Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Słuszna decyzja – powiedział Lindberg. – Zostawiasz statek w dobrych rękach.
– Jak jasna cholera – odburknął Loïc, po czym obrócił się do Channary. – Sang, bierzmy zdrajcę i w drogę. Szkoda czasu.
Jak na zawołanie, na głównym ekranie pokazał się niewielki prom, który odbił od wrogiej jednostki. Zbliżał się do Kennedy’ego w zawrotnym tempie.
– No już, szybciej – ponaglił załogantów Jaccard.
Zaraz potem podnieśli jeńca i opuścili mostek. Zanim Ellyse przekroczyła próg, obróciła się jeszcze i posłała Lindbergowi zaniepokojone spojrzenie. Miał nadzieję, że nie był to ostatni raz, gdy ją widział.
Opadł ciężko na fotel dowódcy, kładąc la’derach obok.
– Jesteś pewien, że wiesz, co robisz? – zagaił Hallford.
– Mniej więcej.
– To może być zwykły podstęp, by dostać się na pokład.
– Niezupełnie – odparł Håkon. – Mówili wprost o abordażu. Nie ubierają tego nawet w płaszczyk przyjacielskiej wizyty.
– W takim razie nie wiem, czy to rozsądne.
– Niespecjalnie – skwitował Lindberg, wzruszając ramionami. – Ale każdy inny scenariusz kończyłby się szybką śmiercią. A tak, przynajmniej przedłużamy nasze męki – dodał, obracając się do głównego mechanika. – Będą potrafili do nas zadokować? Niechętnie widziałbym wyrwę w kadłubie.
– Nie wiem. Wygląda na to, że mają jakiś rodzaj kołnierza, ale miło byłoby się porozumieć i wytłumaczyć, że musimy otworzyć im właz. Inaczej mogą po prostu wywalić go z zawiasów.
– Możesz otworzyć komorę przejściową zdalnie?
– Pewnie.
– W takim razie wrzuć obraz z najbliższego obiektywu i obserwuj – polecił Lindberg. – Jak tylko zobaczysz, że zadokowali, otwórz właz.
– Może ich zmieść, jeśli nie uszczelnią…
– Trudno. Może wyjdzie nam to na dobre.
– Tylko jeśli nie zostawili nikogo na pokładzie, bo w przeciwnym wypadku reszta zmiecie nas w ułamku sekundy.
– Toteż przyglądaj się bacznie.
– Dobrze ci w tej roli, co? Już gadasz jak stary wyjadacz Reddington.
Håkon wydął usta, tocząc wzrokiem po mostku.
– Wszystko jeszcze przede mną, o ile przeżyjemy nadchodzące minuty.
Prom znajdował się już blisko poszycia, więc obaj skupili się na procedurze podejścia. Wyczekali do momentu, aż wysuwana tuba przylgnie do kadłuba Kennedy’ego, a potem Hallford otworzył właz. Przenieśli wzrok na monitor, gdzie widniał obraz z komory dekompresyjnej i odetchnęli z ulgą. Grupa dziesięciu diamentowych właśnie pochylała się, by przejść przez gródź.
– Witamy na pokładzie – bąknął Gideon.
– Wyświetl im trasę na mostek.
– Jak? Strzałkami? Mogą w ogóle nie znać tego symbolu.
– Wystarczy, że będziesz podświetlał odpowiednie pulpity. Zauważą, że światło wskazuje im drogę.
– W porządku – odparł Gideon, niezbyt przekonany.
Znaki świetlne okazały się jednak uniwersalnym sposobem wskazywania kierunku. Diamentowi udali się za ich wskazaniami, docierając w końcu na mostek. Gdy Ev'radat przekroczył próg, Lindberg podniósł się z miejsca dowódcy. Miał nadzieję, że zareagują na widok la’derach, ale zdawali się w ogóle nie rozpoznawać maski. Spojrzał na przybyszów, a potem bąknął coś do nich w języku Prastarych.
Zastanawiał się, co to spotkanie zmieni, jeśli chodzi o Ev'radata. Czy obcy rozpozna go, kiedy spotkają się na oświetlanej pulsarem Quae’hes? Zapewne tak, wszak konchę poznał już znacznie wcześniej. Może nawet to wszystko już się wydarzyło, a Diamentowy nie zająknął się na ten temat, by nie zmieniać linii czasu.
Håkon rozłożył ręce, jakby oferował gościom cały mostek do użytku.
Spojrzeli na niego, a potem przenieśli wzrok na zniekształconą twarz głównego mechanika. Gdyby skojarzyli ją z obliczami, które widzieli na innych statkach, byłby to koniec.
Zaczęli rozglądać się po pokładzie, a potem sprawdzać pulpity. Nie mieli pojęcia, jak obsługiwać obcą, prymitywną technologię. Wymieniali się uwagami, sądząc, że gospodarze ich nie rozumieją. Håkon przysłuchiwał się temu z narastającą obawą.
– Powinniśmy po prostu ich zniszczyć i kontynuować misję – odezwał się jeden z nich. – Proelium już trwa, na Rah’ma’dul gromadzi się coraz więcej uczestników.
– Nie znamy tej cywilizacji – zaoponował inny.
– Może być niebezpieczna – dodał ktoś. – Usunięcie zawczasu potencjalnego problemu byłoby roztropne.
– Trzeba także wziąć pod uwagę, że mogli zbiec z proelium – zauważył inny. – Jeśli tak, naszym obowiązkiem honorowym jest zniszczenie okrętu.
– Ich kurs świadczy o tym, że nie mają z proelium nic wspólnego.
– Mogli go zmienić.
Lindberg czuł, że robi mu się sucho w ustach. Rozmowa nie zmierzała w dobrym kierunku. Raz po raz Diamentowi spoglądali na Ev'radata, który najwyraźniej odgrywał w tym gremium rolę dowódcy.
– Zdania są rozbieżne – zauważył jeden z nich. – Wszyscy jednak jesteśmy zgodni, że nie należy ich tu zostawiać.
– Zgoda – odezwał się wreszcie Ev'radat.
Przez moment milczeli.
– Albo ich usuniemy, albo będziemy śledzić każdy ich ruch. Nie można pozwolić, by nieznany statek błąkał się po tym rejonie galaktyki.
– Nie zapominajmy, że to zupełnie nieznana cywilizacja ze zdolnością do podróży międzygwiezdnych – dodał ktoś. – Musimy mieć się na baczności, za jakiś czas mogą się rozwinąć i nam zagrozić.
– Tym bardziej należy usunąć problem teraz, póki nie dotarli dalej.
– To tylko jeden statek, z dwoma załogantami.
– Nie wiesz, ile szkód może wyrządzić jedna osoba, która znajdzie się w odpowiednim czasie i miejscu.
– Hipotetycznie.
– Nie tylko. Historia każdego gatunku dowodzi, że nie warto ryzykować.
Håkon wiedział, że klamka zapadła. Jeśli ich teraz nie zabiją, będą śledzić aż do Ziemi. Nie minie wiele czasu, nim dodadzą dwa do dwóch i zorientują się, w czym rzecz. Lindberg spojrzał na swojego towarzysza i zobaczył przerażenie rysujące się na jego twarzy. Wprawdzie Hallford nie rozumiał, co mówią przybysze, ale wzmożone dyskusje nie mogły zwiastować niczego dobrego.
Håkon odezwał się ponownie w języku Prastarych, sądząc, że nie powinien po prostu stać jak kołek. Urwali rozmowę i obrócili się do niego. Trwali tak przez chwilę, po czym Ev'radat zrobił krok w przód.
Jaką ironią byłoby, gdyby to z jego ręki zginął.
Dowódca Diamentowych zbliżył się jeszcze bardziej, a potem obrócił plecami do Skandynawa. Lindbergowi przemknęła przez głowę optymistyczna myśl, że może to sposób na okazanie zaufania. Zaraz potem jednak stwierdził, że w grę wchodzi raczej manifestacja siły.
– Nie będziemy tracić tutaj więcej czasu – powiedział Ev'radat.
– Zgoda – odpowiedziało mu kilku.
– Trzeba usunąć problem – dodał jeden z nich, wychodząc przed szereg. – Nie ma nad czym dłużej deliberować.
– Opuśćmy pokład tego okrętu i obróćmy go wniwecz. To najlepsza ewentualność.
– Zgoda – powiedział Ev'radat.
Gdy do Håkona dotarło, że decyzja zapadła, poczuł nieprzyjemne ciarki na plecach. Ot tak, ze spokojem przeprowadzili krótką wymianę zdań, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to koniec. Skandynaw zaczął gorączkowo poszukiwać ratunku, ale żaden pomysł nie przychodził mu do głowy.
Zaatakować ich? Nie, to nie miało najmniejszego sensu. Zabiliby ich bez trudu, a nawet jeśli jakimś cudem tak by się nie stało, krążownik szybko pomściłby grupę zwiadowczą. Ucieczka? Również bez sensu, bo wrogi okręt był znacznie szybszy. O pertraktacjach nie było mowy, a wszystkie fortele zostały wyczerpane…
Nagle Lindberg uświadomił sobie, że nie ma ratunku.
Nikt nie przyjdzie im z odsieczą, nikt nie cofnie się w czasie, by zmienić bieg wydarzeń. Oto nadszedł kres drogi Kennedy’ego, jednego z ostatnich statków ludzkości.
Håkon opadł ciężko na fotel dowódcy. Słyszał, jak Diamentowi rozważają jeszcze przeszukanie pokładu, by dowiedzieć się więcej na temat tej cywilizacji i ustalić rodzimą planetę.
Nie docierała do niego waga tych słów. Musiał najpierw poradzić sobie z przytłaczającą świadomością śmierci.