Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– To wykonalne? – zapytał go Lindberg.
– Cisza – odparł Hallford.
Skandynaw uznał to za dobry omen. Uśmiechnął się i podszedł do niewielkiego mikrofonu przy fotelu kapitańskim. Uruchomił interkom i pokrótce streścił wszystko pozostałym, wzywając ich na mostek.
Potem zajął miejsce dowódcy. Musiał przyznać, że siedziało się na nim całkiem wygodnie.
– Lubicie się łudzić – rozległ się głos Alhassana. – To jedna z waszych cech jako gatunku. Nie ma nic wspólnego z wychowaniem, pochodzeniem czy predyspozycjami genetycznymi. Trudno mieć wam to za złe.
– Zamknij mordę – syknął Håkon.
– Tak się odzywasz do starego przyjaciela?
– Mogę gorzej.
– O, z pewnością.
Lindberg wstał z fotela i popatrzył na towarzyszy. Ellyse starała się wyłączyć wszystkie urządzenia, które emitowały jakikolwiek sygnał. Dla nadciągającego krążownika mieli sprawiać wrażenie statku-widma, który nie należy do żadnej zorganizowanej floty. I poniekąd było w tym nawet trochę prawdy. Tymczasem Gideon robił co mógł, by zmienić pozostałe cechy charakterystyczne ISS-ów – ustawiał inny pobór mocy, zmieniał warunki środowiskowe na nieużywanych pokładach, emisję rezydualnych cząstek z kolektorów, czy w końcu sposób, w jaki autopilot dokonuje korekcji kursu. Teraz liczyło się tylko to, by nie przypominali żadnej ziemskiej jednostki. Oprócz tego mogli nawet zmierzać ku innej galaktyce.
– Cokolwiek zrobicie, nie ma to sensu – powiedział Alhassan. – Diamentowi odebrali wasz sygnał. Ellyse, sama go wysłałaś… musisz zdawać sobie sprawę z tego, że pochodzenie komunikatu stanowi namacalny dowód na to, kto jest jego nadawcą.
– Niekoniecznie – odbąknęła, nie odrywając się od swoich zadań.
– Poza tym, jeśli ten krążownik napotkał wcześniej Filippenkę, albo jakikolwiek inny ziemski okręt, to…
– To co, Alhassan? – zapytał Håkon, stając nad nim.
– Rozpozna was. Może i nie będziecie mieli oznaczeń, ale konstrukcja statku jest podobna.
– Kennedy jest o pięćdziesiąt lat młodszy od jakiekolwiek jednostki Ara Maxima – zaoponował z uśmiechem Skandynaw, przykucając obok jeńca. – Różni się wizualnie od reszty. Nawet załoga wygląda inaczej, biorąc pod uwagę nowe umundurowanie.
– Czcze gadanie, naukowcu. Dobrze wiesz, że robicie sobie złudne nadzieje.
– Zobaczymy.
Na twarzy Dija Udina pojawił się nikły uśmiech, całkiem zrozumiały, gdy wziąć pod uwagę prawdopodobieństwo klęski. Mundury mundurami, ale jeśli Diamentowi choćby rzucą na nich okiem, natychmiast przekonają się, że mają do czynienia z tą samą rasą, która znajdowała się na pokładzie pozostałych ISS-sów.
Mimo to Håkon miał nadzieję. Może irracjonalną, ale nie pozostało mu nic innego.
24
Krążownik przechwycił ich szybciej, niż się tego spodziewali. Wszystko było gotowe, choć nikt nie potrafił powiedzieć, czy to wystarczy. Loïc siedział na swoim miejscu, zaś fotel pierwszego oficera samozwańczo zajął Lindberg.
Wszyscy patrzyli na masywny okręt, który widniał na głównym wyświetlaczu ponad ich głowami.
– Nie strzela – zauważyła Channary. – Wydaje się, że to dobry omen.
– Jest jakaś transmisja? – zapytał Jaccard, przenosząc wzrok na radiooperatorkę.
– Cisza w eterze – odparła. – Po prostu tam siedzą i… patrzą na nas tak, jak my na nich, panie majorze.
– A zatem przynajmniej udało nam się wprawić ich w konsternację.
– Mhm – mruknął Lindberg, odpinając konchę od paska. Spojrzał na dowódcę, a ten skinął głową. Håkon założył maskę, czując, jak wpija się w jego twarz. Znał to uczucie doskonale i po prawdzie było w nim coś narkotycznego. Od lat ściągał i zakładał la’derach, nie chcąc wyrządzić sobie takich szkód, jak Gideon. Za każdym razem, gdy się jej pozbywał, czuł się niekomfortowo, zaś gdy tylko wracała na miejsce, dawała mu zastrzyk cudownej euforii.
Wziął głęboki oddech, czekając na rozwój wydarzeń.
– Nawiąż połączenie – polecił Jaccard.
– Tak jest – odparła Nozomi.
Major obrócił mikrofon do Skandynawa i ponaglił go ruchem ręki. Połączenie wizualne z oczywistych przyczyn nie wchodziło w grę, ale dźwiękowe było jak najbardziej wskazane. Diamentowi nie znali jeszcze języka Prastarych, ale z pewnością byli w stanie rozpoznać pewne sformułowania ze swoich podań i legend.
Lindberg odezwał się basowym pomrukiem, niezrozumiałym zarówno dla załogantów Kennedy’ego, jak i obcych na krążowniku. Prawił przez niecałą minutę, po czym się rozłączył.
Wszyscy trwali w nerwowym milczeniu, patrząc po sobie.
– Jest sygnał – powiedziała Ellyse. – Przesyłają obraz.
– Na główny ekran – polecił Loïc. – Tylko ostrożnie. Nie klepnij przypadkiem kontrolki z dwustronną komunikacją.
– Tak jest – powiedziała z uśmiechem. Atmosfera na mostku powoli robiła się optymistyczna – nie dość, że wróg nie zaatakował, to jeszcze podejmował próbę kontaktu. Najwyraźniej ich mały fortel zbierał plony.
Ponad nimi ukazał się Diamentowy. Tuż za nim widniało czarne tło, po którym od prawej do lewej przesuwały się ciągi żółtych znaków i linii. W tle słychać było ciche piszczenie, które doprowadziłoby ludzkie ucho do szewskiej pasji już po kilku minutach.
Obcy odezwał się urywanymi zdaniami. Wszyscy czekali, aż Lindberg przetłumaczy jego słowa. Wywód był nieco krótszy od wiadomości Skandynawa.
Gdy Diamentowy skończył, Jaccard i reszta zawiesili wzrok na Håkonie. Ten trwał w bezruchu, nie odzywając się i sprawiając wrażenie, jakby nie miał zamiaru ściągać konchy.
– Håkon? – zapytała z niepokojem Nozomi.
– Co z nim? – dodała Sang.
Gideon wstał ze swojego miejsca i podszedł do Lindberga. Gdyby coś się wydarzyło, był gotów zerwać maskę i samemu ją założyć. W tej dynamicznej sytuacji każda sekunda była na wagę złota. Możliwe, że Diamentowy sformułował ultimatum, od którego zależeć mogło ich życie.
– Lindberg! – krzyknął Loïc, widząc, że wroga jednostka zmieniła położenie względem Kennedy’ego.
Skandynaw spojrzał na niego, a potem powoli ściągnął konchę.
– To Ev'radat.
– Co takiego? – zapytał dowódca.
– Diamentowy, który dowodzi tym statkiem… to ten sam, dzięki któremu tutaj jesteśmy. Jeden z Yan’ghati.
– Jak to możliwe?
– Najnormalniej na świecie – wtrącił leżący na ziemi Alhassan. – Naukowiec spotkał przyszłą wersję tego skurwiela. Na tym etapie jest jeszcze w porządku, dopiero za jakiś czas poprzewraca mu się w tym brylantowym łbie.
Jaccard potrząsnął głową.
– Czy to cokolwiek zmienia? – zapytał.
– Nie wiem… chyba nie. Choć trzeba uznać, że wysyłając mu sygnał, mogliśmy zmienić linię czasu.
– Mam w głębokim poważaniu inne linie czasu – odparł Loïc, wstając z fotela. – Chcę wiedzieć, czy w tej nasza wesoła grupka przeżyje kolejny dzień.
– Nie wiem – odpowiedział Skandynaw. – Przekazałem im, że sygnał wysłany ich jednostce był standardową procedurą, którą wykonujemy wobec obiektów pokazujących się na naszym radarze. Wydało mi się to lepsze, niż upieranie się, że miała miejsce pomyłka.
– Słusznie – odparł Jaccard. – Tyle że nic z tego nie zrozumieli.
– Teraz nie, ale za jakiś czas posiądą tę zdolność i wtedy być może wrócą do nagrań.
– Mniejsza z tym. Co odpowiedział?
– Wyrecytował standardową formułkę, przynajmniej tak to brzmiało. Przygotujcie się do abordażu, jesteśmy rasą zdobywców, dysponujemy zaawansowaną technologią, et cetera. Nic, czym powinniśmy się przejmować.
Loïc uniósł brwi, obracając się ku niemu.
– Jakieś pomysły, co w tej sytuacji zrobić? – zapytał.
– Balansujemy na krawędzi – odparł Håkon. – Ale nie jest źle. Żyjemy i to się liczy. Proponuję teraz, byście wszyscy udali się do komór kriogenicznych. Wszyscy, prócz mnie i Gideona.
– Słucham?
– Musicie zniknąć, gdy ich przyjmiemy.
– Zamierzasz… – zaczął Jaccard, ale szybko urwał. Przez moment wbijał wzrok w Skandynawa, jakby liczył na to, że ten przedstawi lepszy pomysł. W końcu major zaklął pod nosem, na co reszta załogi zareagowała wstając z miejsc.