Wybrancy bogow

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wybrancy bogow, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wybrancy bogow
Название: Wybrancy bogow
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 155
Читать онлайн

Wybrancy bogow читать книгу онлайн

Wybrancy bogow - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Ka?da twoja my?l mo?e zosta? pods?uchana. Nawet up?yw czasu nie ochroni przed telepatami. Tylko wybra?cy mog? si? z nimi zmierzy?. Wybra?cy Bog?w to najbardziej tradycyjna ksi??ka science fiction Rafa?a A. Ziemkiewicza, znanego publicysty i autora m.in. powie?ci Pieprzony los Kataryniarza, Walc stulecia oraz tomu opowiada? Czerwone dywany, odmierzony krok, trzykrotnego laureata nagrody im. Janusza A. Zajdla. Rzecz dzieje si? w odleg?ej przysz?o?ci na jednej z wielu skolonizowanych planet, Terei. Przed laty koloni?ci porwani ide? wolnego, autarkicznego spo?ecze?stwa, zerwali kontakty z metropoli?. Skutki okaza?y si? op?akane – rewolucyjna w?adza wyrodzi?a si? a jej totalitarne rz?dy doprowadzi?y do cywilizacyjnej katastrofy. Zbli?aj?ca si? nieuchronnie kl?ska g?odu zaostrza walk? pomi?dzy rywalizuj?cymi ze sob? frakcjami rz?dz?cych. rz?dz?cych wir wydarze? wpl?tana jest tr?jka g??wnych bohater?w: zbuntowany przeciw systemowi by?y policjant telepata, zawodowy bojownik opozycji i m?ody rockman, nie?wiadomy, ?e los obdarzy? go unikaln? w?a?ciwo?ci? umys?u.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 68 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Panie kapral – szepnął młody. – Ja bym się przyczaił na portierni…

– Siedź cicho.

Inżynier połączył się z portiernią i bezradnie stwierdził, że Szregi Odd nie stawił się dzisiaj do pracy.

– No, niezły burdel tu u was – oznajmił Latton. – Idziemy. Jak tylko przyjdzie – odparł wskazując na pierś inżyniera – skontaktujecie się z nami. Jasne?

Belm skinął w milczeniu głową. Wychodząc zauważyli jeszcze, że nerwowo wystukuje jakiś numer na pulpicie wewnętrznego interkomu.

Wrócili do flajtera.

– Nie stawił się do pracy – powiedział Latton do mikrofonu. – Jest po szóstej, mogę już zjeżdżać?

– Nie. Dzisiaj patrolujesz aż do odwołania. Ustaw się na Placu Secesji przy pomniku i czekaj na następne polecenia.

– Zrozumiałem.

Zmełł w ustach przekleństwo i splunął przez otwarte okno.

– To jak? – spytał niepewnie młody.

– Co „jak”? Grzej, kurwa, na czwórkę, tylko szybko – zezłościł się Latton.

Po raz nie wiadomo który od początku patrolu flajter poderwał się ostro i ruszył w kierunku rogatek miasta.

Rozdział 18

„Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza prężny ostatnio nurt poezji alternatywnej, którego przedstawiciele zdobyli się na rewolucyjną śmiałość w poszukiwaniu nowych form poetyckiej ekspresji. Zachwycające jest ich wyczucie tkanki dźwiękowej utworu, doskonale oczyszczonej z wszelkich naleciałości semantycznych. Jest to poezja czysta, poezja formy i uwolnionych od zwietrzałych znaczeń słów, traktowanych jako elementy wyszukanej konstrukcji, o wybitnych walorach artystycznych. Twórcy alternatywni śmiało zerwali z prymitywnymi, tanimi gustami, wiodąc odbiorcę w świat wyrafinowanej gry, gdzie każda zgłoska znaczy zarazem wszystko i nic, a artystyczna komunikacja staje się samokomunikacją poety z własną podświadomością…”

Buns Legans „Zapis pustki” (dodatek kulturalny do „Zorzy wolności” nr 97/49)

Pod brzuchem flajtera przemknęła kolejna przesyłowa linia energetyczna. Jedna z wielu linii łączących ze sobą wszystkie aglomeracje zamieszkanych stref Terei. Ogromne, prostopadłościenne słupy, czarne i lśniące niczym nagrobki. Z tej wysokości wydawało się, że gdyby przewrócić choć jeden, poskładałyby się jak ogromne kostki domina. Chciałby coś takiego zobaczyć – wstęgę przewracających się jeden po drugim bloków, opasujących kilkakrotnym splotem całą planetę. Przekaźniki znikły po chwili za horyzontem. Znowu miał przed sobą monotonną pustkę wyrudziałych plantacji. Podniósł wzrok wyżej, na niebo. Było błękitne. „Ponieważ niebo jest błękitne / prawda musi zwyciężyć / Ponieważ słońce świeci / prawda musi zwyciężyć / Ponieważ świat wciąż się kręci / noc musi się skończyć / gwiazdy lśnią od wieków / Trzeba ufać i wierzyć”. Tyle. Jego wyznanie wiary, rozpięte na czterech gitarowych funkcjach.

Sayen bez słowa poruszył dźwignią na pulpicie i flajter zaczął powoli schodzić w dół, kołysząc się przy tym lekko. Kensicz przeciągnął się, czochrając palcami włosy. Popatrzył na Sayena pytająco. Mało gadali po drodze. Sayen powiedział, co miał do powiedzenia, a potem całą drogę milczał. Tkwił na swym fotelu nieruchomo i z początku Kensiczowi wydawało się, że śpi. Ale nie spał. Od czasu do czasu otwierał lekko oczy i spoglądał nie-widzącym wzrokiem na rozjarzony zielonkawo pulpit.

– Rema? – zapytał Kensicz. Sayen w milczeniu skinął głową.

– Za dziesięć minut wysiadam. Stąd masz pół godziny do Hynien. Wszystko pamiętasz?

– Tak. Sayen? Po cholerę mam mu dawać ten zastrzyk?

– Musisz wiedzieć?

– Nie. Przecież i tak mu go dam. Tylko jestem ciekaw, po prostu.

– W Hynien na pewno siedzą już telepaci z rządowej. Według moich obliczeń za jakieś czterdzieści – pięćdziesiąt minut zacznie się obława. Mają charakterystykę pola Hornena, jest u nich w kartotece. W niecałe pół godziny namierzą kwadrat, w którym się znajduje. Obstawią go i zaczną dokładne przeszukiwanie terenu, dom po domu. Zaczną od któregoś z boków. Nie wiem od którego, dlatego właśnie musicie siedzieć dokładnie w środku kwadratu. Będą pilnować jego brzegów, no i granic miasta. Hornen nie mógłby stamtąd uciec, dlatego musisz go wywieźć. Ty dla telepatów nie istniejesz. On, po tym zastrzyku, też. Przez jakieś pół godziny będzie wyglądał jak trup. Jedno uderzenie serca na minutę, oddech prawie wstrzymany. W tym stanie aktywność mózgu wygasa niemal do zera, nie wysondują go.

– To znaczy, dla nich to będzie tak jakby flajter leciał zupełnie pusty?

– Owszem, ale to ich nie interesuje. Sprawdzą tylko, czy nie ma w nim żadnej z poszukiwanych osób.

– A jeśli mimo wszystko będą chcieli nas zatrzymać?

– Twoja głowa, żebyś się nie dał. Ale nie sądzę. Pamiętaj, masz na burtach znaki Instytutu. Kensicz pokiwał głową.

– No, ale on tam siedzi od wczoraj. Nie prościej było zabrać go stamtąd wcześniej, a nie tak w ostatniej chwili?

– Od myślenia to ja tu jestem – przerwał mu Sayen. Po chwili dodał jednak – o to właśnie chodzi, żeby byli pewni, że jesteśmy w Hynien. I nie szukali nas gdzie indziej.

Kensicz znowu tylko pokiwał głową.

Wlecieli do Remy. Było to małe miasteczko, mniejsze o połowę od Hynien, nie mówiąc już o Arpanie. Malutki czarny punkcik na mapie strefy. W pobliżu znajdowały się dwa zakłady przemysłowe, poza tym część mieszkańców pracowała przy obsłudze plantacji. Od innych podobnych skupisk odróżniało je tylko to, że zostało zbudowane w miejscu pierwszego lądowania na Terei. Pewnie dlatego właśnie małe miasteczko pozostało do dzisiaj siedzibą głównych władz kościoła. Specom było to na rękę. W tej dziurze mogli pozwolić religiantom na większe swobody niż gdzie indziej, na utrzymanie katedry i aż czterech kościołów.

Posadzili flajter na rozległym parkingu w centrum miasta, obok drugiego, identycznego, tylko bez znaków Instytutu.

– Wracając przelecisz nad tym parkingiem. Poszukasz tego flajtera. Jeśli tu będzie stał, usiądziesz i poczekasz na mnie. Jeżeli nie, to znaczy, że już nim poleciałem do Arpanu, a wy macie pruć za mną. No, chodź, poeto, odprowadzisz mnie kawałek, na wszelki wypadek. Weź pistolet.

Wysiedli. Szedł za Sayenem wąskim chodnikiem, wijącym się między betonowymi filarami estakad. Po pięciu, może sześciu zakrętach stanęli przed wypiętrzonym ponad siecią przelotówek budynkiem katedry. Kensicz omiótł ją spojrzeniem. Strzeliste, wyciągnięte ku niebu łuki dachów i ścian przeczyły powszechnie obowiązującym zasadom ekonomicznego wykorzystania środków budowlanych. Zapewne z tych samych materiałów można by zbudować kilka standardowych, koszarowych bloków mieszkalnych, które wypełniały miasta Terei.

Tylko że, w przeciwieństwie do standardowych bloków, katedra była piękna. Rzadko zdarzało się Kensiczowi zobaczyć coś, o czym można by tak powiedzieć. Może dlatego, że tutaj budowniczowie wiedzieli po co i dla kogo pracują, a bez takiej świadomości trudno stworzyć cokolwiek pięknego. A może dlatego, że obywatele Terei piękna nie potrzebowali. Zgodnie-z-planem wystarczała im ujednolicona micha żarła i codzienna dawka gorzały. Religiantom, widać, piękno na coś się przydawało.

Mimo wczesnego poranka, chodniki i estakady pozostawały puste. Na placu przed katedrą kręciło się tylko kilku ludzi, Kensicz zastanawiał się przez chwilę, który jest tajniakiem. Stawiał na faceta w płaszczu i szaliku, który siedział na ławce, ale pewnie się mylił. Hornen twierdził, że tajniakiem jest przeważnie ten, który najmniej na to wygląda.

Przeszli przez wąską, uchyloną furtkę w głównej bramie katedry i z przedsionka skierowali się do jednej z bocznych naw. Główna była na razie zamknięta. Tutaj, przy bocznym ołtarzu, trwała właśnie poranna, cicha msza. W półmroku dostrzegł sylwetki kilkunastu pogrążonych w modlitwie osób, prawie samych staruszków. Jasne, o tej porze wszyscy prócz nich byli w robocie albo odsypiali nocną zmianę.

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 68 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название