Lalande 21185
Lalande 21185 читать книгу онлайн
Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Myślisz. . . że wszyscy zginęli? — zapytał wreszcie Ted.
— Pewnie tak. A gdyby nawet część ich została w tej bazie, gdzie nie się-
gnęła eksplozja, to przecież sam stwierdziłeś, że katastrofa miała miejsce bardzo dawno. . . Nie wiadomo, co prawda, jak długie jest i c h życie, ale. . .
— Tak. Ponadto wszystko wskazuje na to, że odlatywali; może na krótko, może mieli powrócić, może. . .
— I nie zostawili nawet żadnych pojazdów, żadnych środków transportu.
Wszystko musiało być tu, na dole, gdy stało się to nieszczęście. Może właśnie ładowali rakietę. . .
— Zaraz. Po co te domysły. Chodźmy na górę, może w bazie za tymi poza-mykanymi drzwiami czeka na nas rozwiązanie zagadki.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
O DWÓCH CZARNYCH BRODACH, ZBYT NISKICH DRZWIACH
I O PRZYGOTOWANIACH DO WYPRAWY NA FLOR Ę
Zajrzeli już do kilku pomieszczeń, wyglądających na laboratoria naukowe.
W trzecim z kolei „pokoiku” wszystkie ściany naszpikowane były jakby cienkimi szpilkami. Ewa ujęła koniec jednej z nich — „szpilka” okazała się cieniutkim prę-
cikiem, tkwiącym w ścianie na głębokość kilkunastu centymetrów. Po wyjęciu go pozostał maleńki otworek. Na środku tego samego pomieszczenia stał jakiś duży przyrząd przypominający pulpit połączony w jedną całość z ogromnym fotelem.
W pulpicie obok kilku wystających szczegółów o niewiadomym przeznaczeniu widniał również rząd podobnych otworków, w które bez trudu można było wsunąć krystaliczne pręciki. Ewa po chwili wahania wsunęła jeden z nich w pierwszy z brzegu otwór w pulpicie. Rozległ się dźwięk doskonale słyszalny nawet przez hełmy skafandrów. Wysokie, świdrujące tony ułożone były w serie urywanych to znów przeciągłych dźwięków. Balansując na granicy słyszalności ludzkiego ucha, cichły czasem zupełnie, uciekając w zakres ultradźwięków. Po chwili słuchania można było zauważyć jakąś prawidłowość, uporządkowanie w ich następowaniu
— jakby pewną regułę kompozycji, której podlegają.
— Czy to ich mowa? — spytał Ted, gdy dźwięki ucichły.
— Nie wiem. — Ewa wyjęła z otworu pręt i włożyła inny.
Nastąpiła istna ulewa tonów, tak bardzo odmiennych od poprzednich, że trudno byłoby nawet je porównywać.
— Może to zapisy jakichś danych pomiarowych. . . To mi bardzo przypomina sygnały telemetryczne z satelitarnych stacji automatycznych — zastanawiał się Ted.
— Czy nie przychodzi ci do głowy, że to może być ich muzyka?
— Muzyka? — Ted był wyraźnie zaskoczony. — Czy sądzisz, że nie mieli nic lepszego do roboty, jak słuchać muzyki?
— Skąd wiesz, jaką rolę mogła ona odgrywać w ich życiu?
— Na takim poziomie rozwoju. . .
— Och, Ted, jak wielu rzeczy nie rozumiesz zupełnie! — obruszyła się Ewa.
— A poza tym chwilami robisz wrażenie, jakbyś zbyt dokładnie znał te istoty. . .
52
Albo może porównujesz je zbyt dosłownie do ludzi. . . Ale porównanie takie jest zupełnie błędne. . . Zapominasz, że ci wszyscy ludzie, których znamy — nasi rodzice czy pozostali uczestnicy wyprawy — są wyrwani ze swego normalnego środowiska, jakim jest cała społeczność ludzka!
— Tamci też byli w podobnych warunkach, dlatego takie właśnie porównanie jest najsłuszniejsze! — upierał się Ted.
— Nie wiem, może masz rację, ale według mnie wszystko zależy od poziomu techniki. . . Tylko że w zupełnie inny sposób, niż sobie to wyobrażasz. Technika nie powinna niszczyć innych wartości — powinna dać ludziom więcej czasu na zajmowanie się sztuką, literaturą. . . Jeśli więc oni, ci nie znani nam przybysze, mogli sobie pozwolić na odpoczynek przy muzyce, to na pewno z tego korzystali.
Myślę, że wiele z naszych współtowarzyszy też skorzystałoby z takiej przyjemności, gdyby nie napięte do ostatnich granic plany naukowe ekspedycji.
— Spróbuj włożyć jeszcze jeden pręt. — Ted nie mógł chwilowo znaleźć jakiegoś kontrargumentu.
Dźwięk, który teraz uderzył ich uszy, był zupełnie odmiennego rodzaju: zamiast spodziewanych czystych tonów rozległy się chrapliwe i ostre. Znieruchomieli oboje, potem spojrzenia ich spotkały się na chwilę. W dźwiękach, urywanych i szorstkich, można było rozpoznać coś w nieokreślony sposób bliskiego, choć treść pozostawała niezrozumiała.
— To musiało wyjść z ust. . . człowieka lub istoty o niezmiernie podobnej budowie narządów mowy! — powiedziała wreszcie Ewa stłumionym szeptem.
Ted skinął głową. Jemu także przyszło to od razu na myśl. Zastanawiał się jedynie, do którego z ziemskich języków podobna jest ta mowa przechowywana w fonotece nieznanych istot.
— Chodźmy! — powiedział wreszcie, gdy głos zamilkł. — W ten sposób nie zdążymy nawet pobieżnie przejrzeć reszty pomieszczeń. Sami i tak nic nie zwojujemy. Niech się tym zajmą lingwiści.
Do kilku dalszych pomieszczeń ledwie zajrzeli — były zastawione aparaturą, nad której działaniem nie było sensu teraz się zastanawiać, tak była odmienna od wszystkiego, co kiedykolwiek widzieli. Szukali w pierwszym rzędzie czegoś, co uważali za najistotniejsze — śladów twórców tego wszystkiego.
W następnym niewielkim pokoiku znaleźli jedynie długie, prostopadłościenne pudło ustawione w kącie pod ścianą. Ewa przeszła do dalszych pomieszczeń, lecz Ted nie oparł się ciekawości i zaczął majstrować przy pokrywie skrzyni. Nie dawała się początkowo uchylić. Po chwili dopiero spostrzegł na jej tylnej czę-
ści proste urządzenie stanowiące zamek. Bez trudu odgadł jego działanie i uniósł
pokrywę. Pod nią leżała jakaś miękka wyściółka — rodzaj gąbczastego materaca.
Ted uchylił róg tego przykrycia i natychmiast odskoczył ze stłumionym okrzy-kiem.
Jego krzyk zabrzmiał widocznie przerażająco w słuchawkach Ewy, bo przy-53
biegła z rozszerzonymi oczami i dopadłszy chłopca potrząsnęła go silnie za ramiona.
— Co?! Co to było?
Ted stał sztywno, z wyciągnięta ręką, o kilka kroków od skrzyni. Patrzył wciąż w jej stronę, nie mogąc wyrzucić ani słowa z zaciśniętego gardła.
— Tammm. . . ktoś jest! — wykrztusił wreszcie.
Ewa przymknęła oczy. W jej pamięci odżyły wszystkie wyobrażenia o istotach z innych planet, istotach niepodobnych do czegokolwiek w świecie.
Uodporniwszy się w ten sposób na wszelkie możliwe niespodzianki i zaskoczenia, podeszła szybko do skrzyni.
Nie pomogły najfantastyczniejsze wyobrażenia. Ewa wydała coś w rodzaju westchnienia czy jęku i cofnęła się w stronę Teda.
W skrzyni — wtopiony w bryłę przejrzystego szkliwa — leżał człowiek.
— Czy. . . on żyje? — zapytała po dłuższym milczeniu Ewa, pochylając się nad skrzynią.
Ted wzruszył niepewnie ramionami.
— Wygląda jak model anatomiczny, jak dokładna kopia. . .
— Kopia kogo?
— Człowieka lub istoty człekopodobnej!
— Czyżby. . . tu byli ludzie? Absurd!
— Kto tam wie. . .
Ted raz jeszcze spojrzał na leżącego. Był to smukły, pięknie zbudowany męż-
czyzna o ciemnooliwkowej skórze i długich czarnych włosach. Leżał na wznak, z rękami równo wyciągniętymi wzdłuż ciała, powieki miał opuszczone. Czarna, łopatkowato przystrzyżona broda sterczała uniesiona lekko ku górze.
— Tamten głos — powiedziała Ewa — i ten tu. . . Jeśli to nie była wyprawa z Ziemi, to oznacza, że. . .
— Nic nie oznacza! — uciął Ted. — Nie sugerujmy się.
— Może są i inni, w innych pomieszczeniach? Chodźmy, zobaczymy. . .
Poszli dalej korytarzem. Nagle Ewa, zaniepokojona jakimś odgłosem, odwró-
ciła głowę. Znieruchomiała, zacisnąwszy palce na przegubie Teda. Spojrzał w tym samym kierunku.
Platforma windy na skrzyżowaniu korytarzy unosiła się powoli w górę.
— Ktoś otworzył właz! — szepnęła Ewa blednąc.
Cofnęli się pod ścianę. Ted pchnął pierwsze z brzegu drzwi. Ukryli się w ich wnęce.
— Wracają. . . Jednak są tu! — szepnął Ted. Wychylając głowy, obserwowali korytarz.
