Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ale nie ostrzegła mnie pani.
– Jasona też nie ostrzegłam.
Przyglądał się kształtowi wygięcia jej dolnej wargi. Ucieszył się, bo nie drżała, kiedy Marina to mówiła.
A po chwili podniosła wzrok i spojrzała na Hunta tak samo jasnymi oczyma. Ona, nikt inny. Bez wątpienia były to chore reakcje, lecz nic nie mógł poradzić: cieszył się, szczerze radował.
Langolian – stwierdził, przemocą odwracając tok myśli.
– Tak.
Szantaż? Pieniądze?
Nie, skąd, to nigdy nie był przymus, to w ogóle…
– Ale przecież zdradziła im pani. Szpiegowała dla nich. Nałożę się, że to tędy wyciekło na zewnątrz, przez panią i ludzi Chiguezy. Przecież także z Langolian Group pracownicy odchodzą, również udziałowcy. Dzięki temu rośnie dzisiaj Hongkongijska, Transwaal i pozostałe królestwa Wojen.
Vassone kręciła głową.
– Pan w ogóle nie rozumie. Sama kolejność inna. Najpierw była Maria. Gdyby nie ona, nie wyszłabym nigdy poza początkowe hipotezy. Myśli pan, że skąd miałam pieniądze na te wszystkie badania? Granty nie spadają z nieba, zwłaszcza gdy idzie o podobne fantastyczne abstrakcje. Za każdym rozdziałem funduszy kryją się bezpośrednie lub pośrednie motywy komercyjne. Krasnow zazwyczaj to tłumaczy jako…
– Wiem, słyszałem.
– No więc ja nie jestem żadnym wyjątkiem. Każdy posiada jakieś kontakty. Kiedy mnie prześwietlali przed przydzieleniem do Programu, z pewnością dowiedzieli się wszystkiego o moich promotorach, donatorach, fundacjach, z których pomocy korzystałam. Ale czy to mnie zdyskwalifikowało? Nie. Ponieważ wówczas musieliby dyskwalifikować każdego aktywnego naukowca-praktyka w kraju. Dziewięćdziesiąt pięć procent niehumanistycznych katedr w Ameryce Północnej jest w części bądź w całości uzależnionych finansowo od firm prywatnych, w UE tylko odrobinę mniej. – Wyprostowała się, machinalnie wyrównała rękawy golfa, oba podciągając do pół przedramienia; niezorganizowane poruszenia ciała uwalniały ślepą energię. – Chiguezę z początku zresztą lubiłam. Sympatyczna dzikuska. Już kilka razy szepnęła dobre słowo za moimi projektami. A jak pan sądzi, w jaki sposób trafił do mnie „Chaos Genowy" Krasnowa? Skąd miałam dojście do senatora Tito? Musiałam dokonać maksymalnie szerokiego przesiewu DNAM i do tego potrzebne mi byty banki danych waszego Programu. Dlatego zgłosiłam się do pana. Tito był winien przysługę Vermundterowi, na którego patrona ma haka Chigueza, i otworzył mi wejście do Programu. Że akurat pan nim wtedy kierował – to nie miało nic do rzeczy. Przypadek. Zdaje się, że spadł pan tam przez jakieś…
– To istotnie nie ma nic do rzeczy – przerwał jej Hunt. – Ale czy naprawdę nie zdawała pani sobie sprawy, co oznacza wejście w podobny projekt rządowy? Podpisała pani zobowiązania. Fakty są takie, że świadomie łamała pani prawo.
Nawet jeśli, to nie bardziej niż wszyscy inni. Niech an tu teraz nie odgrywa mi hipokryty. Wiemy oboje, jak działa ta maszyna. Pan zresztą na pewno lepiej: wydał nań siostrę za członka establishmentu, ukorzenił się na lata. Czy przyjmując mnie z rekomendacji szwagra-senatora, też był w zgodzie z prawem? Co, może pan nie wiedział, co oznacza taka rekomendacja? Niby jakim cudem miałabym wyrobić sobie podobne dojścia? Nawet Nobla byłoby mało. Te powiązania są wliczone w system. Gdyby nie one, nie mielibyśmy ani teorii myślni, ani estepu, ani Tuluzy 10, ani Grzyba, ani nawet Projektu Most i wszczepek. Takie po prostu są obyczaje. Nie usprawiedliwiam się: przypominam o oczywistościach. Po tym, co o panu słyszałam, jest pan chyba ostatnim człowiekiem, który miałby prawo karmić mnie tu podobnymi kazaniami. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
– A co pani słyszała?
Z jakiegoś powodu zmieszało ją to. Znowu uciekła wzrokiem.
– Teraz znajduję się w sytuacji bez wyjścia…
– Będziecie mnie musieli…
– A co ja niby…
– Tylko że właściwie czego Langolian chciał? – ciągnął Hunt, ostentacyjnie nie zwracając uwagi na rozdrażnienie Mariny, jakby w gruncie rzeczy pytał sam siebie. – Co by na tym zyskał? Kilkutygodniowy monopol na Grzyba? Ale czy pani w ogóle wiedziała o Grzybie? Tuluza 10 przecież też nie była jego, nawet nie Vermundtera, jak się okazuje. W Langolianie wiedzieli natomiast o Grudniu. Czekali na niego. Co zatem…
– Jakim Grudniu?
– …stanowiłoby zysk z tej ich inwestycji w pani projekty?
A pan myśli, że po co ja tych biedaków słałam tam na orbitę? – warknęła na Nicholasa, rozeźlona. – Przecież nie dla tego idiotycznego „kontaktu"! Zapisy ich EEG…
Wtem spostrzegła się, co właściwie robi, ujrzała całą absurdalność sytuacji.
Umilkła, momentalnie zamrażając twarz. Nicholas, z nogą założoną na nogę, lewą ręką wyciągniętą w bok dla nonszalanckiego oparcia na lasce, ustami pod wąsem nieznacznie wygiętymi ku grymasowi złośliwego uśmiechu – odpowiadał jej spokojnym, otwartym spojrzeniem Tak, teraz wygrywał gładkością gorsu i ostrością kantów nogawek, zwyciężał trwałością makijażu, symetrycznością zaczesania włosów, elegancją sztywnych mankietów. Teraz krótkim ruchem stopy we wciąż nieskazitelnie białym tabi – sprowadzał ją do form zależnych, niewolniczych.
– Jakieś skrupuły? – rzucił z cieniem rozbawienia w głosie.
– Nie będziesz mnie tu analizował.
– Musisz ze mną rozmawiać – skonstatował z jawną satysfakcją. – Póki tak rozmawiamy, decyzja nie została podjęta. Bo ty po prostu nie wiesz, co ze mną zrobić.
Ledwo przebrzmiały słowa, ni z tego, ni z owego – znaleźli się już po drugiej stronie NEti. Nawet patrzyli teraz na siebie jakoś inaczej, bezpośrednie spojrzenie w twarz niekoniecznie już musiało oznaczać bezczelne wyzwanie.
Marina nerwowo przyczesała dłonią włosy. Rozpoznał ten gest. Zobaczyła to w jego oczach i opuściła rękę.
– Zdradziłbyś mnie, prawda? Prawda?
Zza pleców kobiety diabeł dawał Huntowi rozpaczliwe znaki.
Nicholas pogrzebał szóstym palcem w opcjach i przeskoczył z Necropolis na MUI Śródziemia. Rozjaśniło się, cienie straciły na ostrości i wpłynęły głębiej pod sprzęty, z sufitu spadł Gandalf i spalił Lucyfera jednym dotknięciem laski. Potem odwrócił się do Hunta i rzekł doń gębokim głosem o irlandzkim akcencie:
– Obiecaj jej, co chce. Okaż strach. Przekonaj o przywiązaniu. Daj…
Wobec tego Nicholas całkowicie wyłączył wizualizację menadżera. Pod czarodziejem rozwarła się przepaść, spadł w nią z przeciągłym krzykiem.
Hunt wrócił wzrokiem do Vassone. Teraz, poza Nectropolis, jej cera nie była już tak chorobliwie blada, nawę spoglądała jakby cieplej, choć to akurat mogło być złudzeniem ponadOVRowym.
Nicholas był już tym wszystkim lekko zirytowany.
– Oszczędź mi tego, Marina. I tak nie uwierzę w żadne cudowne ocalenie. – Zmęczonym ruchem potarł czoło. -Nie wiem, czy zdradziłbym. Pewnie tak. W sprzyjających okolicznościach. Zresztą – skąd jakikolwiek człowiek ma z góry wiedzieć, jak w przyszłości postąpi? Jesteś w końcu swego rodzaju profilerem, powinnaś się na tym znać. Ja ci tu mogę przyrzec, co chcesz. Ale nie przekona to ani ciebie, ani tym bardziej tych szemranych doktor-ków. Wiem, że się starasz i że jest ci trudno. Będę okrutny: tak, to wszystko twoja wina. Ale też przecież nie jest tak, że podobne testy wyboru układa dla nas jakiś boski psychoanalityk w celu wypróbowania domniemanych cnót. Zadecydujesz, jak przeważy chwila, w którą stronę popchną cię okoliczności; tyle. Zresztą oni muszą mnie uciszyć, nawet gdybyś miliony im…
– Vittorio mógłby za ciebie poręczyć – rzuciła. To Hunta zastopowało.
– Poszliby na to? – spytał niechętnie po dłuższej chwili. Wzruszyła ramionami, już się wycofując.
– Nie wiem. Ale Vittorio…
Przewrócili się na podłogę wraz z krzesłami, gdy cały budynek zatrząsł się w posadach. Posypały się na nich antyki. Zgasło światło. Przeraził się, bo natychmiast poderwało go na nogi i rzucił się długim skokiem w ciemność. Znowu przeklęty Baryshnikov. To, że zgasił Nicholas wizualizację menadżera, nie oznacza wszak, że sam menadżer się zdezaktywizował. Rozpoznawszy sytuację krytyczną, zagrożenie życia właściciela, korzystał ze wszystkich dostępnych mu środków, by je ratować. Edytor ruchu stanowił jeden z owych środków – widocznie gdzieś tam w swoim setupie posiadał nie wyłączoną przez Hunta opcję tymczasowego bezpośredniego przejęcia kontroli. Po incydencie w apartamencie Vassone powinienem o tym pamiętać, klął się teraz zadyszany od przymusowej atletyki. Trzeba mi było zdefiniować warunki brzegowe, Albo w ogóle cholerę wyłączyć. Huh. Nogi sobie połamię. Po trzecim kroku nastąpiła krótka szamotanina z niewidzialnyrn dla Hunta mężczyzną – Vittoriem? Obaj zwalili się na beton, gdy potworny huk rozdarł powietrze wewnątrz budynku i jedna ze ścian runęła na nich. To musiała być ściana, cóż innego, ból twardych obtłuczeń popłynął nerwowodami chyba z każdej części ciała Nicholasa, przez sekundę miał wrażenie, że jest żywcem miażdżony w jakieś gigantycznej prasie, zaraz trzasną mu kości, rozpęknie się czaszka (czuł te napięcia), wyrzucając z siebie gorącą papkę mózgu, zdechnie tu w rozwibrowanej ciemności, ot co. Szlag, szlag, szlag.
Ale Baryshnikw wyrwał go i z tego. Raz-raz-raz-raz, wyczołgiwał się Hunt spod gruzu, rytmicznie podciągając się na łokciach, potem chwycił się czegoś, czego nie widział, szarpnął ciałem – nawet nie przypuszczał, że taka siła drzemie w jego mięśniach, nigdy elektrochemicznie nie stymulowanych do wielkich osiągów – i wydostał się spod zawału. Edytor otworzył mu oczy, choć piekły od podniesionego kurzu i pyłu, zaraz zaciągając się łzami. Przez ciemne mgły przebiła się rozmyta jasność: tam jest wyjście na światło.
Biegł – ale dokąd? Tylko owo światło widział, i to niewyraźnie, ani się domyślając jego źródła. Co tu się w ogóle dzieje, skąd te wstrząsy? Stąpnął na coś miękkiego, co głośno jęknęło, gdy zeń zeskakiwał. Ludzie tu leżą. Kto? Marina? Vittorio? Ile już odbiegłem od tamtego magazynu?
Wyłączyć Baryshnikova! Już zginał szósty palec – ale nie starczyło odwagi, by dokończyć ruch. Wiedział, co by się wówczas stało: padłby tu jak mokra szmaciana lalka, pokonany przez ból, pokonany przez ciało, pozbawiony zupełnie orientacji w gryzącym oczy półmroku.