Xavras Wy?rn
Xavras Wy?rn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie będę twoim kumplem – warknął, pilnując się, by nie spojrzeć na Xavrasa.
– Przeżyję. Papierosa?
– Mhm, dzięki.
Bez sensu to wszystko. Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę. Co ja tu robię? W imię czego ryzykuję życiem? Oni szykują się do bitwy. To dlatego taka koncentracja sil; normalnie przemieszczają się w znacznie mniejszych oddziałach. Zaszliśmy już na tyle daleko, by świat uznał to za atak dokonany na terytorium Rosji, chociaż doprawdy trudno tu wyznaczyć jakiekolwiek linie graniczne – gdzie kończy się ESW, gdzie zaczyna Polska, gdzie kończy się i zaczyna Republika Nadwiślańska albo Rosja? W tej wojnie nie ma frontów, od początku było wiadome, że bardziej przypominać ona będzie chorobę, nowotwór złośliwy chaotycznie sypiący przerzutami po całym organizmie-Zwierzę cierpi nań od urodzenia; Zwierzę samo jest tym rakiem: wynaturza zdrowe komórki organizmu aż do samozagłady. Jak wygląda plan Xavrasa? Jeśli on w ogóle planuje cokolwiek, bo może polega wyłącznie na swoim szczęściu i przepowiedniach Jewrieja, to nie jest wykluczone, jedną korzyść dawałoby mu na pewno, a mianowicie bezpieczeństwo od wszelkiego rodzaju przecieków i szpiegów. Szpiedzy. Śmiga. Nie wierzę, nie wierzę. Jeżeli Posmiertcow ma szpiegów w szeregach AWP, jeśli ma szpiegów u boku samego Wyżryna – to jakim cudem ten jeszcze żyje? Przecież próba jego zabójstwa podjęta przez Śmigę to była komedia, to było niepoważne. Gdyby naprawdę chcieli załatwić Xavrasa, NKWD posłużyłoby się wyzwalaną neuronalnie bombą implantacyjną, Xavras nie miałby szans, w żaden sposób nie mógłby się ustrzec, niczyj refleks by go nie uratował, gdyby Śmiga rozerwał się o krok odeń z siłą dwudziestu kilogramów trotylu. Ale nie. On wyjął z chlebaka pistolecik. Mój Boże, nadajnik w papierośnicy! Toż nawet scenarzyści „Nieuchwytnego Xavrasa" odrzuciliby ten gadżet jako nazbyt komiksowy. Zresztą bezsens sięga daleko głębiej niż do poziomu podobnych detali. Cała ta wojna… Spytałem go podczas trzeciego wywiadu, czy rzeczywiście wierzy, iż w ten sposób doprowadzi do powstania wolnej Polski. Tak, odparł, ale mówił do kołpaka. Potem spytałem go na offie. Uśmiechnął się po Wyżrynowsku. „A znasz jakiś inny sposób?" „Polityka…" "Ach, polityka. Cóż znaczy to słowo? Polityka jest jedynie sztuką konsumpcji przywilejów. Nie ustanawia warunków: dostosowuje się do nich. Jedyną naszą szansą jest doprowadzenie do takiej sytuacji, w której powszechna akceptacja istnienia niepodległej Polski będzie bardziej politycznie korzystna od jakiejkolwiek innej reakcji przywódców wszystkich zainteresowanych mocarstw." Czy coś w tym stylu. To już nawet nie jest cynizm – to fatalizm. Nikt tu nie żywi złudzeń co do pomocy Zachodu; przecie to polityczny oksymoron: pomaga się wszak jedynie słabszym, a skoro ktoś jest słabszy, to nie ma żadnego sensu (czytaj: korzyści) w pomaganiu mu. Oczywiście czasami wchodzą w grę jakieś ukryte motywy, spodziewane dalsze profity, powiązania bardziej skomplikowane – ale oni ich nie znają, zaniechanie równałoby się zatem zdaniu na Przypadek, pokornemu oczekiwaniu na kolejnego Napoleona, któremu uwidzi się opłacalne stworzenie efemerydy w rodzaju Księstwa Warszawskiego. Filozofia Xavrasa
Wyżryna jest bardzo prosta i jasna: w stosunkach między-Państwowych jedyną niesamobójczą postawą pozostaje twardy egoizm, a wszelkie obserwowalne różnice i zmiany mają swe źródło w różnicach i zmianach odległości politycznego horyzontu (inne są cele i taktyka prezydenta USA, gdy ten ma wybory na karku, a inne cele i taktyka dożywotniego prezydenta Rosji; i to niezależnie od rozbieżności ich punktów widzenia i diagnoz sytuacji). Ergo: jedynym prawem i jedyną racją jest prawo i racja siły. Kazał mi zaprzeczyć. Nie odważyłem się. Wskazałem jedynie na prymitywizm i nieprecyzyjność w użyciu tego rodzaju sity, jaką on prezentuje: wojna to zwierzą. Przytaknął. Lecz znowuż kazał mi zaproponować jakąkolwiek alternatywą. Nie potrafiłem. A jednak nie jestem w stanie zaakceptować tego sposobu myślenia. Być może to po prostu kwestia nawozu kulturowego; ja z mlekiem matki wyssałem zgoła religijne przekonanie o bezsensowności i bezwarunkowanym złu w jakikolwiek sposób motywowanej masowej przemocy – a oni… oni, cóż, oni tu rośli w cieniu Stalina, każdy dzień stanowił świadectwo właśnie sensowności i korzyści płynącej z przemocy stosowanej na jak największą skalę. W którymś wywiadzie, udzielonym chyba jeszcze McHutschowi, Xavras skwitował to gładkim, telewizyjnym aforyzmem: „Na pacyfizm mogą sobie pozwolić jedynie wnuki krwawych militarystów". Samo pojęcie wojny jako zaraźliwej choroby psychicznej jest nam kompletnie obce; nasze wojny są ściśle ograniczonymi w czasie i przestrzeni operacjami logistycznymi wykonywanymi przez wykwalifikowanych chirurgów. A wojna Xavrasa Wyżryna… ona nie zna żadnych granic. Dlatego tak trudno mi pojąć jego motywacje, tak ciężko doszukać się w jego dziaałaniach logiki. Po co się pchamy w paszczę potwora? Jaki sens w ataku na sztab jakiejś mało ważnej, rezerwowej, rozprzężonej licznymi dezercjami, a na dodatek już przerzucanej na Kaukaz dywizji? Przecież chyba nie bierze poważnie własnych słów o rajdzie na Moskwę i odpaleniu pod Kremlem atomówki? Nie jest głupi, wie, że to jedynie telewizyjna bajka, niskokaloryczna pożywka dla wygłodniałych dziennikarzy. Więc? Więc?
•
Zgodnie z liczącym wiele tysięcy lat tradycyjnym rytuałem zorganizowanego zadawania śmierci, atak nastąpić miał o świcie.
Sztab mieścił się w wioskowej szkole z salą gimnastyczną oraz w przylegającym do niej dwupiętrowym budynku internatu; część oficerów mieszkała także po drugiej stronie szosy, w kwaterach prywatnych, to znaczy w chłopskich domach. Kompania piechoty zmotoryzowanej, przydzielona do ochrony jednostki sztabowej, rozłożyła się w lesie za szkołą; posterunki obejmowały całą wieś, rozciągniętą wzdłuż drogi i nad wysychającą pod zardzewiałym mostem rzeczką.
Plan był bardzo prosty, zresztą nie mógł być inny. Krótki ostrzał z moździerzy i granatników, natychmiastowe zamknięcie w okrążeniu, odcięcie leśnych odwodów, zablokowanie szosy; szturm selektywny, przy pełnym pokryciu snajperów ze wzgórz i co wyższych drzew; zniszczenie budynków, wysadzenie mostu, zaminowanie drogi; szybki odwrót w rozproszeniu. Nic nowego, nic zaskakującego – tak właśnie wyglądała klasyczna taktyka wszystkich oddziałów partyzanckich z terenu ESW; w tym przypadku po prostu nie sposób było wymyślić czegokolwiek oryginalnego.
Ludzie Wyżryna docierali na miejsce akcji w dziesięcio-, piętnastoosobowych grupkach; Smith przybył na leśne zbocze ponad wsią w towarzystwie samego Wyżryna, Jewrieja, Flegmy, pary apokaliptycznych komandosów oraz tuzina mężczyzn wyposażonych jedynie w broń lekką; dowodził nimi ów chromy rudzielec o oczach trwale ukrytych za czarnymi szkłami, zwali go Jebaka.
Druga piętnaście na wewnętrznym timerze kołpaka Smitha; rozpoczęło się oczekiwanie na słońce. Świt nastąpić powinien mniej więcej za godzinę.
Nikt nic nie mówił. Nie wykonywano zbędnych ruchów; po prawdzie, teraz już każdy ruch był zbędny: kamera Smitha, pracująca w trybie „złodzieja światła", rejestrowała nieruchome bryły ludzkich twarzy, korpusów, kończyn. Ciemność można było jeść. Nikt nie palił papierosów; Ian musiał zakleić przylepcem zewnętrzny znacznik: żadnego jaśniejszego punktu. Podczas marszu nie mógł wyjść z podziwu dla Jebaki, który, mimo iż nie zdjął swych czarnych jak krzyk kruka okularów, nie potknął się ani razu.
Wszyscy trzymali w rękach broń, tylko Smith nie miał na czym zacisnąć dłoni. Po raz pierwszy pomyślał o sobie jako o uczestniku: czy nie byłoby rozsądniej zabrać jakiegoś gnata…? Dyrektywy WCN były w tym punkcie wyjątkowo niejasne. Z jednej strony -neutralność dziennikarska. Ale to już przecie jeno niepoważny frazes: Rosjanie, gdyby go złapali, potraktowaliby jak członka oddziału Wyżryna, bo też, z ich punktu widzenia, był nim i nawet na swój sposób walczył po stronie Xavrasa. O żadnej neutralności nie mogło być tu mowy. Z drugiej strony – pokazanie na ekranie, iż noszący kołpak wymachuje włodem… no cóż, z pewnością nie byłoby to najmądrzejsze posunięcie; liczy się pozór i efekt powierzchowny, a widzowie wierzą wszak we frazesy; może jeszcze przyszłoby im do głowy zastanawiać się nad obiektywizmem sieci. Z trzeciej strony – śmierć Smitha naraziłaby WCN na poważne straty; absurdalny warunek Wyżryna, który ograniczał przydzieloną doń ekipę sieci do zaledwie jednej osoby, znakomicie podnosił wartość jego życia. Wszelako ze strony czwartej – jeśli Smith będzie się krył po kątach, unikał niebezpieczeństw, obchodził strefy walk i trzymał się z dala od placu boju… to cóż on w końcu zarejestruje? Trochę dymu, trochę błysków, grzmoty, symfoniczną muzykę bitwy, może parę trupów; no ale nie o to tu chodzi, nie po to zapłacili Wyżrynowi tak ciężkie pieniądze, podobne obrazki serwuje każda stacja do śniadania, obiadu i kolacji. Rola Smitha jest inna. On ma być cieniem Wyżryna. Ludzie chcą bohaterów! Ludzie chcą prawdziwych bohaterów w prawdziwym niebezpieczeństwie! Xavrasa! To on robi oglądalność, to on daje miliony z dookomych reklam. Jest lepszy od Johna Fourtree, bo na rękach ma krew, nie keczup. Słuchaj, Smith, gówno mnie obchodzi, jak to zrobisz, ale masz być jego cieniem, nie odstępować go na krok, trzymać go w kadrze przez całą bitwę, łap jego twarz, łap ją na tle ognia, na tle walczących, na tle konających, łap go z bronią w dłoni, wydającego rozkazy i krzyczącego do żołnierzy, i siedzącego, i biegnącego, i leżącego, i atakującego, i uciekającego, i tryumfującego, i przegrywającego, i umierającego, nie waż mi się, Smith, przeoczyć momentu jego śmierci, jego śmierć należy do nas, masz ją nakręcić; więc niech ci nie przyjdzie do łba wcześniej samemu zemrzeć. Słyszysz, Smith? Słyszysz mnie?
– Już.
To Morze Wydało Zmarłych.
Ian ocknął się momentalnie. Chciał przetrzeć oczy, ale trafił na zimny kołpak. Z nerwów ziewnął, aż zatrzeszczała szczęka.
Potrząsnął głową, wstał, obejrzał się. Instynktownie zmienił czułość: wschodziło słońce.
Spojrzał na Wyżryna. Pułkownik skinął głową. Smith rozpoczął procedurę inicjacji transmisji na żywo. Pójdzie to w eter na cały świat, bo antena satelitarna Amerykanina nie nadawała się do użytku w ruchu, daleko jej do klasy Śmigowej papierośnicy. Więc każdy będzie mógł obejrzeć; ale to nie ma znaczenia, bo przecież i tak zobaczyliby wszystko w swoich telewizorach, wystarczy się przełączyć na WCN.