Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Co się tyczy Kryzysu i Zarazy, wiedział o nich nawet więcej, niż chciał, w serwisach poświęcano im osobne działy. Kryzys odbijał się już na gospodarkach wszystkich państw i sojuszy. Mocarstwa monadalne in spe zyskały sobie u komentatorów przydomek „krokodyli krachu" -a nawet one (Hongkongijska, Transwaal, Izrael, Librę Inc.) w ogólnym rozrachunku traciły, tylko że wyraźnie mniej od reszty. Co jeszcze je odróżniało: ich strategie były zaskakująco ofensywne. Infoekonomiczni analitycy nie rozumieli tego i bredzili coś niejasno o „nowych grach obronnych". Hunt, który znał sekret myślni, wiedział lepiej: oto jest Jałta post-IEW. Na jego oczach.
Dzięki błyskawicznym lotniczym połączeniom Zaraza objęła całą Ziemię w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Były obrazki ze wszystkich kontynentów, nawet z Antarktydy. Naukowcy o najdziwniejszych nazwiskach i nieprawdopodobnych akcentach wypowiadali się o wirusie, z pomieszaniem autorytatywności i niepewności, jakby żywcem wziętym z zeszłowiecznych wystąpień wirusologów na temat HIV. Udało im się wyselekcjonować bardzo rozbudowany człon RNAdycyjny Grudnia. Ale co tu właściwie podlega edycji – tego nie wiedzieli. No jasne, szydził Hunt, skąd mieliby wiedzieć, przecież nic jeszcze nie przeciekło o estepie.
Kazał Lucyferowi wykorzystać bogate dane załączone do plików pokonferencyjnych do przeprowadzenia prostej ekstrapolacji trendu. Diabeł zaczął rozwodzić się bezsensownie nad jakimś kaestepem, rozwijać przed oczyma Hunta całe mapy DNA… Musiał mu powtarzać rozkaz zamilknięcia.
Znalazł w przeterminowanych newsach jedną wiadomość która go naprawdę zmroziła. Chciał sprawdzić, jak szeroko poszło śledzwo w jego sprawie, i po kolei przeliterował nazwiska wszystkich osób, które mogły zostać ewentualnie w nią zamieszane. Tym sposobem trafił na dwuminutową relację z katastrofy samolotowej. Obraz zdjęto ze śmigłowca, miejsce upadku maszyny znajdowało się bowiem w enklawie, która nie wpuszczała do środka zaprzysiężonych dziennikarzy i zabraniała upubliczniania zapisów wewnętrznych skanów. W wieczorne niebo bił pochyły słup smoliście czarnego dymu. Krater, rozgwiezdny strup metalu, żużlu i gruzu, obejmował właściwie tylko jedną posesję. Podano liczbę zabitych – siedmioro – i liczbę rannych – dwoje. Posiadłość wynajmował pan Marius Hedge.
Nicholas przewinął tę relację kilkakrotnie. Jako prawdopodobną przyczynę katastrofy podawano dysfunkcję komputerów pokładowych. Samolot, stareńki DC-10, trafił prosto w dom. Nic nie zostało z ogrodu i drzew fajerwercznych Skrytojebcy. Huntowi zdawało się, że wciąż czuje zapach jego kadzidła. Noce w nie ogrzewanym pokoju na dwudziestym piętrze nieczynnego biurowca były bardzo zimne, dreszcz szarpał ciałem. Wyłączył ledekran, zakutał się w oderwaną od podłogi białą pianę.
Odtwarzał skany z konferencji.
– Myślnia jako komputer – mówił dwudziestodwuletni profesor kognitywistyki z MIT-u (katedra rządowa, poniżej 10% udziałów Microsoftu), Yince Li. – Wychodzimy z algorytmów genowych na bazie COX-u. Jeśli potwierdzą. się hipotezy Ronalda Schatzu o wyjęciu myślni spod ograniczeń fizyki materii, otrzymujemy tu maszynę logiczną bijącą na łeb kompy kwantowe, o potencjalnie nieskończenie wielkiej pamięci. Na wszelki wypadek przypominam, że nie znamy poziomu ziarnistości myślni. Próby jej skwantowania podjęte przez doktor Vassone, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie dały ostatecznych wyników: znamy tylko odbicia aksonowe. Nie istnieją żadne równania odwzorowywujące, ani dla energii, ani dla polo żenią. Okazać może się wszystko.
– Tymczasem – kontynuował Li – powinniśmy z grubsza określić warunki konieczne dla wykorzystania komputatora psychomemicznego. Operacje musiałyby być dokonywane na jakimś odizolowanym fragmencie myślni nie interferującym ani z jej promieniowaniem reliktowym, ani z przypadkowymi odbiciami neurosystemów. Znów narzuca się kosmos. I może nawet nie Księżyc, lecz placówki jeszcze odleglejsze. To bez wątpienia podniesie koszta.
– Wszelako problemem największym – westchnął kognitywista – będzie, mhm, interfejs. Potrzebna jest mechaniczna precyzja i opanowanie, pewność co do każdego jednego psychomemu – a tu co? Telepaci, wariaci, opętańcy. Takie metody nie wchodzą w grę, to jest prowizorka, żenujące chałupnictwo. Musimy mieć możliwość precyzyjnego programowania, reprogramowania i odczytywania myślni. Żaden ludzki mózg nam tego nie zagwarantuje – nie dlatego, że jest ludzki, ale dlatego, że jest mózgiem. Nazbyt złożony. Struktura holistyczna, nieredukowalna. W ten sposób po prostu nie da się uzykiwać monochromatycznych odbić.
– Więc?
– Więc trzeba się wziąć do roboty, moi państwo. Czy ktoś z obecnych przypomina sobie tak zwaną „Fontannę Młodości"? Był to projekt GenSymu, ruszyli go nieco w zambijskich labach, zanim do reszty przerżnęli w IEW. Ich cele były co prawda inne, wyszli od sztucznej hodowli analogu tkanki mózgowej płodów – lecz możemy wykorzystać wyniki ich badań. Nie orientuję się, kto aktualnie posiada prawa, pożarł ich zdaje się jakiś szwajcarski prawnuk IG Farben. Można odkupić. W szczególności przyda nam się ich patent na syntezę matryc neuronalnych. Tak jak ja to widzę, one właśnie byłyby idealnymi dyskretnymi generatorami psychomemów dla naszego psychokompa. Impuls dendrytowy, wzbudzany na elektroniczny sygnał, zmieniałby stan kwantowy komórki myślni. Makromatryce odpowiadałyby za bardziej skomplikowane komendy. Można by po ich odpowiedniej rekonfiguracji wypalać od razu całe mapy bitowe.
– A odczyt?
Tak. Tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Potrzebne nam będą matryce estepiczne: neuromaszyny telepatyczne. Jeśli powyższe się potwierdzi, a profesor Krasnow udostępni wyniki swoich badań, ich skonstruowanie nie powinno sprawić większych trudności. Otrzymalibyśmy wówczas dwustronne modulatory myślni. Do uruchomienia komputera psychomemicznego brakowałoby nam tylko stosownego oprogramowania. A najlepszych specjalistów od software'u gwarantuję już ja.
Dzikus z tylnych rzędów:
– A skąd możemy wiedzieć, czy już ktoś-gdzieś nie skonstruował i nie zapuścił takiego psychomemicznego komputera? W istocie wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, trudno przypuszczać, że jesteśmy pierwszymi, którzy się zorientowali w sytuacji i postanowili wykorzystać w ten sposób myślnię.
– Owszem, to prawdopodobne, panie…?
– Jarne, NASA. Więc tak się zastanawiam, dlaczego nie, dajmy na to, przed milionem lat? Coś mi się widzi, że w tym rozpaczliwym polowaniu na neuromonady większe mamy szansę natrafić na wciąż wykonujące się algorytmy obcych komputerów psychomemicznych. I, po prawdzie. Jak rozróżnić? To przecież w ogóle może być maszyna.
– Co?
– No, myślnia.