-->

Czarna Szabla

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarna Szabla, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarna Szabla
Название: Czarna Szabla
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 192
Читать онлайн

Czarna Szabla читать книгу онлайн

Czarna Szabla - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

- Baranowski - wycharczał Bidziński. - On to sprawił.

- Baranowski... - szło z ust do ust słowo powtarzane przez towarzyszy i pocztowych.

Las krwawych pali nie był najstraszniejszą częścią tego theatrum. Rotmistrz oszczędził dzieci. Małe, brudne, w poszarpanych świtkach, w zakrwawionych koszulach kuliły się przy krwawych palach. Jedne szlochały, chwytały za nogi swych rodziców, nawoływały ich nadaremnie, krzyczały z boleści, tarzały się w błocie i krwi, modliły, a czasem bezsilnie potrząsały drągami, myśląc, że uwolnią bliskich. Nadaremnie. Ich matki i ojcowie byli martwi albo konali na palach, krzyczeli, czasem przyzywali dziatki lub szlochali, widząc, jak ich synkowie i córki wyciągają do nich ręce, jak padają na kolana w wielkiej rozpaczy.

- Jezus Maria - przeżegnał się pan Andrzej Policki, stary, posiwiały wywołaniec o gębie poznaczonej szramami po zwadach i pojedynkach. Był to człowiek skazany na banicję za zabójstwo dwóch szlachty oraz podpalenie dworu, a teraz szukał obrony przed prawem pod protekcją hetmana Potockiego. - Toż to piekło!

Kiedy chorągiew weszła w szpaler upalowanych chłopów, dzieci rzuciły się do gościńca. Panowie polscy na smukłych, dzielnych koniach, w karmazynowych deliach, kolczugach i bechterach, w misiurkach nabijanych turkusami i perłami. Rozparci w kulbakach i łękach zdobionych forgami i kitami wolno przebijali się przez szary tłum zakrwawionych pacholąt.

Żadne z dziatek nie prosiło ich o łaskę dla rodzicieli. Żadne nie rzuciło im się do stóp.

- Budte proklatyje, Lachy!

- Trastia was mordowała!!!

- Na pohybel! Na smert!

- Precz, wraże syny! - krzyczały pacholęta.

Pancerni w milczeniu znosili krzyki i złorzeczenia. Nikt nie sięgnął po nahaj, ani jeden towarzysz nie położył ręki na szabli, żaden czeladnik nie porwał za bandolet.

- Oto jest sprawiedliwość wedle pana Baranowskiego - rzekł Dydyński, gdy wyjechali poza krwawy szpaler utworzony z chłopów na palach. - Musimy dostać go jak najszybciej albo Podole we krwi utopi!

- Źle czyni - mruknął Bidziński. - Rezuny radzi by naszą posokę chłeptać, ale karać winno się sprawiedliwie. I szybko...

- A jak waszmość myślisz, co by te rezuny zrobiły, gdyby nas żywcem dostali? - wtrącił Policki. - Okazaliby miłosierdzie? Pewnie takie, że zamiast na pale gardła by nam ośnikami poderżnęli.

Bidziński nie odrzekł nic.

- Niedobrze, że Baranowski szczenięta przy życiu ostawił - ciągnął Policki, który zapomniał już widać, że wcześniej zbladł na widok krwawych pali. - One zapamiętają. Na hultajstwo wyrosną. I na gardłach szlacheckich usiądą.

- Tedy popraw błędy pana stolnika - prychnął Dydyński. - Dalejże, mości panie bracie, łap za szablę, wracaj do dziatek i skończ z nimi; pokaż, co z ciebie za rycerz i wiary obrońca. A może potrzebujesz muszkietu pożyczyć?

Policki zbladł, szarpnął się w kulbace, ale nie złapał za szablę, bo znał Dydyńskiego nie od dziś; wiedział, że porucznik nie znosił żadnych sprzeciwów.

Minęli zakole strumienia, wjechali wyżej, pomiędzy dopalające się chaty wioski. Potem wychynęli na pagórek. Dymiły tu jeszcze drewniane belki, a wiatr rozwiewał gorący popiół po spalonej budowli, daleko większej niż najzamożniejsza chata we wsi. To były resztki dworu spalonego zapewne przez chłopów. Pod dębem przy gościńcu usypano sześć świeżych mogił. Ktoś wyrył na drzewie symbol męki pańskiej, pod nim widniał niewyraźny znak: podkowa oraz krzyż. Szlachecki herb Pobóg. I jeszcze data:

DOM

AD 1651

- Chłopi dwór spalili - jęknął poszarzały Bidziński.

- To była kara, nie zemsta - mruknął Policki. - Baranowski pokarał czerń za mord na szlachcie.

- Powiadali w obozie - wyszeptał Bidziński i jako przesądny Mazur przeżegnał się zamaszyście - że stolnik za krzywdy swoje krew rozlewa. Jego dziatkom rezuny kosami głowy pościnali, żonie gwałt zadawali potąd, aż od zmysłów odeszła...

- Milcz, waść! - mruknął Dydyński. A potem wysforował się do przodu.

3. Buntownik, nie rotmistrz!

Baranowski znaczył ziemię Podola krwią, przebiegał zbuntowany kraj od Winnicy po Jampol, od Mohylowa po Bar, znosząc swawolne kupy czerni, bijąc kozackie watahy. Gdziekolwiek powstał rozruch, tam zaraz spadał na głowy czerni i Zaporożców, nieubłagany niczym pani śmierć, okrutniejszy niż kniaź Jarema, bardziej zawzięty niźli nohajski Tatar konający z głodu na przednówku.

Dzień w dzień Dydyński i jego kompania oglądali coraz to nowe obrazy okrutnej zemsty na chłopach i Kozakach. Najpierw była cerkiew w Bahrynowicach, gdzie chłopi nazabijali wiele szlachty. Po przejściu Baranowskiego opór zgasł w całej okolicy, a w świątyni Bożej dyndały na stryczkach rezuny i prowodyrzy buntu: Stiepanko, Hohol i Pókijaniec, z których pierwszy trzydzieści dworów szlacheckich spalił, drugi piętnaście panien pohańbił, a trzeci był największym buntu prowodyrem. Ich swawola była jednak raz na zawsze skończona, bowiem wisieli w cerkwi z wybałuszonymi ślepiami i sinymi jęzorami. Dla towarzystwa Baranowski przydał im na stryczkach ich rodziny i dzieci tudzież miejscowego popa, który święcił kosy i kiścienie na wojnę z Lachami.

Potem była Dubina, gdzie w polu zniesiono znaczną kupę kozactwa, a rozochoceni wiśniowiecczycy poprzybijali kilkudziesięciu Kozaków zdobycznymi spisami do taborowych wozów. Jeszcze później spalona wieś pod Tulczynem, gdzie drzewa uginały się pod ciężarem powieszonych chłopiąt. Pomiędzy towarzystwem mówiono, że Baranowski uczynił to ku pamięci swego dawnego druha - kniazia Czetwertyńskiego, któremu w początkach buntu Chmielą własny młynarz piłą głowę urżnął, a wcześniej na oczach kniazia pohańbiono jego żonę i córki. Jeszcze później zobaczyli Tworylne, a w nim cerkiew, do której schronili się mieszkańcy przed zemstą Lachów - zdobytą szturmem przez wiśniowiecczyków. Ludzie pana stolnika wywarli za opór okrutną zemstę, bijąc chłopów, niewiasty, przecinając szablami wpół dzieci na rękach u matek... Tam pośród krwawych ciał leżał przed Carskimi Wrotami siwiuteńki jak gołąb starzec posiekany na dzwona, ściskający w pokrwawionych rękach eleusę Matki Boskiej z Dzieciątkiem.

Baranowski był nieuchwytny. Tropili go cztery dni, pięć, tydzień i nie zobaczyli ani jednej czaty, ani jednego jeźdźca z jego roty. Wiśniowiecczyk przemierzał jak duch podolskie stepy, ukrywał się w jarach i na mogiłach, aby nagle wypaść tam, gdzie najmniej się go spodziewano, a gdy już uderzył, znikał na całe dni. A jednak byli coraz bliżej. Popioły spalonych futorów i słobód stawały się coraz cieplejsze, a krew nie nadążała zakrzepnąć na martwych ciałach.

Ósmego dnia pościgu wróciła na spienionych wierzchowcach czata wysłana przez Dydyńskiego w step.

- Baranowski! - zakrzyknął pan Bilski wysłany na podjazd z dziesięcioma pocztowymi. - Pół mili stąd w starym dworze Czuhaja oblega!

Dydyński zerwał się na nogi.

- Wreszcie! - mruknął cicho. - Na koń! Towarzysze i pocztowi skoczyli do wierzchowców.

- Jeśli to prawda, to mamy go jak leszcza w saku - cieszył się porucznik. - Kiedy go obskoczymy, nie poradzi sobie, mając Kozaków za plecami.

Bidziński podkręcił płowego, mazowieckiego wąsa.

- Ja nie wiem, czy to się godzi, mości poruczniku... Przecie Baranowski to szlachcic. Swój znaczy się. Obiegł Zaporożców, naszych wrogów, a waszmość go chcesz napaść jak pohański zbój.

Dydyński utkwił w starym żołnierzu przenikliwe oczy.

- Baranowski to buntownik, kat Podola, który pogwałcił traktaty białocerkiewskie.

- A Kozacy ich nie łamią? Nie mordują szlachty?

Żołnierze przysłuchiwali się tym słowom. Wszystkie oczy zwrócone były na Dydyńskiego.

- Komu my służym?! - rzucił z ubocza Policki. - Hetmanowi czy rezunom? Powiadają, że pijanica Potocki chce wydać Baranowskiego Chmielnickiemu. Jeśli to prawda, tedy panu krakowskiemu za hycli stajemy; za pachołków starościńskich, a nie za rycerzy.

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название