Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
13. Skażony
Coś gryzło go w łydkę. Ostre zęby rwały mięśnie, skrobały o kość, dreszcz szedł przez ciało, wywracał wnętrzności. Hunt poderwał się z chrapliwym wrzaskiem, gotów na ślepo rzucić się precz od Cienia-wampira, byle dalej od rozdzierających nogę kłów.
Musiało mu się śnić. Nikt go nie gryzł. Podwinął nawet nogawkę, ale na skórze nie było najmniejszego śladu. Może to kurcz. Wciąż czuł przecież w mięśniu rwący ból.
Wystraszony, zirytowany rozglądał się po pomieszczeniu. Po prawej miast ściany miał odledowane okna, biła przez nie leniwa jasność chmurnego południa. Przymrużył oczy i dojrzał prostopadłościany pobliskich wieżowców.
To musiało być gdzieś dwudzieste piętro, jeśli nie jeszcze wyżej. Elewacji budynków nie rozpoznawał, to nie był Manhattan, to nie było nowe centrum. Przysunął się do okna i spojrzał w górę. Zlokalizowawszy sterówce, zorientował się z grubsza w swoim położeniu. Staten Island tam, Westchester tam… Dzielnica nowej biedy, nie wyburzone wysokościowce stref niskiej użyteczności, chyba to.
Ale zaraz, od czego maszyna?
I już miał wywołać menadżera wszczepki, gdy przypomniał sobie klinikę, Marinę, swoje dłonie na jej szyi przypomniał sobie cały ten nieprawdopodobny thriller, w jaki go zassało wczoraj wieczorem – i poniechał. Kusiło go, żeby sprawdzić, czy blokada modułu łączności wciąż jest w mocy, chciał też przejrzeć ostatnie zapisy A-V. Ale że nie potrafił zrobić tego poza MUI, powstrzymał go zrodzony ze straszliwego podejrzenia – które również właśnie sobie przypomniał – irracjonalny strach przed konfrontacją.
Wstał z białej termopiany, na której widać ktoś go w nocy ułożył. Prócz prostokątu natryśniętego na podłogę posłania, nic nie kalało jednostajnego błękitu pokoju. Podnosząc się, przeciągnął ręką po cieniutkiej niebieskiej wykładzinie i w powietrzu zawirował mały obłok kurzu. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało jednak na utrzymane w idealnej czystości. Nie wykorzystywane biura? Podszedł do drzwi. Nie otworzyły się. Pchnął. Zatrzaśnięte. Zagadał do nich. Nic. Zatem znowu cela.
Wrócił do okna. W dole, przekreśloną długim cieniem, miał ulicę, rozpisaną na trzy poziomy, osiem pasm ruchu – ale po żadnym z nich nie sunęły pojazdy, obraz był całkowicie statyczny. Odstąpił i przejrzał się w szybie. Nos paskudnie spuchnięty, cera niezdrowa, na szyi wielki siniak po ukąszeniu nanowampira. Koszula ubrudzona, krew i smugi jeszcze ciemniejsze, spodnie pomięte, mankiety nigdy już nie osiągną tej geometrycznej symetrii. Odruchowo wygładził jednak ubranie. Laski nie miał. stracił ją w godzinach szaleństwa. A przydałaby mu się teraz, dla zamknięcia na czymś dłoni.
No więc tak. (Poruszył barkami, odetchnął). No więc dwie ewentualności: policja wyłuskała mnie z wraku samochodu – ale to bez sensu, po co mieliby mnie tu chować, znajdowałbym się teraz w szpitalu, w rękach medykatora i jurydykatora – albo też to Marina i Vittorio uwięzili mnie, umknąwszy pościgowi – ale i to niezbyt prawdopodobne: mianowicie jakim sposobem mieliby mu uciec?
Skoro jednak tu jestem… Czemu mnie więżą? Ha, powodów dosyć. (Uśmiechnął się pomuro do siebie samego w szybie). Chociażby dlatego: ponieeważ usiłowałem zamordować Vassone. Nie ja, oczywiście, tylko menadżer za pomocą edytora ruchu. Ale z zewnątrz to zawsze jestem tylko ja. W końcu – czymże są te programy, jeśli nie sługami mymi, dalekosiężnymi protezami mej woli? Mogłem im jasno zakazać. Powiedzieć: nie. Nie wolno. Nie powiedziałem.
Czy rzeczywiście? Pamięć sanna nie odtworzy mi teraz każdego słowa z naszych rozmowy. Może mu zabroniłem… Ale nie, to niemożliwe, nie złamałby wyraźnego zakazu.
Tu jednak zaczynał się ów łańicuch straszliwych podejrzeń. Jęły mu się one kłuć jeszcze w minivanie, późniejsze wydarzenia tylko je wrzmogły. Niewiele bowiem Nicholas wiedział o wszczepkachi i software OVR, ale pośród nielicznych jego pewników pierwszy był ten: że mianowicie nie sposób wejść do cudzej wszczepki bez przyzwolenia jej posiadacza. Stuprocentowe zabezpieczenie stanowiło podstawowe kryteriumi dla każdego z kolejnych modeli. Któż zgodziłby się na implantację, gdyby w konsekwencji groziła mu ona przemiienieniem w zombi? Nawet sam menadżer potwierdzafi, że takie włamania są niemożliwe.
Przyjmijmy więc wersję bardziej prawdopodobną i zgódźmy się, iż Vittorio nie był w stamie zablokować mi modułu łączności.
Jednakowoż menadżer twierdlzi, że został on zablokowany. Wniosek: menadżer kłamiie. Ale menadżer nie może kłammć. To kolejny pewnik, Wniosek: albo moduł został zablokowany w jakiś inny sposób, albo menadżera wcześniej tak wrednie spatchowano.
Do obu ewentualności pasuje tylko jedno miejsce i jeden czas: izolatka Skrytojebcy. Przyjąłem kobrę na ciało.
Zdjąłem zabezpieczenia. Skrytojebca poprosił w tak naturalny sposób, bez nalegania, wydawało się to zupełnie oczywistą koniecznością, rutyną w postępowaniu sneakera z zaszczepionymi klientami…
Och, jakichż scenariuszy nie podsuwa wyobraźnia…! Na przykład:
Hedge węszy za Chiguezą, sneakerzy Langoliana namierzają go i Hedge otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Toteż nie odrzuca jej, tak więc kiedy powtórnie odwiedza go ów niezdrowo wścibski klient – kobra już czeka, pełna langolianowego jadu…
Wszystko, co mi się przydarzyło od momentu opuszczenia willi Skrytojebcy, podlega zakwestionowaniu.
Kłopot w tym, iż wartość takiej hipotezy jest w gruncie rzeczy zerowa, jako że nijak nie sposób jej sfalsyfikować. Muszę sobie radzić, jak poradziłem sobie z podejrzeniem monadalnego opętania: niezależnie od przesłanek i dowodów, postępować tak, jakby nie było ono prawdą.
To trudne, bardzo trudne, zważywszy, iż w tej chwili jestem przecież niemal pewien, że znajduję się we władzy jakiegoś perfidnego Mad Drivera; że choćbym wykasowal z pamięci wszczepki wszystkie MUI i profile, nie dałoby mi to najmniejszej gwarancji realności tego pokoju, tych promieni słonecznych, nawet własnego ciała. Każda czynność pozorna, każdy bodziec przefiltrowany…
Wciąż może to być prawda – Marina, Cień, klinika, szturm – może; ale może całkowite kłamstwo; i cokolwiek pomiędzy. Sprawdzić? Jak? Nawet gdybym kazał otworzyć sobie czaszkę i operacyjnie usunąć nanomaty – owa operacja również mogłaby stanowić złudzenie.
Skoro raz powziąłem silne podejrzenie, do śmierci żyć już będę życiem kota Schródingera: zarazem prawdziwie i na niby. I tylko tyle trzeba: podejrzenia.
Przycisnął czoło do chłodnej szyby. To uświadomiło mu, jak się spocił. Rękawem otarł skórę. Czuł to wszystko z obrzydliwą wyrazistością: pot, chłód szyby, ciepło słońca, i jeszcze zatęchły zapach tego pokoju, i lekki posmak papryki na języku, ucisk krzesła o plecy, ciężar gruzu…
Gdyby Pascal żył w naszych czasach, o co innego by się zakładał, inne macierze kreślił. Nie wiesz, czy to życie, czy gra, toteż zawsze postępuj podług rachunku minimalizacji kosztów pomyłki, jak gdybyś wszystko robił naprawdę. Oto jest przykazanie na XXI wiek.
Zgiął szósty palec. Gdy otworzył się katalog MUI, kopnął BACK.
– Diable – rzekł – zabraniam ci podejmować jakiekolwiek działania przeciwko doktor Vassone.
– Bezwarunkowo, sir?
– Co masz na myśli?
– Jeśli przyjdzie do wyboru: pana albo jej życie…
– Ostatecznie każdą sytuację możesz sprowadzić do takiego wyboru, prawda? Czy przykładała mi pistolet do głowy? A dusiłeś ją. Zabraniam ci. Nie otworzysz edytora ruchu bez mojego wyraźnego rozkazu. Anuluję cały setup ochrony osobistej.
– Jak pan każe, sir. Wszyscy mają prawo do eutanazji.
Hunt na moment odwrócił się od okna i spojrzał na Lucyfera. Diabeł stał w pozycji „spocznij", z rękoma założonymi za plecami, popatrywał na Nicholasa lekko ku niemu pochylony, rogi lśniły.
– Łączność? – warknął Hunt, obróciwszy się z powrotem ku miastu.
– Niestety, sir.
I po cóż tak szybko pozbywał się telefonu? Oto kolejna nauczka. W dowolnym okresie dla każdej dziedziny utrzymywać należy przynajmniej dwie technologie: aktualną oraz jej poprzedniczkę. To zmniejsza prawdpodobieństwo utknięcia w ślepej uliczce technoewolucji. -Otwórz mi wczorajsze skany. -Nie dysponuję żadnymi plikami OVR z wczoraj.
– Co?
– Był pan nieprzytomny, sir. -Co, u diabła, jaki nieprzytomny… – Sir…?
– Chwila, moment. Datownik. Spojrzał i zazgrzytał zębami.
– Był pan nieprzytomny dwie i pół doby – wyjaśnił diabeł. – Środek, który wprowadził panu do krwioobiegu Cień Vittorio, utrzymywał pana w stanie śpiączki. Mogłem monitorować tylko funkcje organizmu. Jeśli pan chce…
– Otwórz mi skany ze szturmu na klinikę.
– Proszę bardzo.
Znowu ciemność i hałas. Skąd nadbiegł Vittorio z Mariną? I kim był ten mężczyzna, z którym Hunt się zderzył? – Vittoriem właśnie? Skąd gaz i kto strzelał? Nawet najbardziej wyrafinowany analizator graficzny nie wyłowi z obrazu tego, czego na nim po prostu nie ma. Przewinął Nicholas kilkakrotnie zbliżenia sił policyjnych, ludzi zza bariery. Nie rozumiał postępowania policjantów. Skoro spenetrowali sieć kliniki tak dogłębnie, że zablankowali jej system bezpieczeństwa – to jakim cudem przeoczyli to tylne wyjście, którym uciekał Cień? Jeśli faktycznie Vittorio umówił Marinę z tamtejszymi doktorkami, jeśli to on był pośrednikiem, wówczas miał prawo znać rozkład pomieszczeń i nawet jakieś ukryte przejścia. Lecz dlaczego nie znała ich policja? Więcej: Vittorio spodziewał się, był zgoła pewien, że policja ich nie zna.
Mała fałda logiczna.
Bum! Tąpnęło, gdy odpalili ładunki. Hunt obserwował szturmowców NYPD, w zwolnionym tempie wskakujących przez wybite właśnie otwory do wnętrza oślepiająco białego budynku. To z mojego powodu, uznał. Bo trudno przecież przypuszczać, że był to zwykły zbieg okoliczności, iż akurat na tamtą noc zaplanowano operację przeciwko zorganizowanej przestępczości. Jakoś tu za mną i Mariną trafili. Jak?
– Jak?
– Najbardziej prawdopodobna wersja: A amp;S obróciła swojego satelitę i prześledzili drogi wszystkich pojazdów i pojedynczych osób opuszczających hotel w krytycznym przedziale czasowym.
Sam moment dostrzeżenia uciekinierów nie został zarejestrowany, Hunt był wówczas odwrócony tyłem do blokady, a kiedy się obejrzał, śmigłowce już pędziły na niego. Teraz rozpoznał kolejne załamanie logiki: jakim prawem UCAV-y NYPD strzelały do nie uzbrojonych podejrzanych? Co ci policjanci sobie wyobrażali, wydając podobne rozkazy?