Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Teraz, mając pewność, że wszystko jest tak, jak być powinno, Lindberg podniósł się z miejsca dowódcy. Nadszedł czas, żeby przegonić stąd nieproszonych gości, a potem zadbać o to, by nigdy nie zagrozili Ziemi, skwitował w duchu.
Z berettą w ręku Skandynaw odwrócił się w kierunku grupy obcych. Żaden z nich nie zwracał na niego uwagi. Kątem oka Håkon dostrzegł, że jego towarzysz również wstał.
Wymierzyli w Diamentowych, a potem pociągnęli za spust.
Ładunki trafiły w ściany i natychmiast zostały wchłonięte przez pokładowe kolektory. Obcy rozproszyli się na boki, dobywając broni. Żaden z nich nie był w niebezpieczeństwie, choć nie mieli o tym pojęcia. Lindberg i Gideon skryli się za bocznymi panelami, po czym zaczęli oddawać kolejne strzały.
Pośród obcych zapanowało poruszenie. Wdali się w wymianę ognia, a ich broń emitowała żółte, przerywane promienie, które szybko wypełniły pomieszczenie. Kiedy eksplodował panel za Håkonem, ten skulił się, ale przerwał ostrzał tylko na moment.
– Wycofajcie się! – ryknął w języku Ev'radata. – Za moment cała atmosfera z tego statku zostanie usunięta! Zginiecie!
Dostrzegł, że jeden z Diamentowych mierzy do niego dłużej niż pozostali. Uzmysłowił sobie, że przeciwnik ładuje pocisk większego kalibru. Po chwili obcy wystrzelił, niszcząc fotele oficerów dowodzących i miejsce, przy którym siedział nawigator. Iskry wzbiły się pod sam sufit, a z rozbebeszonego panelu buchnęły języki ognia.
Lindberg rzucił się na ziemię, nadal starając się strzelać tak, by nie trafić żadnego przeciwnika. Wiedział, że za moment zginie, ale dostrzegł też, że obcy zaczynają wycofywać się w kierunku korytarza. Nie mieli ochoty na krwawą jatkę.
Håkon nie miał pojęcia, czy Gideon jeszcze żyje. Z całego tego galimatiasu trudno było wyłowić strzały z drugiej beretty. Diamentowi zwiększyli ogień – najwyraźniej Skandynaw źle odczytał ich intencje. Ustawiwszy się w progu, uformowali kordon przed Ev'radatem, chroniąc dowódcę.
Kolejna wiązka przemknęła tuż obok głowy Lindberga, niszcząc panel, za którym się chował. Iskry posypały się mu na plecy. Przestał strzelać i rzucił się na ziemię, machinalnie osłaniając głowę.
Spojrzał na Gideona i dostrzegł, że towarzysz również przylgnął do podłogi. Tuż nad nim znajdował się wyświetlacz, na którym trwało odliczanie. Do usunięcia atmosfery ze statku pozostała minuta.
Jak lepiej umrzeć? Teraz był to jedyny dylemat Håkona.
Wysunął dłoń i oddał strzał, nie patrząc nawet, czy omyłkowo nie trafi któregoś z Diamentowych. Szczelna formacja przed Ev'radatem dawała pewność, że nie uszkodzi najważniejszego spośród nich. Potem cofnął rękę. Głupio byłoby ją stracić i przeżywać katusze na moment przed śmiercią.
Czas się kończył. Serce biło mu jak szalone, ledwo łapał oddech, a w głowie zaczynało mu się kręcić.
Nagle ostrzał obcych ustał. Salwy ucichły jak ręką odjął.
Lindberg przypuszczał, że zorientowali się w sytuacji i uciekli, nie chcąc niepotrzebnie ryzykować. Trwał w bezruchu, nie mogąc odnaleźć w sobie dość odwagi, by wyłonić się zza osłony.
– Ile jeszcze? – krzyknął do Hallforda, odchyliwszy maskę.
– Pięćdziesiąt sekund! – odparł Gideon. Głos mu się przy tym zatrząsł, co nie było niczym dziwnym. Obaj wiedzieli, że nic nie może zatrzymać tego odliczania. Håkon miał tylko nadzieję, że Ev'radat zdąży wrócić na statek.
Trudno było mu zrozumieć metamorfozę, jaką przeszedł Diamentowy, ale być może te wydarzenia miały z nią coś wspólnego. Była to poniekąd krzepiąca myśl.
Lindberg powoli wychynął zza panelu.
Szybko dostrzegł, że się pomylił.
– Co jest… – wydukał.
Ev'radat stał w progu, za jednym ze swoich podkomendnych. Wbił w jego kark długi szpikulec, a potem pozwolił ciału opaść bezwładnie na podłogę. Był to ostatni gwardzista. Reszta leżała martwa na podłodze. Najwyraźniej żaden odwrót nie nastąpił – zamiast niego nastąpiła błyskawiczna rzeź wszystkich, którzy stali przed dowódcą. Padli jak muchy, bez choćby cichego jęku.
Obcy uniósł głowę, po czym schował broń za plecami. Ruszył spokojnym krokiem ku Håkonowi.
– Zdziwiony? – zapytał.
Lindberg wstał, opuszczając rękę z berettą.
– Wybacz, że to trwało tak długo – dodał Ev'radat.
– Co…
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Wyłącz procedurę samozniszczenia, natychmiast.
– Ale…
– Byłem z tobą na Ayna’ata, widziałem kopie Alhassana – powiedział Diamentowy. – Poskładasz wszystko w logiczną całość później, a teraz przerwij ten proces, zanim wszyscy się podusimy.
Håkon przeniósł wzrok na Gideona i dostrzegł, że mechanik czekał już tylko na sygnał. Gdy Lindberg dał mu znak, szybko wprowadził odpowiednie komendy.
– Już? – zapytał obcy.
– On nie mówi w twoim języku – odparł Skandynaw, zupełnie skołowany.
– Przecież nosił la’derach.
– Ale się jej pozbył.
Ev'radat wyglądał na zaskoczonego.
– Nie wie, ile mógł dzięki niej osiągnąć. Choć ty także nie zdajesz sobie z tego sprawy, prawda?
Lindberg potrząsnął głową, po czym spojrzał na berettę. Rzucił jeszcze okiem na stos ciał leżących w progu, a potem cisnął broń na ziemię.
– Możesz mi wytłumaczyć, co tu się dzieje? – zapytał przez zęby, podchodząc do obcego.
– Jesteś bezpieczny. Wszyscy jesteście – odpowiedział Ev'radat. – Choć może to szybko ulec zmianie, jeśli moi kompani na krążowniku zaczną się niepokoić. Nie mamy wiele czasu.
– Ale jak…
– Gdzie ostatnio mnie widziałeś, Håkonie?
– Gdzie? Na Ayna’ata…
– Owszem – odparł Diamentowy i obejrzał się nerwowo na drzwi. – Pytanie powinno brzmieć inaczej. Kiedy ostatnio mnie widziałeś?
Mimo że umysł Skandynawa nadal pracował na zwolnionych obrotach, wiedział, do czego zmierza rozmówca. Niejasno uświadomił sobie też, że się trzęsie. Nie czuł drgania mięśni, raczej dostrzegł je kątem oka.
– Kiedy? – powtórzył Ev'radat.
– W przeszłości… dalekiej przeszłości… – wydukał. – Tam cię zostawiłem…
– Zgadza się – potaknął obcy. – Od tamtej pory robiłem, co mogłem, żeby znaleźć się na pokładzie tego statku.
– Tego? – zapytał nieprzytomnie astrochemik.
– Wiedziałem, że uciekając możecie natknąć się na któryś z naszych krążowników. Wiem, gdzie znajduje się Ziemia, potrafię określić także trajektorię lotu z Rah’ma’dul. Choć utrudniliście mi to, zmieniając kurs.
– Ale jak…
– Dzięki mojej wiedzy o przyszłości znalezienie się tu okazało się łatwiejsze, niż sądziłem. Zostałem nawet dowódcą, jak widzisz.
– Gratuluję.
– Dziękuję – odbąknął Ev'radat.
Astrochemik uświadomił sobie ogrom możliwości, jakie stały przed Diamentowym w przeszłości. Znał każdy szczegół linii czasu, wszak analizował je w swojej jaskini długimi latami. Był jak grający w zakładach bukmacherskich, który zna wszystkie wyniki.
– Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy dostrzegłem, że pojawił się sygnał od nieznanego statku, najwyraźniej oddalającego się od Rah’ma’dul. Wymagało to trochę perswazji, ale ostatecznie udało mi się przekonać dowódcę okrętu, który otrzymał wiadomość, że wyręczymy go w zbadaniu tej sprawy. I oto jestem.
Lindberg na wpół świadomie skinął głową.
– Jak wydostałeś się z tamtego statku? – zapytał. – Tego, gdzie były te wszystkie kopie Alhassana?
– Przehandlowałem cię za wolność, nie pamiętasz?
– Wszystko jakoś mi się zamazało, kiedy zaczęli się nade mną pastwić.
– Było to konieczne, bym mógł cię wysłać z powrotem do Terminalu na Rah’ma’dul.
Astrochemik wolał nie wracać do tego myślami.
– Co teraz? – zapytał.
– Wracam do siebie.
– Co?
– Wracam na statek z informacją, że jesteście niebezpieczną, niezidentyfikowaną jednostką. Na pokładzie macie tylko dwóch załogantów, a mimo to wyrżnęliście w pień moją gwardię przyboczną.
– Nie lepiej przyjąć, że się czymś zarazili? Możesz powiedzieć, że szaleje tu jakiś wirus, który…
– Nie – uciął obcy. – Sensory wykryłyby jakiekolwiek zagrożenie dla naszych organizmów. Musicie mi zaufać w tej kwestii.