Pieprzony Los Kataryniarza
Pieprzony Los Kataryniarza читать книгу онлайн
Po tamtej stronie komputera trwa wirualny ?wiat.
Dla wielu jest miejscem codziennej pracy i skarbnic? rozrywek.
Dla wtajemniczonych to arena bezwzgl?dnej walki o ?ycie.
Powie?? zawiera uderzaj?c? wizj? Polski XXI wieku wnosz?c? w er? wszechpot??nej informatyki baga? swych narodowych i historycznych nieszcz???. Czerpi?c z tradycji Ma?ej apokalipsy i ameryka?skiego cyberpunku, stanowi na polskim rynku dokonanie nowatorskie.
"Te teksty wyra?aj? nowe b?d? na nowo uaktywnione religijne i polityczne konflikty Polski i ?wiata ju? bez czerwonego knebla, ale z pozosta?o?ciami silnej czerwonki. Mo?e to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna".
Maciej Parowski
"Najmniej jest tu fikcji. Owszem, pozostaje sztafa? science fiction, lecz w gruncie rzeczy jest to opowie?? o Polsce dnia dzisiejszego".
Marek Arpad Kowalski
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Odczekawszy chwilę po wyjściu sekretarki Guma sięgnął do telefonu. Telefon Gumy podłączony był do czterech linii. Trzy z nich należały do centrali Firmy. Czwarta łączyła Gumę z szyfrowanym systemem łączności obejmującym kilka tysięcy numerów na terenie całego kraju.
Prezes wcisnął tę czwartą linię i wystukał numer. Czekał tylko chwilę.
– Waldi? Guma mówi. Słuchaj, mam tu sprawę… Ktoś robi zdrowo koło tyłka Budyniowi.
– To sprawdź. Sprawa Obiektowa na spółkę InterData, w Operacyjnym ma kryptonim Kuromaku… Co? Pojęcia nie mam. Jest trop na parafarmaceutyki…
– Nie, w aktach jeszcze nic nie ma. Ale w końcu ktoś skojarzy. Trudno nie będzie.
– Słuchaj, odwlekłem formalne przesłuchanie do jutra i więcej nie dam rady. Chyba że zdołasz jakoś namówić tych z prokuratury.
– Niemożliwe. Nie, stary, ja też was zawsze lubiłem, ale nie mam żadnej pewności, czy to nie wyszło od Dumorieza. A tamtym dupy nadstawiał nie będę.
– Jak będę miał pewność, że mogę, to proszę bardzo. Ale tak, palcem nie kiwnę. Palcem nie kiwnę, Waldi. Sorry, nie da rady.
– Już dość się odwdzięczyłem, że cię ostrzegam. Znajdziesz mi jakieś konkretne informacje, to się zobaczy. Pogoń tego swojego kataryniarza, jak mu tam… Właśnie wyszedł? Wszyscy ci chałturzą, powiadasz? No, niezły masz tam burdel w tej swojej kancelarii. Twoja broszka, Waldi, ale na twoim miejscu uprzedziłbym Budynia.
Guma odłożył słuchawkę telefonu.
Potem przez dobrą chwilę bawił się w zamyśleniu ołowianym landsknechtem, którego używał jako przycisku do papierów.
Oczywiście, mógł wtedy ograniczyć się do dostarczenia inwestorowi ogólnodostępnych danych syntetycznych. Ale w umowie stało wyraźnie, że zależy im na szczegółowej lokalizacji inwestycji, zwłaszcza tych wspieranych przez organizacje międzynarodowe lub pozostających pod ich patronatem. Poczuł się zobligowany dbać o markę firmy i swoją własną przy okazji.
Nie znajdując potrzebnych danych w bankach pamięci, postanowił zgromadzić je samemu. Najpierw poszperał w rejestrach sądów rejonowych, wybierając z nich wszelkie akty zawarcia spółek z udziałem kapitału zagranicznego, w hipotekach, w urzędach gminnych, potem wyszedł do sieci krajów ewentualnych inwestorów i na parę długich dni ugrzązł w ich bankach, wydobywając interesujące go sprawy ze struktury i zabezpieczeń udzielanych kredytów, a gdzie mógł, starał się te dane weryfikować u źródła. Dawno przekroczyło to potrzeby przygotowywanego przezeń raportu, więc robił to coraz bardziej na własną rękę, przesiadując w robocie po godzinach lub korzystając z czasu zaoszczędzonego przy realizacji prostszych zleceń. Pamiętał każdy szczegół. Stał w obramowaniu chwilowo zdezaktywowanej Studni, jak w szklanej windzie, pośród pejzażu Archiwum Akt Nowych, ze spokojną, sympatyczną melodią w uszach.
Przerzucając hipertekstem archiwa wojewódzkie trafił na kilka decyzji lokalizacyjnych, wydanych na spółki Banku Europejskiego inwestujące w sieć energetyczną. Do każdej z nich podwiązane było stosowne zezwolenie Państwowych Sieci Energetycznych. Jak tylko sobie to uświadomił, wylogował się z sieci administracyjnej i zaczął szukać wejścia do PSE.
SysOp GOV-u poinformował go, że ta część sieci ma charakter roboczy. Nie nalegał. Nabrał już doświadczenia z GOV-em i z panującą w rządowej sieci obsesją zapytań, monitów i notatek służbowych, przerzucanych pomiędzy nazbyt wyspecjalizowanymi, niezliczonymi ministerstwami, biurami, agencjami i rzecznikami praw.
Wszedł do ogólnodostępnej sieci Ministerstwa Energetyki, stamtąd do archiwum. Wizualizowało się banalnie, bibliotecznymi szufladami, pełnymi kart. Odnalazł program zarządzający backupem i kazał mu wydobyć do osobnego katalogu wszystkie dane o duplikatach dokumentów, których archiwizowanie sygnalizowano Ministerstwu Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Jeszcze jedno przesortowanie i miał w ręku to, czego szukał.
Nie wiedzieć skąd przyszedł mu do głowy pomysł, aby dla potrzeb researchu przygotować wizualne przedstawienie wyniku. Stojąc w tandetnym pejzażu ministerialnego archiwum, wyciągnął rękę i otworzył lewą ścianę na środowisko podręcznego programu graficznego w jednym z serwerów InterDaty. Sięgnął przed siebie i połączył palce prawej dłoni. W miejscu, gdzie to uczynił, pojawił się rosnący z każdą chwilą prostokątny panel. Rozwarł palce i panel zatrzymał się na wielkości szuflady. Odsunął go nieco na bok, potem sięgnął lewą ręką do następnego sterownika, prawą umieszczając jej panel poniżej pierwszego. Z sieci publicznej ściągnął prostą mapę Polski, dla uczniów i kierowców. Bez większego problemu przystosował konwerter i zatrudnił wywołany z serwerów Fortecy program do przetwarzania danych z rządowego archiwum. Kiedy mapa pojawiła się przed nim po raz pierwszy, było na niej jeszcze bardzo niewiele szczegółów. Ale i to wystarczyło, by dostrzec, jak wyraźnie układają się one w dwa obszary. Potem narzucił na nią wydobyte z ogólnodostępnej części lokalnej sieci warszawskiego przedstawicielstwa Wspólnot sprawozdanie o finansowanej przez Unię i jej agendy rozbudowie polskiej sieci telekomunikacyjnej i wtedy granica pomiędzy obszarami ułożyła się w linię tak znajomą, że Robert nawet nie musiał się długo zastanawiać, skąd zna ten kształt. Była to północnozachodnia granica dawnego Królestwa Kongresowego, na południu poprowadzona pomiędzy Małopolską a Śląskiem. Miał potem długo ściągać dane z coraz to kolejnych dziedzin, coraz bardziej odległych od pierwotnego zamówienia, w nadziei, że zaprzeczą temu, co zobaczył w pierwszej chwili.
Ale nic temu nie zaprzeczało. Przeciwnie.
Nie tylko sieci energetyczne i telekomunikacyjne rozpadały się na dwa osobne obszary, połączone tylko kilkoma węzłami i magistralami przesyłowymi. Żaden majątek trwały należący do zachodnich firm, żadna europejska inwestycja nie leżała na wschód od rozdzielających je linii. I odwrotnie – nic, w czym był choć promil kapitału lub jakikolwiek aport z Imperium Wszechrosji nie znajdowało się na zachód od niej. Dwie doskonale rozgraniczone, nie zachodzące na siebie w najmniejszym nawet stopniu strefy. Gdy sięgnął do archiwów, przekonał się dodatkowo, że w ciągu ostatnich sześciu lat dokonano wielu transakcji, w których zachodnie firmy zbywały na rzecz wschodnich swoje mienie znajdujące się na obszarze dawnej Kongresówki lub Galicji i odwrotnie kapitał krajowy odsprzedawał wszystko, co leżało w Wielkopolsce, na Śląsku i Pomorzu.
Wśród inwestycji istniał tylko jeden wyjątek – stanowiły go drogi, mosty i linie kolejowe, a także kilka głównych infostrad, których budowę Zachód finansował chętnie także na wschodzie i południu.
Było to wszystko jakimś złym snem, rzeczą po prostu niemożliwą, niewiarygodną zwłaszcza dla kataryniarza. Kto jak kto, ale on wiedział doskonale, że pewnych informacji nie można ukryć. Że po prostu nie mogła zostać zawarta żadna tajna umowa między Wspólnotami a Imperium Wszechrosji regulująca podział stref inwestycji, gdyż taka umowa, zakładając nawet, że byliby chętni do jej podpisania, wymagałaby tylu szczegółowych poleceń wydanych do poszczególnych agend i indywidualnych inwestorów, iż już następnego dnia znany byłby każdy jej szczegół. Zresztą gdyby nawet taką umowę zawarto i utrzymano w tajemnicy, to Wspólnoty nie miały fizycznej możliwości narzucenia jej rządom poszczególnych europejskich państw, a te z kolei nie byłyby w stanie w żaden sposób wyegzekwować jej przestrzegania od swoich firm. Boże mój, przypomniał sobie z czasów swego dziennikarzenia, jak beznadziejne były wszelkie próby nakładania międzynarodowego embarga na jakiś kraj czy zakazy eksportowania tu albo tam zaawansowanej technologii lub materiałów wojennych, jak dziurawe były sieci, którymi rządy usiłowały powstrzymywać przed włażeniem na zakazany teren ślepe cielska koncernów, pchane jedynym znanym im tropizmem – do dobrego interesu. To było po prostu absurdalne, niemożliwe, szaleńcze, mogło zostać wymyślone jedynie przez jakiegoś odrealnionego obsesjonata.