Wybrancy bogow
Wybrancy bogow читать книгу онлайн
Ka?da twoja my?l mo?e zosta? pods?uchana. Nawet up?yw czasu nie ochroni przed telepatami. Tylko wybra?cy mog? si? z nimi zmierzy?. Wybra?cy Bog?w to najbardziej tradycyjna ksi??ka science fiction Rafa?a A. Ziemkiewicza, znanego publicysty i autora m.in. powie?ci Pieprzony los Kataryniarza, Walc stulecia oraz tomu opowiada? Czerwone dywany, odmierzony krok, trzykrotnego laureata nagrody im. Janusza A. Zajdla. Rzecz dzieje si? w odleg?ej przysz?o?ci na jednej z wielu skolonizowanych planet, Terei. Przed laty koloni?ci porwani ide? wolnego, autarkicznego spo?ecze?stwa, zerwali kontakty z metropoli?. Skutki okaza?y si? op?akane – rewolucyjna w?adza wyrodzi?a si? a jej totalitarne rz?dy doprowadzi?y do cywilizacyjnej katastrofy. Zbli?aj?ca si? nieuchronnie kl?ska g?odu zaostrza walk? pomi?dzy rywalizuj?cymi ze sob? frakcjami rz?dz?cych. rz?dz?cych wir wydarze? wpl?tana jest tr?jka g??wnych bohater?w: zbuntowany przeciw systemowi by?y policjant telepata, zawodowy bojownik opozycji i m?ody rockman, nie?wiadomy, ?e los obdarzy? go unikaln? w?a?ciwo?ci? umys?u.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Tonkai od dobrych parunastu minut przestał się już czemukolwiek dziwić, słuchał więc tylko uważnie, starając się, aby nie drgnął mu ani jeden mięsień twarzy. Na takie słowa mógł sobie pozwolić chyba tylko jeden Borden. Nawet prezydent nie odważyłby się sugerować specom niekompetencji ani podważać słuszności podjętych przez nich decyzji.
– Zmiany te są koniecznością i każdy, kto nie jest w stanie pojąć ich nieuchronności, zaliczać się musi do grona wstecznych, obskuranckich elementów, usiłujących wbrew logice zepchnąć wolną Tereę z prawidłowej drogi jej rozwoju…
To już zabrzmiało bardziej swojsko, ale Tonkai nadal nie rozumiał. Wpatrywał się uważnie w twarz Bordena, który sucho, spokojnie, jakby robił to już wielokrotnie, zaczął streszczać pokrótce najnowsze, nie zatwierdzone jeszcze przez speców i nie podane do publicznej wiadomości decyzje. Sprawiało to wrażenie, jakby w środek sali uderzył nagle piorun. A zaraz potem, zanim ktokolwiek zdążył się poruszyć, jeszcze jeden, i znowu, raz po raz. Informację o czasowym zawieszeniu działalności Rady Specjalistów i przekazaniu jej kompetencji w ręce prezydenta przyjęli jeszcze we względnym spokoju. Zmiany w konstytucji i systemie organizacji biur menadżerskich wywołały już nerwowe rozglądanie się i mruganie u Lindena i Mogavero. Twarzy pozostałych Tonkai nie widział. Prawdziwy szok spowodowała jednak dopiero wiadomość o przyznaniu ograniczonych swobód związkom religianckim, a zaraz potem – o zwrocie w polityce wobec Ziemi i decyzji nawiązania ponownie kontaktów politycznych i ścisłej współpracy gospodarczej z Federacją.
Na przeraźliwie długą chwilę zebrani w sali szefowie Instytutu zamienili się w woskowe kukły. Tonkai nie mógł się powstrzymać przed nerwowym przecieraniem powiek. Myśli przelatywały przez jego głowę w obłędnym tempie. Przecież oni sami, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, przygotowywali grunt pod ogłoszenie tych decyzji! Ta stopniowa, ale wyraźna zmiana tonu propagandy… Gdzież on miał oczy! Szybko jednak pierwsza myśl ustąpiła miejsca innej, jeszcze bladej i nieśmiałej, ale rysującej się coraz wyraźniej. Przecież na to od dawna czekał.
– Widzę, że nawet na was, panowie, zrobiły te wiadomości spore wrażenie – podjął Borden po chwili. – Łatwo więc sobie wyobrazić, jakie będą skutki ich publicznego ogłoszenia. Nasuwa się pytanie, dlaczego nie przygotowywaliśmy tak daleko idących zmian dłużej i dlaczego nie wprowadzamy ich stopniowo, rozkładając na dłuższy czas. Nagły zwrot w oficjalnej polityce doprowadzić przecież może do ostrych napięć społecznych. Może, a nawet musi doprowadzić do konfliktów w sferach najwyższych. Zdajecie sobie z tego sprawę, panowie. Oświadczam więc, że to właśnie było naszym celem. Nie oszukujmy się. Napięcie społeczne w ostatnim czasie poważnie wzrasta i musi wkrótce doprowadzić do wybuchu, któremu nie jesteśmy w stanie zaradzić. A skoro nie możemy stłumić buntu, należy się do niego przyłączyć i właściwie nim pokierować. Musimy sprowokować zajścia w najdogodniejszym dla nas momencie i w porę wystąpić z właściwym programem. Nie muszę chyba zresztą tłumaczyć panom podstawowych zasad mojej teorii, którą, jak wiem, uznajecie za najsłuszniejszą…
Spróbowalibyśmy nie uznawać, cholera.
– …wszystko zatem zostało drobiazgowo przygotowane do przeprowadzenia tej jedynej w swoim rodzaju operacji. Nie jest to zadanie łatwe. Głównym niebezpieczeństwem, które może nam zagrozić, byłoby oczywiście przedwczesne ujawnienie niektórych faktów osobom niepowołanym. Tak się właśnie w ostatnich dniach zdarzyło. Dziwnym – aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że nie był on w naszych rachubach brany pod uwagę – zbiegiem okoliczności doszło do tego właśnie w Czwartej Strefie, w jej stolicy. A ściślej – w kierowanym przez panów Instytucie.
W sali panowała cisza, wywołana ostatnimi słowami Bordena. Nikt nawet nie poruszył palcami. Jeśli sporego kalibru bomba może eksplodować w absolutnej ciszy i bezruchu, to właśnie coś takiego nastąpiło.
– Sądzę, że informacje, które panom podałem, na razie wystarczą. Zajmijmy się teraz sprawą, dla której pozwoliłem sobie panów tu zebrać. Są jakieś pytania? Uwagi? W takim razie oddaję tymczasem głos pułkownikowi Mokarahnowi, kierownikowi wydziału śledczego.
Mokarahn pochylił się lekko do przodu i, opierając łokcie o stół, powiedział spokojnie:
– Od kilkunastu godzin mój wydział prowadzi śledztwo w pewnej sprawie. Nim dojdę do najważniejszych ustaleń, proszę o zwięzłe streszczenie ostatnich wydarzeń obecnego tu kapitana Tonkaia, który z mojego polecenia kierował dotąd śledztwem.
Tonkai podniósł się. Wciąż jeszcze nie do końca rozumiał swoją rolę. Ale był już spokojny.
– Otrzymaliśmy meldunek – zaczął, patrząc na Mokarahna – o nagłym zniknięciu z pola widzenia systemu ochronnego dwóch ludzi notowanych w rejestrach osób ze zdolnościami specjalnymi. Wykryto to podczas rutynowej kontroli rejestru. Ludzie ci to niejaki Sayen Met, kadet kursu telepatów naszego Instytutu, przeniesiony do Arpanu z Instytutu Centralnego, oraz niejaki Hornen Ast, wielokrotnie notowany wywrotowiec, przebywający wskutek ostatniej amnestii na wolności. Podczas kontroli zapisów systemu ochronnego stwierdziliśmy, iż ci dwaj wielokrotnie w ostatnich miesiącach rejestrowani byli w niewielkiej odległości w czasie i przestrzeni od siebie. Stykali się, choć najwyraźniej starali się to ukryć. Czy mam szerzej charakteryzować poszukiwanych?
– Później – szczeknął Borden.
Tonkai skinął głową. Krótko, starając się pominąć zbędne szczegóły – do takich zaliczył między innymi fatalną wpadkę w Trumnie i ciężki stan Wondena – streścił dotychczasowy przebieg śledztwa. Skończył przytoczeniem otrzymanej od Drauna listy.
– Dziękuję – powiedział Mokarahn dając znak, by Tonkai usiadł. Jak na razie skończyła się jego rola. – Wczoraj, około godziny pierwszej, otrzymałem z kierunkowego nasłuchu naszych szperaczy zapis następującej rozmowy. Połączenie, którego zapis, jak sądzę, zostanie zaraz odtworzony, miało miejsce w Arpanie, w bliskim sąsiedztwie Instytutu. Jednym z ludzi, którzy kontaktowali się za pomocą amtexu, był poszukiwany Sayen Met. Analiza charakterystyki pola drugiego rozmówcy wskazuje niezbicie na dotychczasowego dyrektora Instytutu, Lao Faetnera. Początek połączenia nie został nagrany. Sądzę, że reszta wystarczy. – Mokarahn obrócił się w kierunku Bordena – Czy mogę prosić o odtworzenie zapisu rozmowy?
Jeden z nieznajomych podłączył amtex do systemu fonicznego i uruchomił go. Po chwili rozległ się w sali brzękliwy metaliczny głos.
„…broniłem wam kontaktować się ze mną w ten sposób?”
Suche brzęknięcie, oznaczające przełączenie kierunku emisji. Amtexy też jeszcze wymagały udoskonalenia, na razie połączenie szło w jedną stronę, od nadającego do odbiorcy.
– Wykonawca jest gotowy. Wysyłam go już do Hynien. Mam tylko jedno pytanie.
– Byle szybko.
– Będzie miał przy sobie w chwili zatrzymania sprzęt, który od pana otrzymałem. Czy to nie spowoduje niepożądanych konsekwencji?
– Wyjaśniałem wam, do cholery! Żandarmeria w Hynien jest uprzedzona o lokalizacji zamachowca. Zdążą oczyścić zwłoki, zanim dopadnie ich ochrona. Jasne?
– Chciałem się upewnić, panie pułkowniku.
– Coś jeszcze?
– Wszystko.
– To rozłączyć się, do cholery. I nie ważcie się więcej kontaktować ze mną w ten sposób”.
Suchy trzask.
Przez salę przeszedł cichutki szum. Jak powiew. Tonkai nerwowo drapał się po brodzie. Sięgnął po swoje zapiski, ale uświadomił sobie, że notes zabrali mu goryle. Wyciągnął więc z kieszeni jakiś świstek papieru i zaczął szybko notować. Na moment w ogóle zapomniał, gdzie jest. To było właśnie to. Jego praca, jego żywioł. W mózgu otworzyły mu się jakieś przegrody i trwała tam obłędna gonitwa myśli. Pisał szybko, bojąc się, żeby nic z efektów nagłego olśnienia nie uciekło i nie zostało zapomniane.
Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi.
Dopiero po dłuższej chwili oderwał pisak od kartki.