Lalande 21185
Lalande 21185 читать книгу онлайн
Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Nie! — zadecydował nagle Ted. — Nie będziemy się kryć! Nie boimy się ich przecież!
54
Odważnie wystąpił na środek korytarza. Platforma opadała powoli w dół.
W pierwszej chwili dostrzegli trzy pary nóg, a gdy platforma zrównała się z poziomem podłogi — trzy postacie w skafandrach.
Ted poczuł lekki zawrót głowy. Więc stało się! Oto początek nowej epoki!
Tylko. . . co dalej? Co robić? Mówić? Dawać znaki?
Jedna z trzech przybyłych istot wysunęła się naprzód. Ted bezradnie opuścił
ręce, zrobił krok w jej stronę. . .
— Do licha! Przecież to nasi uciekinierzy! — w słuchawkach Teda i Ewy zadźwięczał głos. . . Hara Adlera.
— Niech ci się nie wydaje, że jesteś genialnym odkrywcą! — grzmiał Igen swym głębokim basem. — Jesteś tylko niezdyscyplinowanym i nieodpowiedzial-nym smarkaczem! Masz szczęście, że nie urodziłeś się o dwieście lat wcześniej, wtedy bym ci skórę sprał!. . .
Ted stał z opuszczoną głową i nie śmiał powiedzieć ani słowa w swej obronie, bo ojciec miał, niestety, rację.
— Bez twojej wariackiej wyprawy też odkrylibyśmy wkrótce te podziemia.
A tak. . . przerwaliśmy wszystkie prace, wywlekliśmy batyskaf z oceanu. . . —
ciągnął Igen coraz ciszej.
Widać było po jego rozbieganych oczach, że pozbywszy się niepokoju o dzieci, najchętniej zabrałby się do obejrzenia Bazy. Toteż z wyraźną ulgą przyjął słowa Hara, który też rozglądał się coraz niecierpliwiej dokoła:
— Daj spokój, Igen. Przecież jakby nie było Ted i Ewa dokonali epokowego odkrycia! Skoro już tu jesteśmy, obejrzyjmy sobie „conieco”.
Fonotekę i postać w skrzyni Ted pokazał przybyszom na samym wstępie, li-cząc na to, że ich zaabsorbuje i w ten sposób uniknie dalszych wymówek. Nie pomylił się w swych rachubach. Mężczyzna leżący w skrzyni wywarł na innych członkach ekipy równie piorunujące wrażenie, jak na Ewie i Tedzie.
Rozbiegli się po Starej Bazie.
Har zaglądał do wszystkich pomieszczeń po kolei, wreszcie, wychylając gło-wę z jakichś drzwi na korytarz, zawołał wszystkich do siebie. Na środku „pokoju”
stał na niskim postumencie ogromny blok szkliwa, podobny do dużego akwa-rium. W jego wnętrzu jarzyło się mnóstwo drobnych, różnobarwnych iskierek.
Gdy wszyscy otoczyli kręgiem ten niezwykły przedmiot, Har spytał:
— Jak wam się wydaje, co to może być? — Z miny jego można było wyczytać, że sam już odgadł.
— Plastyczna mapa nieba! Wygląda ono jak na stereoekranie w rakiecie —
wykrzyknął po chwili zastanowienia Max.
— Aha! — zgodził się Har. — A ta linia, popatrzcie?!
55
Dwa spośród świetlnych punkcików wyobrażających gwiazdy w przestrzeni połączone były cienką kreseczką.
— Przede wszystkim, co to za gwiazdy? — zastanawiał się głośno Ted.
— Popatrzcie z tej strony, wzdłuż linii — wskazał Har.
— Ależ to. . . nasze Słońce i Lalande 21185! — zawołał Igen.
— Oczywiście! Widać tu jak na dłoni wszystkie najbliższe gwiazdy — pod-niecony Har wskazywał kolejno palcem — Syriusz, Proxima, układ Tolimaka, układ Procjona. . . Nawet o maleńkiej gwieździe van Maanena nie zapomniano!
— A więc ta linia to trasa lotu! — powiedział Max.
— Tak, tylko nie wiadomo, w którą stronę: z Ziemi tu czy odwrotnie — zauważył Igen.
— Ludzki głos, ten martwy czy też uśpiony człowiek, no i ta mapa zdają się wskazywać jednoznacznie. . . — próbował podsumować Ted.
— Ktoś śmiał nas wyprzedzić! — huknął Max i roześmiał się.
— Albo: człekokształtne istoty z tego układu wybierały się stąd w kierunku Słońca — poddała Ewa.
— . . . i statek eksplodował im na wyrzutni! — dodał Ted.
— Zostawili tylko dozorcę, który widząc ich zagładę, z rozpaczy zmarł, a potem zalał się w bloku szkliwa — dokończył Har. — W ten sposób, moi kochani, powstają opowiadania fantastyczne. Lepiej nie wybiegajmy poza fakty.
— Ten człowiek jest faktem. Co o nim powiesz? — rzucił Igen zaczepnie.
— Ja? To wy powinniście mi powiedzieć. Ja jestem historykiem i informacjo-nistą. To, co wymyślicie, mogę zanotować w kronice naukowej naszej wyprawy.
Słucham więc! — bronił się Har.
— Nie kpij. Powiedz, mogli tu być przed nami ludzie?
— Jeśli istniała Atlantyda. . . — zaczął Har.
— Ach, do licha, bądźże poważny! — przerwał mu Igen. — Daj spokój mitom.
— Pozostaje zatem jedna możliwość: że w ciągu paru lat — po starcie naszego
„Cyklopa” zbudowano statek rozwijający szybkość podświetlną i wyprzedzono nas.
— Gadasz jak mózg elektronowy!
— Tak logicznie? — ucieszył się Har.
— Nie. Tak wykrętnie — powiedział Igen. — To nie są wytwory ziemskiej cywilizacji, wszystko to, co tu zastaliśmy. W postępie technicznym obowiązuje jakaś ciągłość i nigdy nie zmienia się wszystko naraz, i to na przestrzeni kilku zaledwie lat.
— Wobec tego — odparł Har — nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przyjąć, że były tu przed nami człekokształtne i człekopodobne istoty z innej planety!
Igen westchnął ciężko i spojrzał z rozdrażnieniem na Hara, jakby to on, historyk, winien był, że sprawa się gmatwa.
56
— Pytia delficka — powiedział — z dyplomem doktora nauk historycznych.
Mógłbyś wymyślić coś rozsądniejszego. . .
Mówiąc to zwrócił się ku wyjściu. Nie zdążywszy w porę schylić się w niskich drzwiach, uderzył się w głowę.
— Heureka! — zawołał, zawracając ku pozostałym. — To nie mogły być żad-ne istoty człekopodobne! Po co miałyby sobie utrudniać życie robiąc tak niskie drzwi?!
— Genialne! — roześmiał się Har. — Stuknięcie w głowę, choć metoda to przestarzała, do dziś pomaga w wyciąganiu rozsądnych wniosków. Spróbuj raz jeszcze stuknąć głową w ścianę. Może wyjaśnisz wówczas, co tu robi ten z brodą?
— Ten? — odciął się Igen, wskazując brodę Adlera. — Najwyraźniej kpi sobie z poważnych zagadnień naukowych!
— Nie z tą brodą! — sprostował Har.
— Tamten w skrzyni? On kpi generalnie z nas wszystkich. . . — Max w za-myśleniu spróbował podrapać się za uchem poprzez hełm.
Do bazy powrócili „Perseuszem”, jedną z małych rakiet transportowych. Okazało się bowiem, że przy jej to pomocy Max wypenetrował miejsce, w którym
„uciekinierzy” pozostawili drugi pełzak.
Zaczęło się od tego, że grupa badająca przyczynę zamilknięcia stacji automatycznych, posuwając się wszystkimi pojazdami w tyralierze za linią sunących naprzód samopasów, dotarła do nich i stwierdziła brak trzeciego i czwartego automatu. W miejscu gdzie powinny one były się znajdować w chwili zamilknięcia ich nadajników, nie stwierdzono żadnych podejrzanych śladów. . . Automaty zniknę-
ły, jakby wyparowały nagle, nie pozostawiając po sobie absolutnie nic.
Pozostałe cztery „samopasy” szły sprawnie i bez przeszkód, a po osiągnięciu wyznaczonej uprzednio odległości rozpoczęły powrót. Nieznana siła nie objawiła się. . .
— Pożeraczowi bolotów, który grasuje na zachód od bazy, nasze automaty musiały poważnie zaszkodzić, jeśli po ich połknięciu nie miał apetytu na dalsze
— zakonkludował Ted, gdy wraz z Ewą składali dowódcy raport o eskapadzie.
— Dowcipami mnie nie zagadasz! — pogroził mu Atros. — Wasze przypadkowe odkrycie, choć rzeczywiście pasjonujące, nie okupuje winy i nie usprawiedliwia ryzykownych poczynań. Ewa jest w znacznym stopniu usprawiedliwiona, choć powinna była zastosować się do decyzji automatu: gdyby zawiadomiła mnie, decyzja moja nie odbiegłaby jednak od tego, co Ewa uczyniła instynktownie. Ona była najbliżej miejsca wypadku. Żeby nie konieczność uzyskania pewnych informacji i związana z tym konieczność nawiązania łączności z bazą przed zapowie-dzianym terminem, udałoby się wam, być może, powrócić i uruchomić zasilanie bazy. . . Stało się jednak inaczej. Milczenie bazy wywołało zupełnie zrozumia-57
ły niepokój: byliśmy przecież wszyscy pod wrażeniem zniknięcia stacji automatycznych. Dlatego też uderzyliśmy na alarm. Straciliśmy przez was niepotrzebnie sporo cennego czasu. Chcielibyśmy teraz przy waszej pomocy czas ten w jakiś sposób odrobić! Z Tedem porozmawiam jeszcze przy okazji.
