Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Lecz nie wypuszczał jej z ramion. Ułożyła mu się przez sen tak jakoś po dziecięcemu, głowę wtuliła mu pod obojczyk zaciśniętą dłonią sięgnęła gdzieś pod jego ramię,ciepło jej oddechu czuł na piersi przez cienką koszulę, jej ciężar zmuszał go do jeszcze głębszego zapadnięcia się w fotel, więc tym mocniej ją obejmował, wypełniała mu wszystkie zmysły, powolny rytm tego oddechu, w który chcąc nie chcąc się wsłuchiwał, wymuszał spowolnienie rytmu jego własnych myśli, spowolnienie jego tętna, samochód lekko dygotał i drżał, pędząc przez mrok w nieznane, wszystko to zsynchronizowało się w jeden długi, głęboki puls. Sprowadziła na Hunta wielki spokój, wielką ciszę, zasnął.
Wóz wreszcie się zatrzymał, ale to nie obudziło Hunta – ocknęła się natomiast Marina i, pospiesznie uwalniając się z objęć Nicholasa, wyrwała go ze snu. Hunt, jeszcze mocno ociężały w myślach i ruchach, sięgnął leniwie za nią, wczepiając palce w rękaw jej golfa. Oderwała tę dłoń nawet nie obejrzawszy się, jakby strzepywała z siebie wielkiego owada. Nicholas oprzytomniał do reszty i przeklął zdradzieckie odruchy.
Podźwignął się na lasce, sycząc z niespodziewanego bólu w pół ruchu: przypomniały o sobie stawy barkowe, storturowane przez Cienia w apartamencie Vassone. To z kolei podniosło spojrzenie Hunta na samego Vittoria, który właśnie odsuwał ręczną blokadę bocznych drzwi minivana. Nicholas wywołał menadżera i wyjrzał za wychodzącym Cieniem.
– Niestety, sir – rozłożył ramiona Lucyfer.
Samochód zatrzymał się bowiem we wnętrzu prywatnego garażu, źle oświetlonego i aż po niski sufit wypełnionego mniejszymi i większymi fragmentami zabytkowych produktów amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Żelastwa zalegały pod ścianami w postaci chwiejnych poiramid, szczerzyły niebezpieczne krawędzie z półek podrdzewiałych stelaży, zwieszały się na kablach i hakach. Cud, że wóz tu w ogóle jakoś wmanewrował, zważywszy, jak niewiele wolnego miejsca pozostało w garażu na bezkolizyjne zaparkowanie.
Marina wyszła za Cieniem, Hunt wystawił głowę. Pomieszczenie było jeszcze mniejsze, niż sądził, przeznaczono je chyba jedynie dla dwóch pojazdów – ciężkie wrota, opuszczone już do samego nagiego betonu podłogi, dzieliło od tylnego zderzaka czarnej furgonetki ledwie kilka cali. Tuż przed jej maską natomiast zaczynały się prowadzące wzwyż wąskie schody.
– To w końcu gdzie my jesteśmy? – spytał Hunt Marinę, mimowolnie ściszając głos.
W odpowiedzi spojrzała na niego z taką zimną wściekłością w jasnobłękitnych oczach, że ledwo powstrzymał się od obronnego: „To nie moja wina". A nawet nie bardzo wiedział, co konkretnie miałoby tu nie być jego winą.
Ona już odwróciła się i ruszyła po schodach na górę. Cień ją przepuścił – po to mianowicie, by móc osobiście zaopiekować się Huntem. Złapał go za ramię i pociągnął za Vassone, prowadząc przed sobą. Nicholas wiedział, że nie ma sensu się wyrywać, choć uścisk był bolesny. Szedł więc posłusznie, tym bardziej, że i tak by podążył za nimi. W innej sytuacji zapewne starałby się stworzyć wrażenie dobrowolnego uczestnictwa (jako więzień pozostawał zniewolony przez formy poddańcze), teraz jednak nie miał pewności, czy nie lepiej wyjdzie na publicznym zaprezentowaniu siebie jako ofiary porwania. Więc może właśnie zacząć się wyrywać…? Jeśli będzie przed kim. Czy tu obowiązuje NEti? Wątpliwe – gdyby kryła te pomieszczenia sieć ubezpieczenia prawnego, Marina nie pokazałaby swej twarzy
Weszli do obszernego holu, zero okien, za to pięcioro drzwi. Z tego tylko jedne otwarte – za nimi sterty kartonów oblepionych francuskimi etykietami. Diabeł szybko je przetłumaczył i wyjaśnił: – Zaembargowane neuroleptyki. – Hunt rozejrzał się po pustym, pozbawionym jakiegokolwiek wystroju holu i błyskawicznie wyciągnął wniosek: klinika podziemia. Panowała tu ponura, mroczna atmosfera – ale w shellu Necropolis wszędzie panowała taka atmosfera.
Vittorio wolną ręką wskazał Marinie jedne z zamkniętych drzwi. Równocześnie jednak otworzyły się inne i do holu zajrzał niski fenomurzyn w szarym monokombinezonie.
– Aha, no tak. – Podrapał się po głowie, obejrzał za siebie, uśmiechnął przepraszająco i zniknął na chwilę.
Pojawiwszy się z powrotem z niewielkim urządzeniem w ręku, podszedł do Mariny, przycisnął je do jej dłoni i zerknął na boczny łedunek. Diabeł stanął za jego plecami i, przytykając do aparatu pazur, wyjaśnił Huntowi:
– Czytnik DNAM.
– Wiem – odwarknął mu w OVR Nicholas. Fenomurzyn z kolei sprawdził Vittoria. Potem spojrzał pytająco na Hunta. Dalej poszło to jak domino: Cień spojrzał na Marinę, a Marina wbiła zimny wzrok w Nicholasa. Nicholas też się nie oparł i obrócił oczy na fenomurzyna, uśmiechając się przy tym i wzruszając ramionami.
Gospodarz w milczeniu drapał się czytnikiem po głowie.
Cień szarpnął Hunta w lewo, otworzył przed nim drzwi i wepchnął go do ciemnego wnętrza. Nicholas usłyszał jeszcze twarde trzaśniecie i szczęk zaskakującego zamka – odwróciwszy się, nie ujrzał najwęższej nawet linii światła: pomieszczenie było zgoła hermetyczne.
– Mam nadzieję, że przynajmniej jest klimatyzowane. No i co teraz?
– Proszę się rozejrzeć.
– Nic nie widzę.
– Chwileczkę, sir, mapuję. Proszę klasnąć.
Hunt wsunął laskę pod pachę i klasnął (znowu dźgnął go przez stawy barkowe biały ból).
– Dziękuję. Teraz?
Pojawiły się zarysy ścian, niewyraźne kształty sprzętów – biurka? krzeseł? szaf? Zróżnicowały się cienie dookolne: od mroku najgłębszego, tego zalegającego odległe kąty, do najbliższej Nicholasowi miękkiej szarości, w której zdawało mu się, że naprawdę widzi przesuwane przed szeroko otwartymi oczyma dłonie.
Z ciemności wyszedł diabeł.
– Proszę spróbować haseł starych instalacji oświetleniowych – zapronował – i pomacać tutaj, dookoła pokażę panu, może to jest jeszcze starsze.
Nichołas zrobił to wszystko, bez efektu. – Jeszcze jakieś pomysły? – sarknął.
Lucyfer założył ręce na piersi.
Zamordują pana, sir. Nie mają wyjścia. Wiem – mruknął Nicholas i wsparł się ciężko na lasce.
– Zaprowadzę pana do krzesła. Tutaj. O. Ostrożnie.
Tak. Hunt usiadł.
– Dzięki.
Lucyfer wyczarował sobie stołek i też usiadł.
– Nie wyjaśnił mi pan wszystkiego, sir, nie rozumiem na przykład reakcji doktor Vassone na tę wzmiankę o Chiguezie, ani powodu samego zamachu, ale z danych, jakimi dysponuję, mogę prawomocnie wyciągnąć następujące wnioski. Doktor Vassone ma tutaj umówioną operację, najprawdopodobniej za pośrednictwem owego Vittoria. Planuje ucieczkę i zmianę tożsamości, w tym celu musi trwale zmienić fenotyp i genotyp, aby nie zostać rozpoznaną ani z przypadkowych recordów sieci NEti, ani z identyfikatorów DNAM. Najprawdopodobniej leżą gdzieś tutaj w chłodni zwłoki kobiety o podobnym do jej kośćcu – wymienią się cashchipami. A przecież całe to przedsięwzięcie nie posiadałoby najmniejszego sensu, gdyby miał pan zostać potem uwolniony. Muszą pana zabić. Nawet jeśli nie doktor Vassone, która być może żywi do pana jakiś sentyment, to nalegać na to będzie Cień, jego OVR stratedzy z pewnością jasno przedstawili mu wszystkie uwarunkowania. A jeśli i jego zdanie nie prze-waży, to nie wątpi pan chyba, że sami właściciele tej, mhm, Placówki zatroszczą się o swoje bezpieczeństwo? Sir?
– Ty mi teraz lepiej powiedz, jak ja się mam… Oślepiony, odwrócił głowę: to otworzyły się drzwi i weszła Marina. Zaraz jednak cofnęła się do progu i sięgnęła gdzieś na zewnątrz: w pokoju zapaliło się światło. Teraz już Hunt tylko mrugał, nawet filtry nerwowe OYR nie pomagały. Zamknął na chwilę oczy. Czy ona ma w ręce pistolet- Zapytał diabła. Lucyfer zaprzeczył, Usłyszał trzaśniecie drzwi i dźwięk, który najprawodoodporniej spowodowało przesunięcie krzesła po chropowatej podłodze. Westchnięcie Mariny. Uniósł powieki.
Siedziała naprzeciwko niego, okrakiem na obróconym oparciem do przodu drewnianym krześle, z brodą opartą na splecionych dłoniach. Ten pokój stanowił najwyraźniej magazyn staroci: mebel, który wybrała, rzeźbiony był w fantastyczne postacie, smoki, skrzaty, ludzi-brzozy.
Diabeł stał za plecami Mariny i wrzeszczał:
– Zabij ją! Zabij ją! Zabij!
– Zamknij się! – warknął nań Hunt w OVR. Marina w milczeniu wpatrywała się w Nicholasa, oczyma tak jasnymi, tak nieprzyzwoicie szeroko rozwartymi.
– Powinienem teraz panią zabić – rzekł jej niskim głosem Nicholas.
– Tak – przyznała. – Vittorio mało mnie siłą nie odciągnął.
– Stoi tam za drzwiami?
– Aha.
– Nie wypuściłby mnie żywego.
– Nie.
Hunt posłał diabłu ponure spojrzenie. Lucyfer wzruszył ramionami, po czym zacisnął dłonie w pięści i obrócił je obie wyprostowanymi kciukami w dół.
– Widać wyjątkowo nie w porę złożyłem pani wizytę -uśmiechnął się Nicholas do Mariny. – Chyba już koniec, co? Tutaj nie powinniście mieć wielkiego kłopotu z pozbyciem się ciała.
– To Fortzhauser, prawda? – Co?
– To pułkownik dokopał się do Chiguezy?
– Proszę potwierdzić! – syknął Lucyfer.
– Nie – pokręcił głową Hunt. – To ja.
– Wtajemniczył pan ludzi! – nalegał diabeł. – sir! Wielu ludzi! Wszyscy wiedzą! Sir…!
– I przyszedł pan z tym prosto do mnie… – ciągnęła Marina. – Po co? Prawo dyktuje inne postępowanie. Jakies dowody? U kogo?
– Jakie to teraz ma znaczenie? Z tym trupem i po naszym zniknięciu – w końcu dojdą i tak.
– Widzi pan, ja wolałabym, żeby oni dostali te dowody, Fortzhauser, FBI, kto tam się tym zajmuje, i to jak najszybciej.
Nicholas postukał w zamyśleniu laską o nogę krzesła. Marszowy rytm odwiódł jego wzrok od twarzy Vassone ku opartemu o szafkę obrazowi przedstawiającemii miotany przez sztorm statek.
– Ten kontenerowiec, który wszedł wam na kurs podczas transportu na „Curtwaitera"…
– Owszem. Chcieli mnie zabić już wtedy.
– Zastanawiam się, co konkretnie ich do tego popchnęło. Wrócił do niej spojrzeniem. Ale tym razem ona odwróciła wzrok.
– Kiedy przyszedł po zapisy Numeru Czwartego, miałam… – urwała. – Trochę mnie wtedy rozsprzęgło. Sprzeczne motywacje, rozumie pan. Nie bardzo panowałam nad ekspresją. Musieli się przerazić, że się do końca rozpadnę i przypadkowo bądź z premedytacją wszystko wyjawię. Nazbyt niestabilna osobowość. Wariatowi nie można przecież wierzyć. A wiedzieli, że potem spotykałam się z moim synem, rozmawiałam długo na osobności. Komu jeszcze mogłam opowiedzieć? Teraz dziwię się, że i panu nie przydarzył się jakiś wypadek samochodowy.