-->

Czarna Szabla

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarna Szabla, Komuda Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarna Szabla
Название: Czarna Szabla
Автор: Komuda Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 192
Читать онлайн

Czarna Szabla читать книгу онлайн

Czarna Szabla - читать бесплатно онлайн , автор Komuda Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

- Panowie towarzystwo mają dosyć rozkazów waszej mości.

- Jeśli nie chcą słuchać mnie, tedy posłuchają kata. Ja nie pozwolę na niesubordynację, a buntownicy skończą na pohyblu! Rozwiązać mnie! Jeśli uczynicie to teraz, zapomnę o całej sprawie, kiedy wrócimy do obozu!

Policki spojrzał mu prosto w oczy. I wtedy Dydyński poczuł chłód. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest tu sam, otoczony ludźmi, których miał za swych towarzyszy, a którzy zdradzili go równie łatwo jak pijani Zaporożcy nieudolnego atamana.

- Myślałby kto, panie Dydyński, że do swoich ciurów mówisz - wycedził przez zęby Policki. - Panowie towarzystwo mają już dość tej wyprawy. Nie będziemy nastawać na życie zacnego żołnierza, wiśniowiecczyka, który broni szlachty przed czernią i Kozakami! Nie pójdziemy na pana rotmistrza Baranowskiego!

- Buntownik, nie rotmistrz! Będzie wisiał!

- To hektor podolski! - krzyknął pan Krzesz, żołnierz i rębajło, ceniony w kompanii za to, że dokonywał cudów męstwa pod Zbarażem, nade wszystko zaś dla przepaścistego gardła, dzięki któremu wychylić mógł duszkiem dwie kwarty wina.

- Sam jeden czerń znosi!

- Dworów szlacheckich broni!

- Milczeć! - krzyknął Dydyński. - Milczeć!

- Sam zamilcz, hetmański pachołku! - zakrzyknął pan Kopystyński, dawny wiśniowiecczyk. - Nie nam Baranowskiego sądzić.

- Pan stolnik słuszne ma powody do zemsty, ale nawet Chrystus na krzyżu wybaczył swym prześladowcom. Nie może teraz mścić się na Kozakach, bo wtedy i oni zemsty szukać będą i tak... znienawidzimy się na wieki, bo każdy bez ustanku za swoje krzywdy mścić się będzie.

- Co ty wiesz, panie Dydyński!? - zakrzyknął Krzesz. - Alboś to był na Ukrainie, jak czerń szlachtę rezała? Jak Chmielnicki w hetmańskim namiocie ucztował?! Pomsty nam szukać trzeba, bunt we krwi utopić, na pale rezunów powsadzać!

- Pan Dydyński żakiem był wtedy w Krakowie. W karczmie miody pijał i pannom z fraucymeru marmurki jak perlusie lizał! Za co ci porucznikostwo dali? Za ojca zasługi czy żeś jako rękodajny szable w zębach za Potockim nosił!?

Dydyński szarpnął się w więzach.

- Parol, psi synu! - wykrzyknął do infamisa. - Wychodź na szable, synu murwy przemyskiej!

Policki pochylił się i chwycił go za żupan na piersiach.

- Powściągnij język, panie Dydyński! - wysyczał. - I nie wyzywaj mnie, bo moja wola jest jak szabla - nagniesz ją za mocno, a odbije ci w pysk z całej siły!

- Mości panowie! - zakrzyknął Krzesz. - Do Baranowskiego! Towarzysza godnego wspomóc w potrzebie!

- Na pohybel rezunom!

- Na pale!

- To zdrada - jęknął Dydyński. - Przysięgaliście posłuszeństwo Rzeczypospolitej! Matkę naszą mordujecie, Koronę Polską jako postaw sukna rozrywacie! Zatapiacie okręt nasz wspólny, który...

Mowa wywarła piorunujący efekt. Ale zgoła inny niż spodziewał się Dydyński. Towarzysze najpierw wytrzeszczyli oczy, a potem zarechotali tak głośno, że aż konie poprzysiadały na zadach.

- Dalibóg, drugi Piotr Skarga z waści! - zakrzyknął Krzesz. - Z taką mową to tylko na sejm! Tfu, co mówię - na królewskie pokoje!

- O my nigodziwcy, o my sprzedawczycy - załkał z udawanym żalem Policki. - Zaprawdę powiadam wam, waszmościowie, sami z nas z kurwy synowie, banici i wywołańcy bez czci i sumienia, że tylko we Włosienicy nam chodzić!

- Gdzie my się teraz, biedni, podziejem?!

- Do Baranowskiego pójdziem! On nas przyjmie i przed hetmanem wytłumaczy!

Dydyński spojrzał błagalnie na Bidzińskiego, ten jednak wbił wzrok w ziemię.

- Panie Bidziński - rzekł porucznik - powiedz im prawdę. Toż to jest związek! Konfederacja na szkodę Rzeczypospolitej!

- Rzeczpospolita - Bidziński podniósł głowę - nie zapłaciła nam zasług za dwa lata! Gdzie są pieniądze na lafy? Gdzie obiecane ćwierci darowne za Zbaraż, za Beresteczko?

- Jak to gdzie! - zakrzyknął Policki. - U Potockich w kabzie!

Dydyński poczuł, że wpadł w pułapkę, w śmiertelną paść, z której nie było odwrotu.

- Mości panowie! - krzyknął rozpaczliwie. - Mości panowie, zabijcie mnie albo zostawcie. Idźcie do związku, ale nie łączcie się z Baranowskim. To diabeł, to...

Nie zdążył domówić tych słów. Policki wyrżnął go obuszkiem w łeb. Nie za mocno, nie za słabo, ot, aby uciszyć i świadomości pozbawić.

7. Nobile verbum

- Panie Dydyński, przyłącz się, waszmość, do mnie. Porucznik splunął z pogardą. Poturbowany, ranny, trawiony gorączką, czuł się jak francuski pludrak, któremu aplikowano równocześnie puszczanie krwi i lewatywę, a jednocześnie trapił go atak paralusza, globusa i podagry.

- Jesteś dumny, panie Dydyński. Jesteś nieugięty - mruknął Baranowski. - Ale skruszejesz. I zrozumiesz, o co idzie w tym wszystkim.

Porucznik milczał.

- Zabiorę cię ze sobą. I pokażę, jak mają się sprawy i o co walczę. Daję ci nobile verbum, że nim upłynie tydzień, zrozumiesz wszystko i sam weźmiesz do ręki szablę, aby pokarać swawolną czerń i Kozaków. A wtedy - pochylił się do ucha porucznika - będziesz mój, mości panie bracie.

Dydyński milczał. Był chory. Był złamany. Był zdradzony.

- Możesz jechać ze mną na arkanie jak pies, mości Dydyński. Ale jeśli przysięgniesz, że nie uciekniesz, nie będę cię pętał. Co ty na to, panie Dydyński?

Porucznik milczał długo. A potem skinął głową i wypowiedział magiczną sentencję.

- Nobile verbum.

8. Monastyr

Potem było piekło. Baranowski szedł na południe, na Buszę, Jampol i Jarugę. Tam w pogranicznych miastach Podola gnieździli się leweńcy, Kozacy i najgorsze rezuny, a zbóje przetrzymywali swe łupy w palankach, które nie chciały wpuścić polskich załóg. Rotmistrz znosił wioski, futory, miasteczka ogniem i mieczem. Pod Rusawą starł w stepach kupę chłopską, a jeńców potopił w rzeczułce, bo nie starczało już drzew na szubienice; pomścił się srogo na mieszkańcach Ściany, którzy na wiosnę nie chcieli wpuścić żołnierzy hetmana Kalinowskiego. Rotmistrz i jego ludzie, udając sotnię zaporoską, wpadli na jarmark pod miastem, wyrżnęli w pień chłopów, łyków i Kozaków. A kiedy przerażeni mołojcy zamknęli bramy, otoczyli mury okropną palisadą z wbitych na pale jeńców.

Szli dalej - do Dniestru, do Jampola zniesionego fundatis przez wojsko pana pułkownika Lanckorońskiego na początku marca tego roku. Po drodze Baranowski palił i ścinał, wieszał, mordował i gwałcił. Czasem posyłał pod miecz całe wioski, a innym razem kontentował się obcinaniem rąk chłopom, których podejrzewał o sprzyjanie Kozakom. Starczyło tylko, że znalazł w wiosce jedną rusznicę, pierścień herbowy pochodzący ze szlacheckiego dworu, a w pół pacierza później chłopi tańcowali hołubce na stryczkach, rzęzili na palach, a ogień trawił strzechy chałup.

Dydyński był półprzytomny z ran, trawiony dreszczami i gorączką, ledwie żywy z wyczerpania. Ale Baranowski nie dawał mu umrzeć. Kazał lać porucznikowi w gardło gorzałkę, cucił go na popasach. I opowiadał.

Wspominał panów braci, których zgubił bunt. Stolnik znał ich wszystkich - wiedział, w jakiej wiosce czerń spaliła dwór z rodziną szlachecką, gdzie piłami Kozacy przecinali na pół matki i niemowlęta, w jakim powiecie zrujnowali wioskę mazowieckich osiedleńców; wspominał, jak mordowali szlachtę, rozpruwali ciężarnym niewiastom brzuchy, wyjmowali dzieci i piekli na rożnach, a czasem zamiast nich wkładali do brzucha szlachcianek dzikiego kota. Pamiętał dobrze, jak chłopi okręcali sobie szyje dymiącymi trzewiami, dusili dzieci, zabijali księży. Znał zdradliwe miasteczka, do których chroniła się kiedyś szlachta, a gdzie łyczkowie, zmówiwszy się z Kozakami, wpuścili czerń do miasta, wydali swoich panów na śmierć, rzeź i hańbę. I nie przepuszczał.

Nigdy.

Nikomu.

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название