Lalande 21185
Lalande 21185 читать книгу онлайн
Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Dlaczego nie mieszkańców Flory? — zagadnęła Ewa.
— Te dzikusy na etapie struganego kija? — oburzył się Ted. — Oni mieliby wznosić takie budowle? I może jeszcze latać na Orfę? Nonsens!
— Mylisz się, Ted! — zaoponował niespodziewanie Har, który raz jeszcze zabrał się do oglądania przez lupę powierzchni stożka. — To, że potrafią zastrugać kij, nie określa górnej granicy ich możliwości, tylko dolną.
— Hm. . . Niby racja. . . — zgodził się Ted po chwili namysłu. — Może w chwilach wolnych od genialnych poczynań zajmują się głupstwami, rzucają patykami w istoty przybyłe ż innego układu planetarnego i tak dalej. . .
— Wcale nie powiedziałem, że to Floryci zbudowali stożek — wyjaśnił Har spokojnie. — Nie chcę tylko, byśmy sobie wmawiali jakieś zdanie na temat ich inteligencji. Lepiej przecenić niż nie docenić ich możliwości. A co do stożka, to jednak wydaje mi się, że został zamknięty przed Florytami.
— Przez kogo?
— Przez budowniczych oczywiście!
— Może jedni Floryci ukryli tu coś przed innymi? Na przykład jakaś lepiej rozwinięta rasa przed inną, żyjącą w stanie półdzikim? — podsunęła Ewa.
— Ciekawa myśl! — podjął Adler. — Prościej jednak będzie założyć, że to przybysze z zewnątrz zamknęli tu coś przed Florytami. Z punktu widzenia teorii rozwoju społeczeństw trudno przypuścić, by na jednej planecie żyły dwa gatunki istot rozumnych o tak diametralnie różnym stopniu rozwoju. . . Zresztą, dyskusja zaczyna być jałowa. Trzeba otworzyć ten stożek, dotrzeć do wnętrza, a wtedy na pewno wiele się wyjaśni.
— Pozostaje nam chyba palnik plazmowy. Nie mamy go jednak ze sobą — zauważył Ted. — A nawiasem mówiąc, bardzo bym się śmiał, gdyby to się okazało litą bryłą. . .
— Zdaje się, że to jest jakieś tworzywo ceramiczne o niebywałej twardości —
powiedział Har, chowając sklerometr. — Żadna naturalna siła tego nie nadgryzie, a i z pomocą palnika nie będzie to łatwe. Poza tym nie chciałbym się uciekać do 77
tak brutalnych metod. Jeśli to się w ogóle otwiera, to powinniśmy popróbować rozumem, nie siłą. . .
— A jeśli nie? Może nie otwiera się w ogóle? Może to tylko znak obecności przybyszów na planecie?
— Może. . . — mruknął Har. — Umieścili ten stożek w tak widocznym miejscu. . . To może być znak dla Florytów. Oznaczałoby to, że Floryci byli w stanie tak niskiego rozwoju, iż przybysze nie mogli się im przedstawić, dojść do porozumienia. . .
— . . . i pozostawili ten znak swej obecności dla przyszłych pokoleń, które potrafią zrozumieć jego znaczenie — przerwał mu Ted. — Stożek zbudowany jest w ten sposób, jakby jego zadaniem było przetrwać wszelkie kataklizmy na przestrzeni tysiącleci!
— Jeśli tak. . . — zaczął Har powoli — . . . to szukajmy klucza! Zostawiając dla Florytów ten stożek, musieli zostawić i klucz do jego wnętrza!
— Po co, według ciebie, aż tyle kombinacji? Nie prościej byłoby pozostawić to otwarte?
— Nie! Po pierwsze, chodziło o zabezpieczenie przed wpływami atmosferycz-nymi. Po drugie, Floryci byli zbyt zacofani w stosunku do przybyszów i mogliby zniszczyć to, co im pozostawiono. Jeśli kiedykolwiek dojdą do takiej fazy rozwojowej, że zaczną badać swą planetę, będą szukali sposobu dostania się do stożka.
Gdyby nie te przyciski, można by sądzić, że otwarcie stożka przeznaczone im by-
ło na etapie palnika termojądrowego. Przyciski zamka szyfrowego świadczą, iż wymagano od nich raczej umiejętności logicznego wnioskowania. . .
— Czego więc mamy szukać? — spytał Ted.
— Jakiegoś znaku, instrukcji w postaci rysunku czy czegoś w tym sensie. . .
Obejrzyjcie dokładnie całą powierzchnię stożka, od góry do dołu.
Unieśli się przy pomocy aparatów lotnych i zawieszeni tuż przy gładkiej powierzchni balansowali coraz wyżej, z szumem silników, jak trzy wielkie trzmiele wokół kielicha kwiatu. Ewa dotarła pierwsza do wierzchołka i zawieszona nad spiczastym zakończeniem stożka badała powierzchnię srebrzystej tafli.
— Jest! — zawołała nagle, opadając nieco niżej. — Wierzchołek jest zakoń-
czony maleńkim płaskim ścięciem o powierzchni nie większej od paznokcia. Tu, na tym kółku, jest coś wyryte, jakieś znaki. . . Nie widzę dobrze, ten aparat strasznie huśta. Chwileczkę!
Ewa opuściła się nad samą powierzchnię, a potem wyłączywszy aparat ob-jęła rękami wierzchołek i tak zawieszona, mając przed oczami maleńkie płaskie ścięcie, dyktowała:
— Tu są wyryte same kropki! Ułożone są kolumnami, jak otwory w taśmie programowej starego typu. W pierwszej jest. . . jedenaście, dalej siedem, pięć, trzy, dwa. To wszystko.
78
Włączyła silnik i po chwili była na dole. Har trzymał przed oczami notes z wy-pisanym rzędem cyfr. Ewa wyrysowała punkty w takim porządku, w jakim były wyryte.
— To na pewno klucz cyfrowy! — zawołał Ted i pobiegł do przycisków. —
Jak tam było? Jedenaście, siedem. . .
Odliczył kolejno i wcisnął odpowiednie przyciski.
— Nic! — zakomunikował zawiedzionym głosem.
— Ho, ho! — zaśmiał się Har. — To wcale nie musi być takie proste! Takie załatwienie sprawy miałoby tyle sensu, co zostawienie klucza pod wycieraczką. . .
— Pod czym? — zdziwili się chórem Ewa i Ted.
— Ech, do licha! Z wami nie można porozumiewać się za pomocą przenośni z epoki przedkosmicznej! — mruknął Har. — W każdym razie pozostaje nam jeszcze ruszyć głową.
— Widocznie to. . . jeszcze nie wszystko — powiedział Ted niepewnie.
— Może należy na to inaczej spojrzeć. . . — medytował Har, obracając we wszystkie strony notes. — Na przykład od końca. To wygląda na jakąś serię prawidłową. Dwa, trzy, pięć. . . A przycisków jest sześćdziesiąt cztery! Trzeba zatem znaleźć dalsze liczby tego ciągu! No, matematycy! Ruszyć mózgiem. Ja na szczę-
ście jestem historykiem, więc nie muszę.
— Gdyby tak mieć choćby maleńki kalkulatorek cyfrowy! — burczał Ted, bazgrząc pracowicie na kawałku papieru. — W mig by to zanalizował i podał
wynik.
Przez piętnaście minut wszyscy troje zawzięcie liczyli, przestawiali tych kilka cyfr na wszystkie możliwe sposoby.
— Nieee! — pierwszy zbuntował się Ted. — To nie ma sensu! Nie ma reguł, które dawałyby następne człony tego szeregu! Nie ma. . .
Urwał nagle, wpatrzony w kartę, a potem wykrzyknął radośnie:
— Mam! Mam szereg, który nie daje się przedstawić w postaci wzoru! Przecież to pięć kolejnych liczb pierwszych! Potem będzie trzynaście, siedemnaście i tak dalej. . .
Wypisał szybko na kartce kolejne liczby pierwsze w zakresie do sześćdziesię-
ciu czterech i podał Harowi. Mozolnie odliczając, znaczyli ołówkiem odpowiednie przyciski.
— Znowu nic! — westchnął płaczliwie Ted. — Może to jest popsute?
— Poczekajcie! — zawołała nagle Ewa. — A kto nam powiedział, że przyciski należy numerować od lewej do prawej?
Spojrzeli na nią, nie rozumiejąc w pierwszej chwili.
— Ależ tak! — pierwszy zorientował się Har. — Trzeba spróbować ponume-rować je z góry na dół!
— Albo z dołu do góry, albo z prawej w lewą! — uzupełniła Ewa. — To tylko m y jesteśmy przyzwyczajeni do czytania z lewa w prawo!
79
— Do licha! Oni liczyli na nieskończoną cierpliwość Florytów! Próbujmy! —
westchnął Har z rezygnacją.
Próbowali naciskać we wszystkich możliwych konfiguracjach. Niestety, srebrny stożek nie drgnął nawet. Dopiero, gdy zrezygnowani usiedli pod jego ścianą, by odpocząć, Har wpadł na nowy pomysł:
— A może. . . trzeba wcisnąć wszystkie guziki oprócz tych, które odpowiadają liczbom pierwszym?
Poskutkowało już przy pierwszym wariancie, to znaczy z lewa w prawo. Lu-strzany stożek uniósł się bezgłośnie na przeszło półtora metra w górę, odsłaniając wnętrze. Wyglądał teraz, jak ogromny grzyb osadzony na grubej „nodze”, wystającej ze środka kolistego otworu w skale. Grubość ścian przekraczała pół metra.
