Lalande 21185

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalande 21185, Зайдель Януш Анджей-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalande 21185
Название: Lalande 21185
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 306
Читать онлайн

Lalande 21185 читать книгу онлайн

Lalande 21185 - читать бесплатно онлайн , автор Зайдель Януш Анджей

Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

64

— Skład atmosfery bardzo przypomina skład powietrza w Starej Bazie — zauważył Adam, — Niczego to jednak nie dowodzi. Zauważcie ponadto, jak wyraź-

nie widać poszczególne strefy roślinności: pas równikowy zieleni się najobficiej.

Dalej zieleń jaśnieje, przechodząc w zabarwienie złotawo-żółte; roślinność zanika w miarę zbliżania się ku biegunom. Wiąże się to z faktem, iż oś planety jest prostopadła do płaszczyzny orbity i pory roku nie występują. Każda strefa ma ustabilizowane warunki klimatyczne, a wegetacja roślinności musi odbywać się w sposób ciągły, bez cyklicznych zmian rocznych.

W polu widzenia kamer zalśnił niewysoki grzbiet górski. U jego podnóża, spod zielonego obszaru lasów, przezierały jaśniejsze plamy, jakby nasłonecznio-ne obficie polany. Wysokość zmniejszyła się na tyle, że pancerz rakiety darł już gęstniejące warstwy atmosfery, a wskaźniki temperatury powłoki rozedrgały się, balansując wokół połowy skali. Grzbiet górski rozpościerał się już teraz prawie pod statkiem. Oglądane w dużym zbliżeniu stożki skał rzucały krótkie cienie.

— Tam! — krzyknął nagle Har, wskazując jakiś punkt ekranu.

Spojrzenia wszystkich skupiły się na maleńkiej iskierce światła połyskującej na jednym ze szczytów. Wyglądało to jak odblask słońca na kawałku stłuczonego szkła, rzuconego między kamienie. Biorąc jednak pod uwagę odległość, musiała to być spora powierzchnia odbijająca. Adam rzucił się w kierunku spektrografu.

— Ee, do licha — mruknął po chwili z nutą zawodu w głosie. — Tu jest pełne odbicie światła słonecznego!

— A ty myślałeś, że laser? — uśmiechnął się Har. — Dobre i to!

— Czy sądzisz, że to heliograf, jakaś sygnalizacja świetlna? — zagadnął Ted.

— Nie wiem. Może ktoś po prostu puszcza „zajączki” lusterkiem? — odrzekł

Har wymijająco. — W każdym razie to już jest coś, od czego można zacząć. . .

Max, czy możesz wylądować tak, abyśmy mieli jak najbliżej do tego punktu?

— W górach nie podejmuję się siadać, ale na którejś z tych polan — czemuż by nie? Poczekaj, zaraz przeliczę trajektorię lądowania.

Palce pilota przebiegały wprawnie po klawiaturze, ekran kalkulatora oplotły na chwilę zwęźlone krzywe równania różniczkowego.

— Optymalne warunki lądowania będziemy mieli po dwóch jeszcze okrążeniach — powiedział po chwili Max. — Zróbcie dokładny namiar położenia tego świecidełka, a potem wszyscy na fotele. Będą spore przeciążenia przy wytracaniu prędkości.

„Sum” wylądował na środku dużej polany, wśród brunatnego koliska wypalonej ziemi.

Polana była pokryta wielobarwnym dywanem niskiej, lecz gęstej roślinności.

Brzegi jej okalała zwarta ściana zarośli, spoza której przezierały miejscami ciem-nobrunatne pnie wysokich drzew. Przez chwilę penetrowali polanę i skraj puszczy 65

za pomocą kamer i lornet.

— Nikt nas jakoś nie wita. . . — powiedział Ted. — Nieładnie ze strony gospodarzy. . .

— Jeszcze w epoce przedkosmicznej wywiódł ktoś uczenie — zauważył Max

— iż napotkanie mądrzejszych od nas istot na planecie, do której zdołamy dotrzeć, jest niemożliwością. Gdyby bowiem osiągnęły przed nami odpowiedni poziom rozwoju, przybyłyby do nas pierwsze.

— Pogląd słuszny, ale jedynie wtedy, gdy się założy, że podróże kosmiczne są koniecznością życiową wysoko rozwiniętych istot. Jeśli jednak ktoś mądrzejszy od nas doszedł do innego wniosku i inaczej ukierunkował wysiłki techniczne? —

zauważyła Wera.

— Ci jednak, którzy budowali Starą Bazę, przybyli skądś na Orfę! Odbywali zatem podróże kosmiczne, a trudno nie uznać ich za mądrzejszych od nas w dziedzinie techniki — wtrącił Adam.

— No, a ten. . . zakonserwowany osobnik? — przypomniała Ewa.

— Nie, moi drodzy. Nie będziemy tyle gadać — zgromił ich Har. — Wiem, że każdy ma swoje ukryte przypuszczenia i teorie, ale pozwólcie, że skorzystam z prawa dowódcy grupy i poproszę o przyjęcie do wiadomości roboczej hipotezy, z którą zapoznałem was w drodze na Florę. Przyznaję, że hipoteza nie wydaje się teraz zbyt uzasadniona, ale trzymamy się jej w braku wiedzy o stanie faktycznym.

— Uff! — sapnął Ted. — Mamy więc wierzyć w człekokształtnych Florytów, którzy bywali na Orfie. . .

— Tak. To rozkaz! — powiedział Har, tłumiąc śmiech. — Dla dobra sprawy, by nie tracić czasu na jałowe dociekania.

— A tak prywatnie — mruknął Adam, przysuwając się do Adlera — to co ty myślisz o mieszkańcach tej planety?

— Do licha! — warknął Har. — Nic sobie nie robią z moich rozkazów! A poza tym ci przyrodnicy są nieznośni! „Co myślisz?”, „co sądzisz?”, i tak w kółko. Czy ja muszę wiecznie myśleć? Nie wolno mi przez chwilę nie myśleć o niczym?

A potem — wyglądając przez iluminator — powiedział:

— Myślę. . . że tu jest naprawdę bardzo ładnie!

Nie mogli nie przyznać mu racji. Wokoło było naprawdę pięknie.

Nie od razu jednak można było opuścić rakietę. Drobiazgowe badanie warunków fizykochemicznych i biologicznych zajęło przeszło pół godziny. Ku ogólnemu zadowoleniu okazało się, iż nie będzie konieczne używanie ciężkich i niezbyt wygodnych ubiorów kompensacyjnych. Należało jednak zachować pełną izola-cję organizmów od atmosfery floryjskiej. Zdecydowano się więc na lekkie ubiory z cienkiej, lecz mocnej folii, połączone z przejrzystą maską, osłaniającą twarz.

Maska była skonstruowana w ten sposób, że przez jej ścianki wykonane z pół-

przepuszczalnej błony silikonowej można było swobodnie oddychać tlenem za-66

wartym w dostatecznej ilości w atmosferze. Tym sposobem uwolniono się od konieczności obładowywania się zapasami ciekłego tlenu.

W skład osobistego ekwipunku wchodziły poza tym plecaki z wbudowanym odrzutowym aparatem lotnym i zapasem materiału napędowego oraz ogrzewane śpiwory i koncentraty odżywcze.

Wyprawa — na razie tylko w promieniu trzydziestu kilometrów wokół miejsca lądowania — miała posiadać charakter „turystyczny”. Była to część planu zaprojektowanego przez Hara, który dowodził, iż badać planetę, a szczególnie jej ewentualnych mieszkańców, można z powodzeniem tylko wtedy, gdy nie zakłóca się w znaczniejszej mierze jej naturalnych warunków.

Pomysł budził początkowo poważne obawy, lecz po zanalizowaniu szczegó-

łów okazał się mniej niebezpieczny, niż się zrazu wydawało.

— Moglibyśmy co prawda zawitać tu z całym naszym wyposażeniem technicznym, ze sforą pojazdów i automatów, słowem: z paradą i hałasem — tłumaczył Har, gdy Ewa i Ted dopasowywali kombinezony — ale skutek byłby taki, że mieszkańcy planety albo przeraziliby się nas na samym wstępie, albo, co gorsza, mogliby nasze wkroczenie poczytać za próbę inwazji. Gdyby okazało się przy tym, iż mamy rzeczywiście do czynienia z twórcami Starej Bazy, nasza technika i środki obrony mogłyby się na nic nie przydać wobec ich możliwości. . .

Przejrzyste maski nie zniekształcały normalnego, ludzkiego wyglądu twarzy i dopiero z bliska można było je dostrzec.

— Wiesz, Har — powiedziała Ewa — wyglądasz nawet dość podobnie do tego brodacza ze Starej Bazy. Jeśli Floryci wyglądają tak, jak on, to nie wzbudzisz wśród nich najmniejszego zdziwienia!

— Prawdę mówiąc — uśmiechnął się Har — właśnie to podobieństwo nasunęło mi pomysł „prywatnego” kontaktu z Florytami. Teraz jednak wydaje mi się, że nie na wiele się to przyda.

— Sądzisz, że ten ze Starej Bazy nie pochodził z Flory? — spytał Ted w nadziei, że wydobędzie z Hara jego skrywane poglądy.

— Dlaczego właściwie — mruknął Har z lekką irytacją — wszyscy tak bojaź-

liwie omijają słowo „człowiek”, gdy chodzi o określenie tego osobnika! Wszystkie badania wskazują na identyczność jego organizmu z ludzkim!

Ted spojrzał porozumiewawczo na Ewę. A więc to tak! Więc Har, mimo że historyk i znawca przeszłości Ziemi, w głębi ducha zdaje się wierzyć w jakąś zaginioną cywilizację ziemską, której przedstawiciele dotarli aż tutaj!

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название