Xavras Wy?rn
Xavras Wy?rn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Coś ty zrobił?
– Jakby odrobinę blady. Ej, Kostucha, otwórz no sakwojaż, daj mu pociągnąć czegoś mocniejszego, bo jeszcze nam bidaczyna omdleje i będziemy musieli targać chłopa po schodach.
– Nie dotykaj mnie!
– Przecież nie dotykam. Smith w rozżaleniu kręcił głową.
– Po co ci to było? No po co? Cóżeś chciał osiągnąć?
– A to moja sprawa.
– Żaden cel nie uświęca środków, ale jest wiele takich środków, które potrafią splugawić najszczytniejsze nawet cele.
– Ohoho, człowieku, toż to jakaś cholerna poezyja! No słucham, słucham, mów dalej.
Smith spojrzał na Wyżryna. Pułkownik się uśmiechał, Ian odwrócił wzrok.
– Dawaj, Kostucha, tę flachę.
Kostucha podał. Smith odkręcił, pociągnął długi łyk. Coś łupnęło głucho. Odchylił się w bok, bo Xavras zasłaniał mu widok. To ciało generała Sierioznego spadło na pilśniową płytę.
Ian zwrócił flaszkę. Podniósł kołpak, wstał. Był tego samego wzrostu co Wyżryn, patrzyli sobie prosto w oczy.
– To jest wojna – rzekł Xavras.
Smithowi, w którego spirytus uderzył na czczo, w całkowicie opróżniony żołądek, szumiało już lekko w głowie. Wyciągnął rękę i dźgnął Wyżryna wyprostowanym palcem w pierś.
– To tylko ty.
•
Dlaczego odmówiłem? Dlaczego odmówiłem? Dlaczego odmówiłem? Dla pieniędzy? Lecz cóż znaczy strach przed ubóstwem – w dodatku tak odległym – w obliczu najpierwotniejszego strachu o własne życie? Dlaczego zatem? Wyżryn nawet chciał, żebym odszedł. Nawet prosił. Więc może z przekory? Ale nie jestem przecież dzieckiem, a to nie jest dziecinna gra. Nie mogę tego pojąć. Nie potrafię się zrozumieć. Nie byłem pijany. Byłem absolutnie trzeźwy; spokojny. Powiedziałem: „Nie, dziękuję". Pierre tylko wzruszył ramionami. Zawsze znajdzie się ktoś chętny. Wyobrażam sobie, że z niego jest taki Witschko południa ESW: przemyt i przerzut do Włoch i z powrotem. Czyżby Xavras sprowadził go specjalnie dla mnie? Na to wygląda. Musiał mieć jakiś plan związany z moim odejściem. Coś, do czego nie jestem mu potrzebny; coś, w czym mu wręcz przeszkadzam. Jakże jednak mógł się spodziewać, że tak po prostu odejdę ? Skoro już przebyłem tak długą drogę – mam po kilku tygodniach wracać? Mógł się spodziewać stanowczego protestu centrali; w rzeczy samej, chyba się go spodziewał. „To dla twojego dobra". Dla mojego dobra, Chryste Panie! Czy on rzeczywiście sądzi, iż uwierzę w czystość jego intencji? Po tym, co zrobił z Sierioznym? Lecz prawdą jest także, że ten medal ma swoją drugą stronę: otóż niezależnie od słów i rzeczywistych motywów Wyżryna, nie mogę wątpić w rosnące zagrożenie mego życia: my wciąż idziemy w głąb Rosji. „To jest droga bez powrotu; ostatni moment na wycofanie się, potem już tylko przepaść". Ale kiedy się pytam, nikt nie potrafi mi powiedzieć niczego bliższego o tym planie. Bomba? Gdzie niby miałaby być? Idziemy kilkunastoma oddzielnymi grupami, więc bardzo możliwe, że po prostu nie miałem okazji jej zobaczyć, w końcu to może być rzecz wielkości walizki – ale jakoś nie chce mi się wierzyć. Przebijać się do samej Moskwy, tak po partyzancku, lasami i pustkowiami? Toż to szaleństwo. Pytam się, a oni wzruszają ramionami. Jakby ich nie obchodziło. A przecież to ich życie, ich śmierć. Teraz także moja – a czy ja wiem? Dlaczego, dlaczego odmówiłem? Idą za Wyżrynem, ślepo mu wierząc; gorzej, tu nawet nie ma mowy o wierze, to głębsze, niewyrażalne, coś jak wiedza instynktowna, odruch zwierzęcy: Xavras rozkazał, więc nawet nie spytam. W ten sposób to przebiega. Nie daje mi zasnąć nieludzki, przerażający spokój braci apokalipsy w czasie tortur Sierioznego. To nie to, że nie bledli, nie mdleli, nie protestowali – takich reakcji nawet ja się nie spodziewałem. Ale ich to nie zdziwiło! Bezrozumne, bezsensowne, irracjonalne zło – to jest dla nich normalne. Wyrośli pośród śmierci. Ile mogą mieć lat - siedemnaście, osiemnaście? Nie więcej. Mordercy królów pochodzą najczęściej z rodzin epileptyków i samobójców, sami jednak są zdrowi, to znaczy przeciętni; zwykle młodzi, bardzo młodzi, i takimi pozostają na wieczność. Ich samotność – miesiące, lata ostrzą swoje noże i w lesie, za miastem, skrupulatnie uczą się strzelać. Są pracowici i bardzo uczciwi, oddają matce zarobione grosze, troszczą się o rodzeństwo, nie piją. Bez dziewcząt. Bez Przyjaciół. Ich myśli są jak ciemne wino, ciężkie, zawiesiste, a jednak klarowne. Ich sny posiadają strukturę greckiej tragedii. Wierzą w Boga. Lub nie wierzą w Boga; jednako niewzruszenie. Są szczęśliwi. Podpatruję ich ukradkiem: twarze bez zmarszczek, twarze spokojne, rozluźnione. Mimowolnie napływa filmowe skojarzenie: asasyni Starca z Gór. Jakim haszyszem tumani ich Wyżryn? Wczoraj przyszła wiadomość o ostrzelaniu przez rosyjskie helikoptery kolumny uchodźców z Zamościa, rodzinnego miasta Wyżryna – leciały nad drogą i pruły z działek do ludzi, głównie kobiet i dzieci, bo mężczyzn internowano; sto osiem osób zabitych, trzykroć tyle rannych. I to jest ludobójstwo, to jest zbrodnia wojenna. Lecz tu nie ma żadnej równowagi – bo to, co robi Wyżryn, to jest zwyczajny terroryzm. Zabijanie bezbronnych; strach sączony za pomocą telewizji. Klasyka. Ma ideały; oczywiście, że ma ideały, byłoby, lepiej, gdyby nie miał. Polska. Pieprzyć Polskę; co za różnica, kraj czy rewolucja – inna to może śmierć, inny ból, gdy zabijasz nie w imię Stalina czy klasy robotniczej, a w imię narodu?
•
– Ty naprawdę zamierzasz wysadzić Moskwę w powietrze.
– Ano zamierzam.
– Masz tę bombę. – Mam, mam.
– I co ci to da? Setki tysięcy zabitych; cywili, niewinnych cywili. Co ci to da?
– Myślisz, że robię to dla osobistych korzyści?
– A nie? Chcesz Polski; dla twojego pragnienia oni mają umrzeć.
– Może z twojego punktu widzenia rzeczywiście tak to wygląda. U podstaw waszego sposobu myślenia leży egoizm, to oś waszego układu współrzędnych.
– Nie gadaj głupot. Z każdego punktu widzenia tak to wygląda. Umyśliłeś sobie wywalczyć niepodległy kraj i nie obchodzi cię, jakimi metodami to uczynisz.
– Po pierwsze: gdybyś jeszcze nie zauważył, to informuję cię, że nie jestem w tym sam…
– I co, to ma być argument? Że więcej takich szaleńców?
– Demokracja, mój drogi, twój Bóg; vox populi, vox Dei. Zapomniałeś? Otóż prawo do samostanowienia…
– Nie pieprz.
– A po drugie: niech no ci tylko pokażą Wujka Sama, niech zagrają Gwiaździsty Sztandar, a już łza w oku… Może nie? Może nie? A co byś miał, gdyby wpierw wasi Xavrasi nie załatwili Angoli i nie powyrzynali Indiańców, kobiet i dzieci, cywili, niewinnych cywili… Dzicz czerwonoskórych, kolonię brytyjską byś miał, ot co. Więc jak? Wyrzekniesz się swego państwa w imię pamięci tej krwi? I jeśli tak, to które inne wybierzesz? Wskaż mi choć jedno, przy narodzinach którego lub już w trakcie życia, dla jego zachowania, nie polały się hektolitry niewinnej krwi. No? Bardzom ciekaw. Zrozum to, Ian: żadne państwo, państwo, powiadam!, nie powstało w zgodzie z prawem, ponieważ prawo istnieje tylko i wyłącznie jako aksjologiczna emanacja politycznych doktryn uznawanych i gwarantowanych przez państwo, podczas gdy przed jego narodzinami nie tyle istnieje w sferze prawnej pustka, co brak w ogóle takiej sfery; podobnie też nie było czasu przed początkiem czasu ani nie było gdzie przed wybuchem wszechświata, dyskusje na takie tematy są po prostu pozbawione sensu. Aby można było dywagować o prawie, najpierw musi ono istnieć, a więc trzeba je ustanowić, a więc musi istnieć państwo bądź jakaś paralelna doń instytucja, na tyle dobrze spełniająca jego role, że w praktyce z nim tożsama. Kwestia prawności względnie bezprawności działań prowadzących do jego powstania, dla państwa jako takiego nie ma żadnego, ale to żadnego znaczenia; z punktu widzenia logiki jest to czysty bełkot. No, chyba że chcesz się odwoływać do prawa, że się tak wyrażę, zewnętrznego wobec naszego państwa, to znaczy Prawa państw, których ciało stanowi pożywienie dla rodzącego się organizmu. Ba! możesz być pewien, iż także nasze państwo, gdy już powstanie, zabezpieczy się na wszelkie możliwe sposoby przed próbami jego zniszczenia i karać będzie śmiercią jakiekolwiek działania mające na celu choćby zmniejszenie jego stanu posiadania; to naturalne. Inaczej po prostu by nie przetrwało. Nic nie łagodzi okrucieństwa tych zmagań, nie istnieje bowiem żaden Dekalog odnoszący się do stosunków międzypaństwowych, a nawet gdyby istniał, nie sposób sobie nawet wyobrazić jakiejkolwiek niezależnej, ponadpaństwowej, wystarczająco silnej instytucji, która czuwałaby nad jego przestrzeganiem. Ale po co ja ci to mówię, ty to przecież wiesz, tylko boisz się otwarcie przyznać; i niekoniecznie chodzi tu o hipokryzję, nie musisz sobie tego uświadamiać: tak cię wychowano. Pochodzisz z kraju, który już jakiś czas temu przestał się zaliczać do nowobogackich. Jako młoda arystokracja powoli zapomina o parweniuszowskich korzeniach i coraz większą wagę zaczyna przykładać do ochrony swego status quo, rąbiąc po sięgających wzwyż rękach nowych dorobkiewiczów. Oczywiście że prawo! Prawo, prawo, prawo ponad wszystkim. Prawem każdego Amerykanina i Rosjanina jest bycie obywatelem imperium… i jakiż to zbrodniarz ośmiela się teraz odbierać im ów przywilej?
– To jest demagogia!
– Cynizm, to może, ale demagogia na pewno nie. Co, nie mam racji? W którym miejscu przekręciłem prawdę, hę?
– Naprawdę chcesz swym wnukom zafundować Polskę podmurowaną stosami głów?
– Iii, dziury w całym szukasz. Gówno będzie moje wnuki obchodzić, co tam się działo dwadzieścia, trzydzieści lat wcześniej; ani się nie będą chcieli o tym uczyć, ani się nie będą przejmować niewinnie pomordowanymi, czy to po naszej, czy po nie naszej stronie. Za to mnie obchodzi, żeby one mogły rosnąć i żyć we własnym kraju, mówić na co dzień językiem rodziców i tego języka uczyć swoje dzieci, i przekazywać im swą wiarę, i mieć własną flagę, własny hymn, i być dumnymi, że są tym, kim są, nikim innym, tylko właśnie Polakami, że naprawdę są Polakami, bo jest na mapie kraj, który się nazywa Polska, i ni chuja mnie nie wzrusza, ilu śmierci dla sprawienia tego potrzeba, ani nikogo to nie będzie obchodzie w przyszłości, bo to oni będą zwycięzcami, oni, te nasze dzieci jeszcze nie poczęte, tak jak zwycięzcami roku dwudziestego są dzisiejsi Rosjanie, ten Sieriozny i Krepkin, i milion moskwiczan, którzy mogą wskazać palcem na globusie swój kraj, największe państwo planety, i cieszyć się, napawać potęgą swego narodu, i nikt z nich nawet przez sekundę nie pomyśli o zniszczonych, stłamszonych, wybitych dla ziszczenia wizji takiego globusa nacjach, o tych milionach nie-Rosjan, a jeśli przypomni się któremu Syberia, jeśli się któremu przypomną podbiegunowe łagry, to dlatego, że trafił do nich jego wuj czy dziadek, jego rodak, Rosjanin, a nie Polak czy Żyd, i teraz już wiesz, dlaczego słuszne i mądre jest rozstrzeliwanie bezbronnych uchodźców, matek z dziećmi, dzieci z kalekami, i wiesz dlaczego Moskwa wyleci w powietrze.