Bohun
Bohun читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Sobieski słuchał.
– Nie sprzeciwiałem się wyprawie na Kozaków, bo moją powinnością słuchać rozkazów! Jednak jego mość hetman odrzucił plan mój i pana Odrzywolskiego, aby założyć obóz pod Bracławiem lub Rajgrodem. Jego mość hetman odrzuci każdy plan, który nie pochodzi od niego samego lub od jego zausznika, psiego syna Danteza. Pod Batohem nie ma nawet połowy armii koronnej. Nie przyszły do nas pułki Lanckorońskiego ani Konradzkiego. Nie ma chorągwi z Zadnieprza. Garstka nas jest w obozie. Z tymi siłami Kalinowski chce pobić Chmielnickiego. Z jednej strony Kozacy i Tatarzy, z drugiej hetman, który rwie się do walki, choć sił mu na to nie starczy. A z trzeciej nasi właśni żołnierze. Chciałem tedy spytać, panie Marku, po czyjej stronie waszmość się opowiesz?
– Nie sądzisz chyba, panie bracie, że stanę po stronie buntowników?!
– A więc wspierasz Kalinowskiego? – rzekł Przyjemski.
– Jestem winien posłuszeństwo hetmanowi.
– Czarne chmury zawisły nad Rzecząpospolitą, panie Marku. – Przyjemski podkręcił wąsa. – Ja jestem starym żołnierzem. Byłem przy szturmie Magdeburga. Oglądałem w Rzeszy rzezie i miasta wypalone. Nie chcę, aby to samo działo się w Koronie. A tymczasem sejm zerwany, wojsko się buntuje, Chmielnicki znowu łeb podnosi... Rzeczpospolita to jakoby lew między wilkami. Póki jest silny, boją się go kundle pruskie, cesarskie, szwedzkie i moskiewskie. Ale gdy pada, wtedy najmniejszy wilczek ze zgrai rzuci się mu do gardła. A my wokoło samych wrogów mamy! Na wschodzie moskiewski tyran, co ludzi wiesza i ścina. Na południu Turczyn, dalej Habsburgowie. Na północy Szwedzi i elektor brandenburski, który rad by nam wydrzeć Prusy Królewskie i Wielkopolskę. Jeśli tedy nie uporządkujemy spraw kozackich, gorze nam!
– Rzeczpospolita jest światłem – powiedział ponuro Sobieski. – Jeśli zginie, to wraz z nią zniknie ostatni płomyk wolności, jakiej żaden naród na świecie nigdy nie doznawał. Ja wiem, że wolność nasza jedynie szlachty dotyczy, jednak w przyszłości przeniesiona być może na inne stany.
– Rzeknij to na sejmiku, a gotowa cię szlachta rozsiekać – mruknął Przyjemski. – Nie za ten koncept ze światłością, jeno o przeniesieniu praw na inne stany. Tego chyba cię u Nowodworskiego wyuczyli i w Akademii Krakowskiej. Rzeczpospolita to naród szlachecki. My zaś, rycerstwo Korony i Litwy, jesteśmy jego zbrojnym ramieniem. Jeśli nie stanie naszej szlacheckiej armii, upadnie ojczyzna. Nie pozwólmy tedy wydać Kalinowskiemu na rzeź rycerstwa koronnego! Chcę – Przyjemski spojrzał Sobieskiemu prosto w oczy – abyś przystąpił, waszmość, do konfederacji wojskowej. Nie ma innego ratunku, niż pozbawić Kalinowskiego dowództwa.
– Nie może to być! Ja przysięgałem!
– Jak tedy chcesz poradzić sobie z Kozakami? Lada dzień dojdzie do walki, w której szans nie mamy. Zresztą, powiem krótko: jeśli nie przystąpisz ty, twoi żołnierze to uczynią. Nie mamy wyboru.
– Mamy – rzekł Sobieski. – Mamy, panie Przyjemski. Taras, bywaj tu!
Zza zasłony wyszedł młody Kozak, skłonił się nisko.
– Jasne wielmożne pany – rzekł. – Oto list od wojska zaporoskiego.
Wyciągnął rękę z pismem w stronę Przyjemskiego. Generał przyjął je z wahaniem.
A potem złamał pieczęć i wbił wzrok w rządki liter. Czytał...
– Nie może to być! – krzyknął. – Starszyzna zaporoska chce zawrzeć z nami rozejm i odstąpić Chmielnickiego. To bardzo dobra wieść.
– Deputacja w Taraszczy czekać będzie – rzekł Taras.
– O tym, czy ktoś tam pojedzie, zadecyduje hetman – mruknął Sobieski.
– Kalinowski każe powiesić posłańca – mruknął Przyjemski. – Ty nie rozumiesz, panie Marku, on nie chce pokoju! Ja mu wierzyłem do chwili, gdy nasłał na mnie tego diabła Danteza. Ten szelma wyzwał mnie na pojedynek, chciał zabić.
– Dantez?! Niemożliwe!
– A jednak. Widziałeś kresę na jego policzku? To od mojego ostrza. Zatem winniśmy pogadać z Kozakami o pokoju.
– Skąd mamy wiedzieć, że naprawdę go chcą? A jeśli to podstęp Chmiela?
– Wasze miłoście – rzekł Taras. – Ja sam gotów wam jestem do nóg upaść i prosić, abyście około ugody mieli staranie. Oto nadciąga chwila, która zadecyduje o naszym losie: jeśli będziemy krew sobie upuszczać, tedy koniec nastanie Ukrainy i Rzeczypospolitej. Ogień je pochłonie i otchłań piekielna, Moskwa, Szwecja i Habsburgi. Zawrzyjcie pokój, zanim nie będzie za późno. Bo jeśli wy tego nie zrobicie, któż to uczyni? Detyny wasze już karłami będą, bo się urodzą w niewoli, a nasze – niewolnikami cara. Tedy wybierzcie mądrze, póki macie husarię skrzydlatą i dział czterdzieści na podorędziu. Póki za wami stoi wielka Rzeczpospolita. Bo później żadnego wyboru nie będzie. Wtedy sąsiedzi zdecydują o naszym losie.
Sobieski podniósł wzrok.
– Jak ja mam uwierzyć w dobre chęci Wyhowskiego po tylu mordach na Ukrainie, tylu buntach i podstępach Kozaków? Wybacz, Tarasie, nie mogę!
Kozak nic nie powiedział. Po prostu uderzył w struny, zagrał i zaśpiewał:
Raz w niedzielę bardzo rano raniusieńko
Nadleciały sokoły z dalekiej obcej strony
I usiadły, przypadły pośród lasu na wspaniałym
drzewie, na orzechu
I uwiły sobie gniazdo purpurowe,
Zniosły jajo perłowe
I dzieciątko wysiedziały sobie...
Sobieski poczuł, że coś w nim pęka, coś się załamuje. Buława wypadła mu z ręki. Przyjemski zdjął dłoń z rapiera. Duma Tarasa była jak balsam na krwawe rany.
– Wieki temu – rzekł bandurzysta – pradziadowie wasi uczynili coś, co zadziwiło świat. Oto zagrożeni przez Krzyżaków, przyjęli do piersi swojej Litwinów. W Horodle i Krewie dali swe własne herby szczerozłote, krwią sarmackich przodków oblane, ludowi, który ledwie z pogaństwa wyrósł. Dali mu wolność, jakiej jeszcze nie znał. A w zamian za gest tak wspaniałomyślny, starłszy w proch psich synów teutońskich, Bóg dał im wielką Rzeczpospolitą. A wszystko dlatego, że dokonali czegoś, czego nie uczyniłaby żadna nacja na świecie. Bądźcie godnymi swych pradziadów albo gińcie! Wybierajcie, jaśnie oświeceni panowie.
– Mówisz, jakbyś Długosza, Starowolskiego i Bielskiego czytywał – mruknął Sobieski. – Ale to Kalinowski, nie ja, zadecyduje o wszystkim.
Światło pochodni rzuciło na ściany namiotu kawalkadę rozmazanych cieni. Przez otwór wejściowy wpadli rajtarzy w skórzanych koletach, wamsach i czarnych pelerynach. Dziesięć ostrzy, pięć luf skierowało się w stronę Sobieskiego i Przyjemskiego. Zrobiło się cicho, gdy do namiotu wszedł Dantez, a za nim, poprzedzany przez dwóch hajduków, hetman Marcin Kalinowski.
– Co to ma znaczyć?! – wybuchnął Przyjemski.
Francuz dał znak. Rajtarzy opuścili broń. Taras skulił się, widząc Kalinowskiego, ale hetman patrzył na Sobieskiego, a jego wzrok był więcej niż złowróżbny.
– Wasza mość wbrew prawu trzyma tu u siebie Kozaka!
– Ten Kozak przywiózł list od zaporoskiej starszyzny, która chce odstąpić od Chmielnickiego i zawrzeć z nami ugodę.
– Gdzie pismo?!
Sobieski podał hetmanowi list. Kalinowski zbliżył je do krótkowzrocznych oczu...
– A więc pisze mi Wyhowski – rzekł po chwili – że starszyzna kozacka zaprasza nas na tajną radę. Po co zapraszają, skoro Kozacy nie zwykli dotrzymywać układów?! Ile zapłacił ci Chmielnicki, abyś wywiódł oficerów wojska koronnego w zasadzkę?!
– On nie łże – rzekł Przyjemski. – Daję głowę, że list mówi prawdę!
Taras uderzył w struny. Chciał zagrać, zaśpiewać, ale nie zdążył. Dantez uderzył go buzdyganem w pierś, Kozak jęknął, zatoczył się, a wówczas oberstlejtnant wyrwał mu bandurę i rzucił na ziemię. Chwila jeszcze i z całej siły stanął na niej nogą. Pudło pękło, struny wydały jeden wielki jęk.
– Spasi Chryste! – wrzasnął Taras. – Co wy narobiły?! Za co? Jak to?
Kalinowski jednym ruchem przedarł pismo na pół, potem jeszcze raz i jeszcze. Przytknął strzępy papieru do płomienia pochodni.