawdę jest „tysiąc czterysta sześć". Zaiste, Armia. Jak okieni sięgnąć: czarny las. W ciągn paru chwil zmroczniało do tego stopnia, że budowle utraciły ostatnie kolory i można było mówić najwyżej o różnicach w intensywności cienia. Miasto przykrył gładki aksamit. Jego powierzchnia wydawała się marszczyć, falować, wędrowały po niej lokalne wklęśnięcia i wypukłości, z tych ostatnich ściekały w dół oleiste strumienie, na poziomie ulic dzieląc się na węższe palce, każdy dotykający czubka głowy AGENTA. AGENCI się przemieszczali i wędrowały pod dywanami mroku owe delikatnie drżące węże cieczy-gazu.

1 ... 78 79 80 81 82 83 84 85 86 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название