Xavras Wy?rn
Xavras Wy?rn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Przecież byłeś świadkiem. On to przewidział.
– Poszedł dobrowolnie na śmierć? – Smith uniósł brwi. – Bez sensu to.
– Wolał tak niż… Jego decyzja. Wybrał najlepsze wyjście.
– Jasnowidz, tak? Jasnowidz?
– Śmiejesz się?
– Nie, tylko… Nie obraź się, ale…
Wyżryn poruszył się w ciemności. Podciągnął nogi, wyprostował się, oparł plecami o stok jaru; odchylona w tył głowa sugerowała, iż pułkownik zapatrzył się w wycelowane gdzieś w niebo korony drzew, lecz Smith był pewien, że Xavras patrzy na niego.
– Wrota do piekieł obracają się na niewielkich zawiasach. Przesuń teraz ten kamień o centymetr w lewo; jeszcze się okaże, że tym sposobem zniszczyłeś imperium. To nie jest do zrozumienia dla nikogo, kogo nie dotknęło owo przekleństwo.
– Ty rozumiesz.
– Ja wierzę. Był moim bratem. Wybierał ścieżki. Tylko dzięki niemu wciąż żyję. W ten sposób przeczę prawdopodobieństwu. Nie powinienem żyć; nie powinienem zwyciężać.
– Ale on już zginął, już ci nie pomoże. Czy to oznacza koniec Xavrasa Wyżryna?
Długo milczał. Smith słuchał jego spokojnego, powolnego oddechu dochodzącego z tej pachnącej świeżym grobem ciemności; bicie serca zaczajonego w swej grocie smoka -tam się waży śmierć i śmierci zaniechanie.
– To oznaczało koniec Xavrasa Wyżryna od samego początku – szepnął Xavras. – Zginę od eksplozji bomby atomowej.
Smith wstrzymał oddech.
– Więc jednak. Gdzie ona jest?
– Kto?
– Idziemy na Moskwę, prawda? Gdzie jest bomba? Wyżryn zaśmiał się przez nos.
– Źle mnie zrozumiałeś. To Ruskie spuszczą tę bombę. Smith zmagał się z tym przez chwilę.
– Tak ci powiedział? – nie wytrzymał wreszcie. – Tak ci powiedział? Przecież to absurd! Jak polowanie z włodem na muchy! Idiotyzm! Ty w to wierzysz? Za kogo się masz, do cholery? Boże drogi, atomówkę spuszczać na człowieka… Zabijać setki tysięcy dla jednego Wyżryna! To już nawet nie jest megalomania. To… to… to jakaś mania religijna; kto ty jesteś, drugi Chrystus, co ty sobie myślisz, zesłali cię na męczeństwo za Polskę czy co; już ci, kurwa, zupełnie odjebało…
– No dobra – Xavras podniósł się z przeciągłym steknięciem. – Pójdziemy dalej, pora już.
Smith zabrał kołpak, wstał.
– Przepraszam – mruknął zmieszany.
Pułkownik uśmiechnął się pod wąsem; zarost na jego twarzy wyraźnie go postarzał, dodając mu wszelako pewnego rysu dobroduszności.
– Nie szkodzi. Zdarza się.
•
Kiedyś stał tu zamek, ale spłonął, zawalił się, zniszczał, strawił go las. Potem, wykorzystując część ruin, wzniesiono coś w rodzaju parterowego domku myśliwskiego, daczy stylizowanej na carycę Katarzynę albo Piotra I. Las poradził sobie i z tym. Obecnie tę zagubioną gdzieś wśród dziczy budowlę wykorzystywali jedynie kłusownicy oraz zbrojne bandy uchodzące przed pościgiem.
Oddział Wyżryna dotarł tu już po zmroku. Wewnątrz czekał Jebaka ze swoimi ludźmi. Mieli jeńca.
– Kogo?
– Jakiegoś generała.
Smith sięgnął po kołpak. Morze Wydało Zmarłych zatrzymał w pół ruchu jego rękę.
– Jak Xavras pozwoli – rzekł. – Zresztą, co chcesz kręcić? Nie ma go tu.
Faktycznie, zwiedziwszy cały sześcioizbowy domek nie natrafił Ian na żaden ślad jeńca. Odkrył co innego: w podłodze przy drzwiach do kuchni znajdowała się wielka kwadratowa klapa, kryjąca -jak przypuszczał Amerykanin – zejście do piwnicy połączonej z systemem lochów niegdysiejszej twierdzy. Nie mógł sprawdzić swych domysłów: na klapie siedział jeden z chłopaków Jebaki, zarośnięty niedźwiedź o łapskach jak szufle, i czyścił granatnik. Za pasem miał nóż równie długi, co zawieszona nad kominkiem zardzewiała szabla.
Zaraz po przybyciu Xavrasa, Jebaka i Flegma rozsiedli się we trójkę przy piecu dookoła krzywego stołu, na którym leżały w chaosie mapy, komputer, popielniczki, chleb, kaszanka, przenośny telewizorek z wbudowaną anteną satelitarną i kilka w różnym stopniu opróżnionych butelek. Gdy tylko Wyżryn przerwał konferencję, Smith dopadł pułkownika i zaczął go molestować o jeńca. Był już po rozmowie z Nowym Jorkiem i niemal zapomniał o własnym zachowaniu sprzed kilkunastu godzin.
– Przynajmniej pozór obiektywizmu! – naciskał. – Relacja drugiej strony. Zdanie drugiej strony. Jej racje!
– Macie w Moskwie oficjalnych korespondentów akredytowanych na Kremlu – parsknął Wyżryn. – Nic innego nie robią, tylko warują pod drzwiami Krepkina i Gumowa, wyczekując na byle ochłap plotki.
– Ale tam to jest teatr, a tu jest prawda! Jeniec wzięty na polu bitwy! Przecież nie będzie niczego owijał w bawełnę, bawił się w dyplomację: palnie prosto z mostu! Generał! Zastanów się, Xavras, to jest korzystne także dla ciebie!
– Już ja wiem najlepiej, co jest dla mnie korzystne -mruknął Wyżryn, zdejmując dłoń Smitha ze swego ramienia. – Ty się o mnie nie martw. O siebie też się nie martw. Skręcisz go sobie dokładnie. Materiał będziesz miał taki, że wolałbyś go nie mieć. Jutro rano. Pół godziny, godzina, ile chcesz. No, przekaż swoim szefom. Może zgodzą się puścić na żywo, ja nie mam nic przeciwko.
– Na żywo?
Coś za dobrze to wyglądało, Smith zaczął podejrzewać drugie dno; musi w tym tkwić jakiś haczyk, jakaś pułapka… Czemu ten Xavras nie patrzy mi w oczy, czemu się tak uśmiecha? Co on znowu planuje?
A może to wcale nie plan, może to nigdy nie był plan, tylko dalsza część przepowiedni Jewrieja…
Przed północą dotarła do leśniczówki kolejna kilkuosobowa grupka wyżrynowców, w jej skład wchodzili między innymi: Kostucha (ów stary, łysy doktor poznany przez Smitha podczas nalotu na obóz) oraz nikomu bliżej nie znany smagłolicy Włoch, każący się nazywać francuskim imieniem Pierre; dwóch było rannych. Flegma, który podjął się kucharzenia, przyrządził tyle kaszanki, że zostało pół patelni, mimo iż wszyscy napchali się po uszy, nawet wartownicy. W końcu skusił się także Ian. Tłuste to było i ostre nie do wytrzymania. I rzeczywiście, jego żołądek nie podołał wyzwaniu. W nocy wstawał Smith trzykrotnie. Wracając z trzeciego wypadu w krzaki, tuż przed świtem, natknął się na przysiadłego na progu uchylonych drzwi do leśniczówki Xavrasa. Pułkownik był jedynie w szortach i dziurawych skarpetach; palił.
– Co, sraczka złapała? – przywitał Srnitha.
Smith wyczuł pod tą pozorną wesołością posępny niczym cmentarz o zmierzchu nastrój Wyżryna. Dosiadł się, odpalił papierosa.
– Kiedy to ma być? – spytał.
– Co?
Ta bomba. Twoja śmierć. Ty naprawdę w to wierzysz?
Pułkownik wzruszył ramionami.
– Przecież nie mówię, że na mnie. Może przypadkiem. Chociaż… kto to wie. Nie zdziwiłbym się.
Ian w niemym zdumieniu kręcił głową.
– To jest zupełnie odmienna mentalność – zamamrotał Xavras. – Chcesz, bajkę ci opowiem. Nie tak znowu dawno temu, bo w szesnastym wieku, i nie za zbyt wieloma górami i rzekami, rządził car Iwanem zwany, czwarty tego imienia w dynastii. Otóż pewnego razu odwiedził naszego Iwana poseł angielski, wysłannik królowej Elżbiety. Ówże poseł, sir Jeremi Bowes, persona, jak się waść rychło przekonasz, nader zimnokrwista, wybrał się na wizytę w carskie komnaty odzian jak żołnierz, ze szpadą przy boku; może i faktycznie taki był jego fach i stan, a może jeno dla manifestacji ubiór takowy wybrał. Car wszelako, a musisz wiedzieć, że nasz Iwan znany był z prędkiej do upuszczania krwi ręki i w ogóle charakteru nie nazbyt łagodnego, a sir Jeremi dobrze o tym wiedział, kazał posłowi szpadę odebrać. Pan Bowes tedy oświadczył stanowczo, że skoro nie może stanąć przed carem jako żołnierz, to i bez różnicy, stanie w ubiorze nocnym; i dalejże, jął zzuwać buty i posłał po nocną koszulę i pantofle. Car Iwan, najwyraźniej ujęty tak twardym obstawaniem cudzoziemskiego posła przy regułach honoru (a w każdym razie, aby przynajmniej umniejszyć wrażenie wywarte dopuszczonym despektem), gdy tylko pojawiła się okazja, a pojawiła się szybko, zareagował równie stanowczo, co imć Bowes. Otóż zdarzyło się, iż dwaj bojarowie wyprzedzili na pałacowych schodach szanownego posła, osobistego gościa cara, czym uchybili urojonemu bądź faktycznemu punktowi dworskiej etykiety. Car kazał ich ściąć. Bojarów ścięto. Nie wiem, czy zaprezentowano sir Jeremiemu odrąbane czerepy, ale bardzo możliwe. Widać wyraz jego twarzy nie dał carowi wystarczającej satysfakcji, bo ten nie ustał w swych wysiłkach. Wskazawszy trzeciego nieszczęsnego bojara, co w nieodpowiedniej chwili wpadł w imperatorskie oko, polecił mu natychmiast wyskoczyć przez okno, aby zaświadczył o swej bezgranicznej miłości do władcy, a nie był ci to bynajmniej parter. Obserwując z kamiennym obliczem krótki lot szlachica, sir Jeremi Bowes, bez wątpienia pewny historycznej wagi momentu, siląc się na dowcip, wyraził przypuszczenie, iż jego królowa czyni jednak z życia swych poddanych cokolwiek lepszy pożytek. -Wyżryn odrzucił i przydeptał peta. – Otóż ja wcale nie jestem pewien, czy miał rację.
– To prawda?
– Prawda, prawda. A przynajmniej jako taką mi rzecz opowiedziano.
– I co, ma mi może ta powiastka posłużyć za dowód na poparcie jakiejś tezy?
– Dowód? Nie. Ot, anegdota historyczna.
– Jest koniec dwudziestego wieku. Nie ma carów, nie m a bojarów.
– A czy ja mówię, że są? – Sugerujesz ciągłość.
– Mylę się? – Wyżryn podrapał się leniwie pod pachą. " To już nawet nie chodzi o to, że wnuk czyta te same książki, co dziadek, bo bestsellery dziadka to są zazwyczaj wywołujące odruch wymiotny lektury obowiązkowe wnuka, ale że ci, co piszą owe bestsellery, pseudowieszcze kolejnych generacji, sami wyrośli na wieszczach własnego pokolenia, i tak to idzie w nieskończoność, aż do wieczornych gawęd Słowian, przy ognisku, w noc kupały. I nie tylko książkami, i nie tylko na jednym poziomie; to jest bardzo skomplikowane, to cała sieć, splątany system korzeni sięgający na wieki w głąb czarnoziemu historii, socjogenetyczna pamięć narodu… Słyszałeś o genetyce, prawda? Mówili w telewizji. Dwa lata temu jakiś Francuz zbudował model, helisa Jeanneaux się to nazywa czy jakoś podobnie. Gen, uważasz, takie małe draństwo w każdej komórce, jak oprogramowanie ciała, i to się… Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Cóżeś taki pokręcony jak pruski paragraf? E?