-->

Czarna Szabla

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarna Szabla, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarna Szabla
Название: Czarna Szabla
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 192
Читать онлайн

Czarna Szabla читать книгу онлайн

Czarna Szabla - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Namiestnik dyszał ciężko jak po długim biegu.

- Dawno już się namówiliśmy z panami braćmi, aby uchodzić. Tyle że okazji nie było. Ale kiedy waszmości na śmierć skazał, wiedziałem, że przebrała się miarka. Zaraz się z towarzystwem spiknąłem i krzyknęliśmy jakoby jeden mąż: całuj nas w rzyć, panie Baranowski. Tyle że po cichu, boby nasze głowy spadły jak gruchy na jesieni.

- Co teraz? Wracamy do obozu?! - zapytał pan Krzesz.

- Nie, waszmościowie - Dydyński pokręcił głową. - Dostaliśmy rozkaz i go wypełnimy. Jego mość hetman Potocki kazał nam dostarczyć Baranowskiego żywcem, tedy go przywieziemy!

- Panie bracie, toż to diabeł. Nikt nie da mu rady. On się w nocy modli. Głosy słyszy. Ze swoimi dziatkami rozmawia, z kniaziem Jaremą, z panem Łaszczem, z Wiśniowiecczykami, co w bojach polegli. Dusze potępione uprzedzają go o zasadzkach, wszystko mu mówią: co wróg zamierza.

- Powiadają - mruknął Krzesz - że im więcej Baranowski chłopów i Kozaków wymorduje, im więcej pobojowisk i miejsc kaźni za sobą zostawi, tym większa jest jego siła i gorszy strach pada na jego wrogów. Bo tym więcej dusz niepogrzebanych wokół niego krąży.

Dydyński wstrzymał konia i zamyślił się.

- Jeśli siła Baranowskiego bierze się z mordów, rzezi i gwałtów, tedy wiem, co powinienem uczynić. Waszmościowie, wiem jak przytrzeć rogów mości panu stolnikowi!

- Oszalałeś waść?! Musimy wracać do obozu, hetmana zawiadomić!

- Mości panowie! - rzekł Dydyński. - Skoro opuściliście diabła i wróciliście pod moją komendę, tedy winniście mi posłuszeństwo. Nie powiem, nauczyliście mnie cokolwiek... pokory. Dlatego nie chcę zmuszać nikogo do pozostania groźbą czy pistoletem. Jednak jeśli któryś z was ma w żyłach krew szlachecką, tedy proszę, aby pomógł mi schwytać stolnika.

- Baranowski ma swoją chorągiew i część naszej! Razem będzie z półtorasta koni! A nas jest ledwie czterdziestu. Jak chcesz się porwać na taką siłę?!

- Jedźcie ze mną, a wszystkiego się dowiecie!

- Nie może to być!

Dydyński zawrócił konia. Bidziński złapał się za głowę. Zaklął pod nosem.

- Kurwa mać i jebał to pies! - jęknął. - Idę!

I ruszył za porucznikiem.

A za nim poszła reszta oddziału.

12. Krzyże

Kiedy następnego dnia wrócili do monasteru, nie było tu nikogo, pomijając, rzecz jasna, dusze Zaporożców i mnichów, które zapewne krążyły w pobliżu, bo ciała nie były pogrzebane. Wierzchowce chrapały na widok trupów, a na dachu cerkwi przysiadły stada wron i kruków.

Dydyński zatrzymał się przed świątynią. Wpatrzył się w otaczający ją las prawosławnych krzyży.

- Potrzebna będzie duża, mocna kolasa - powiedział. - I cztery konie.

- Po co, na miłość boską?! - zakrzyknął namiestnik. - Waszmość chcesz złupić cerkiew?

- Chcę zabrać stąd te krzyże.

- Krzyże?

Dydyński uśmiechnął się pod wąsem i wziął pod boki.

- Wszystko w swoim czasie, mości panowie! Wieczorem wbili pierwszy krzyż w zakolu rzeki; tam gdzie cztery dni wcześniej Baranowski zniósł dużą kupę czerni. Kolejny postawili w Kupiczyńcach - wiosce zniesionej i spalonej do szczętu przez wiśniowiecczyków. Następny - z napisem: cnacu, coxpahu, wbili w ziemię na pobliskiej górze, gdzie ukraińskie rezuny spaliły dwór szlachecki wraz z całą rodziną.

A kiedy następnego dnia w nocy stawiali kolejny - tym razem w lesie pod Ścianą, gdzie gałęzie drzew uginały się pod ciężarem powieszonych chłopów; gdzie kiedyś był dwór rodziny Baranowskich, Dydyński mógłby przysiąc, że czuje, jak rotmistrz rzuca się niespokojnie na posłaniu. Gdy wbijali drewniane stylisko w ziemię, porucznik był niemal pewien, że jego wróg jęczy i wzdycha przez sen. Uśmiechnął się smutno. Żniwo było wielkie, a robotników mało...

13. W wilczej skórze

Iwan Sirko podrapał się brudnym paluchem po obitym kozackim łbie, odrzucił aż za ucho nasmołowany osełedec. Nie drżał przed szubienicą, nie lękał się pala, ale to, czego żądał od nich ten młody Lach, sprawiało, że poczuł lodowaty chłód w sercu.

- Rozbierać się wszyscy, żwawo! - rzucił Dydyński. - Zdziewać żupany, świty, bekiesze. Do naga! Koszule też.

- Słyszycie, co pan porucznik gada!? - zawtórował wąsaty Lach w kolczudze. - Jak mi który choć hajdawery zostawi, to mu z dupy zrobię Moskwę po tatarskim najeździe!

Sirko zmartwiał. Spotykał różnych panów polskich. Okrutnych, głupich, dumnych, gniewnych, spotykał pijanice i nikczemnych starostów. Ale Lachów sodomitów widział pierwszy raz w życiu! Powoli rozpinał guzy żupana, zerkając z ukosa na prześladowców. A jego kozacki łeb ciągle gnębiło przerażające pytanie. Czy po turecku brać ich będą, czy może w szeregu ustawią i każą zadki wypiąć? Pociecha była tylko jedna - takie palowanie można było jakoś przeżyć. Choć gdyby dowiedziało się o tym towarzystwo, strach byłoby się potem pokazać na Siczy.

- Kto już goły, ten poszedł precz! - krzyknął stary Lach. - A obejrzy się który za siebie - kula w łeb!

Dydyński podniósł z ziemi długie zaporoskie hajdawery.

- Tośmy teraz Kozacy - rzekł wesoło. - Witaj, bracie atamanie!

14. Złoto ihumena

- Jasne wielmożne pany! - chłop Mykoła zamiatał czapą podłogę karczmy tak gorliwie, że w powietrze wzbił się obłok kurzu, popiołu i starych trocin. - Kozaki do klasztoru przyszli.

- Wywieść chama za próg i powiesić! - Baranowski nawet nie podniósł wzroku znad kufla piwa. - A wcześniej dać dwieście bizunów! Niech i czeladź ma uciechę.

Chłop nie dał się tak łatwo zbić z tropu.

- Jasne wielmożny panie dobrodzieju! - zawołał, zadziwiając obecnych elokwencją. - Tyś jest Bóg jedyny z Trójcy Przenajświętszej. Szkoda dobrego powroza na moje chamskie gardło, pane wielmożny!

Wymówiwszy te słowa, rzucił się do stóp pana, całując zabłocone baczmagi rotmistrza. Dobrze zrobił, bo pan Baranowski miał uszy w noskach podkutych butów, zwłaszcza w czasie rozhoworów z czernią i pospólstwem.

- Kozaki przyszły najprawdziwsze - skamlał chłop - rezuny, juchy przeklęte. Żebym tak sczezł na galicką chorąbę, jak łżę. Ci sami, co nam futor zrujnowali. Wszyscy, taka ich mać - z jednej kurwy syny.

- Czy to nie ci z sotni Aleksandreńki, co się tam od dwóch dni na strykach kiwają?

- Kozaki przyszli po czerwone złote i dukaty ihumena.

Baranowski wreszcie zdecydował się poświęcić nieco uwagi chłopu.

- Łajno tam jeno końskie zostało i Kozaków ścierwa. Cały monastyr przetrząsnęliśmy i wierzaj mi, chamie, więcej robactwa na twoim kożuchu się leże, niż talarów było w skrzyni ihumena.

- Jakże miały tam być, panie wielmożny, kiedy one całkiem gdzie indziej ukryte!

- Doprawdy? Gdzie?

- Najpierw wasza miłość nagrodę mi przyobieca.

- W nagrodę ocalisz życie, bo nie każę cię powiesić.

- Jeno wtedy z klasztornego skarbu wasza miłość ni szeląga nie zobaczy.

Baranowski zamyślił się.

- Dobrze - rzekł. - Daję słowo, że zostaniesz wynagrodzony stosownie do zasług. A teraz gadaj, gdzie złoto!

- W pieczarach pod cerkwią - chłop ściszył głos. - Kozaki tam poszli, wokół cerkwi jeno straże postawili. Słyszałem, że skały kują. Beczek szukają z czerwońcami, tymfami i talarami... A są w nich i orty, są szóstaki, dukaty brandenburskie, są portugały nawet i floreny całe!

- To ilu mówiłeś jest tych Kozaków?

15. Zemsta

Wpadli na dziedziniec monasteru i zatrzymali się, widząc konnych semenów otaczających cerkiew. Na widok chorągwi Baranowskiego Zaporożcy zeskoczyli z koni, złapali za rusznice i bandolety i poczęli zmykać do wrót.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название