Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Mijali popękane i podziurawione ściany, nieustannie się rozglądając.
– Sądzisz, że ich znajdziemy? – zapytał muzułmanin.
Lindberg spojrzał na niego pytająco.
– Mam na myśli szkielety. Przetrwałyby tyle czasu?
– Możliwe – odparł Skandynaw. – Ludzkie kości mogą wytrzymać nawet milion lat, jeśli mają odpowiednie warunki. Nie wiem, jak tutejsze wpływają na znane nam procesy.
Dotarli do mostka, nie dostrzegając żadnych śladów, świadczących o tym, że załoga była na pokładzie w momencie katastrofy. Z trudem odsunęli połowę ocalałej grodzi prowadzącej na pokład dowódczy, a potem weszli do środka. Podłoga była przechylona o czterdzieści pięć stopni. Na wprost widniała duża wyrwa w kadłubie, przez którą widać było powierzchnię planety.
– Może się ewakuowali – powiedział Alhassan. – W końcu na orbicie było sporo innych jednostek.
Skandynaw pokiwał głową. Nie można było tego wykluczyć.
– Zastanawia mnie, dlaczego w ogóle wzbili się w górę – powiedział. – Kiedy ostatnio widzieliśmy Accipitera, siedział twardo na powierzchni.
– Może chcieli odlecieć z systemu.
– Właśnie wtedy, gdy zjawił się wróg?
– Może uciekali.
– W takim wypadku szukaliby raczej schronienia na planecie niż w przestrzeni kosmicznej.
Dija Udin wypuścił ze świstem powietrze, pochylając się nad rozbitym panelem. Postukał w niego kilkakrotnie, nie łudząc się, że system może zadziałać.
– Scenariuszy mogło być wiele – dodał. – Być może cokolwiek tu przybyło, sprawiało wrażenie, jakby miało przyjazne intencje. Może wcale nie wzbili się na Accipiterze, a wykorzystali go jako przynętę, podczas gdy uciekli na pokładzie Kennedy’ego.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taki optymista, Alhassan.
– W tak gównianej sytuacji muszę nim być, by nie zwariować.
Lindberg uśmiechnął się, a potem podszedł do jedynego wyświetlacza, jaki zachował się w całości. Stanął przed nim, wspierając się o ścianę, a potem spróbował go aktywować. Ku jego niewypowiedzianemu zdziwieniu, system odpowiedział.
– Działa? – zapytał Dija Udin, obracając się.
Håkon skinął głową, wpatrując się w krótką informację widniejącą na ekranie.
Zostawili wiadomość. Jednak to nie sam fakt jej otrzymania, a treść spowodowała, że Lindberg zupełnie zdębiał.
„Alhassan wszystkich wymordował” – mówiła.
17
Emitory Kennedy’ego oczyściły ogromną połać planety. Minęły dwa tygodnie, od kiedy Håkon i Dija Udin zaginęli, ale przez ten czas Nozomi nie była ani o krok bliżej do rozwiązania zagadki ich zniknięcia.
Jednym z odkrytych budynków była wielościenna piramida, sprawiająca wrażenie, jakby stanowiła centralny punkt miasta, być może repozytorium wiedzy. Nie zdołali jednak jej otworzyć, a żaden ze znalezionych przedmiotów nie mógł pretendować do miana kamienia z Rosetty.
– Dobrze się czujesz? – usłyszała głos Gideona. Obróciła się przez ramię i przekonała, że przysiadł na panelu obok. Uzmysłowiła sobie, że niemal przysnęła na swoim stanowisku.
– Tak – odparła, odginając się tak mocno, że strzeliły jej plecy.
– Która to dzisiaj godzina z rzędu?
– Piąta, może szósta. Jeszcze nie jest źle.
– Jadłaś coś?
– A co? Będziesz mnie teraz niańczyć?
– Nie, po prostu chłodno kalkuluję.
Spojrzała na niego pytająco.
– Jest nas czworo, a w końcu podejmiemy próbę podtrzymania gatunku. Wolę zawczasu zdobyć względy pięknej kobiety niż obudzić się z ręką w nocniku.
Uśmiechnął się szeroko, Ellyse odpowiedziała jedynie grymasem. Po prawdzie sama myślała o tym od pewnego czasu, jak zresztą pewnie każde z nich. W końcu musieli zmierzyć się z rzeczywistością.
Hallford spuścił wzrok, nieco zmieszany.
– Słuchaj… to… w zasadzie, miał to być żart… i jakoś tak…
– Błagam cię, Gideon, nie dukaj jak potłuczony. Wiem, że z ciebie casanova, więc te pozy na mnie nie działają. Próbuj szczęścia z Channary.
Podniósł głowę i posłał jej kolejny uśmiech. Uznała, że kryzys zażegnany.
– Jakieś postępy? – zapytał rzeczowym tonem, odchrząknąwszy.
– Niewielkie.
– To i tak lepiej niż u mnie. Pokaż, co tam masz. – Nachylił się do ekranu, a Ellyse przesunęła po nim palcem, przełączając na inny pulpit.
– Komputer przeprowadził analizę wszystkich wykonanych zdjęć – powiedziała, wyświetlając ciąg znaków. – I ekstrapolował z nich prawdopodobny alfabet. Niewiele nam to pomaga, ale mamy szablon, jakkolwiek nieułożony od A do Z.
– Teraz starczy do niego dopasować nasze litery i mamy transkrypcję.
– To niezupełnie tak działa – odparła, rozmasowując skronie. – Weźmy chociaż japoński, do którego nie sposób byłoby…
– Więc jesteśmy w dupie – uciął.
– Zgadza się.
Spojrzeli po sobie i trwali tak chwilę, jakby prowadzili niewerbalną dyskusję. Ellyse przypuszczała, że w istocie tak jest. Oboje od dni, a może tygodni, myśleli o tym samym.
– Koncha – odezwała się w końcu.
– Jaccard prędzej oberżnie nam łby, niż pozwoli to założyć.
– Wiem.
– A poza tym, czy jesteśmy w stanie ryzykować? Nie mówię już tylko o życiu któregoś z nas, ale o przetrwaniu gatunku. I bez tego praktycznie nie mamy bazy genetycznej.
– Sama od jakiegoś czasu zadaję sobie to pytanie.
– I?
– Jestem gotowa podjąć ryzyko, Gideon – odparła z przekonaniem. – Uważam, że maska zadziałała w taki a nie inny sposób, bo Reddington był zakażony wirusem. My nie jesteśmy.
– I opierasz tę hipotezę na…
Zawiesił głos, ale jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał, było wzruszenie ramionami.
– Muszę ich znaleźć – dodała po chwili.
– Ich?
– Gdyby mieli wrócić, dawno by tu byli.
– Dlaczego? – zapytał, marszcząc czoło.
– Bo jeśli podróżują z prędkością większą niż światło, czas nie ma znaczenia. Gdyby mogli, wróciliby do wybranego przez siebie momentu, a więc pewnie zaraz po tym, jak znikli. Jeśli do tej pory ich nie ma, coś poszło nie tak. A ta maska może okazać się ratunkiem.
– Bo leżała obok tego dworca?
– Tak. I dlatego, że ściągnęła uwagę Reddingtona.
– Mówisz, jakbyś była lekko nawiedzona – wypalił kocmołuch. – To znaczy… jakbyś była przekonana, że coś prowadzi nas za rękę.
Ellyse nie miała zamiaru z nim dyskutować – istotnie, sądziła, że od początku misji Ara Maxima nic nie działo się przypadkiem. Naturalna selekcja, gra, starcie na śmierć i życie… cokolwiek to było, jakieś siły kierowały ich losem.
– Pomożesz mi? – zapytała.
– Czekaj… jeszcze nie ustaliliśmy, że to ty założysz konchę.
– Na nic innego się nie zgodzę.
– Może ja też nie? I mamy pat.
– Gideon – zestrofowała go, spoglądając na niego spode łba. – Pomożesz mi czy nie?
Pytanie było retoryczne i widziała w jego oczach, że to zrozumiał.
Na niższy pokład przedostali się windą awaryjną, a potem przeszli do ambulatorium. Maska leżała tam, gdzie upadła po osunięciu się z twarzy Reddingtona. Od tamtej pory nikt jej nie ruszył.
– Proponuję, żebyś założyła ją dopiero w budynku – odezwał się Hallford. – Może tamto miejsce generuje… coś, co ochrania noszącego.
– Miejmy nadzieję.
Skorzystali z cienkich, nieprzepuszczalnych rękawic antyseptycznych, które wykorzystywano podczas operacji. Włożyli konchę do pojemnika na toksyczne odpady, a potem ruszyli na korytarz.
– Masz jakieś obowiązki meldunkowe na dziś? – zapytał inżynier.
– Za dwie godziny miałam zdać raport.
– Starczy nam czasu?
– Zanim Jaccard nas dogoni, dawno będzie po zawodach.
Miała tylko nadzieję, że przeżyje na tyle długo, by przekonać się, czy jej hipoteza jest trafna.
18
Håkon natychmiast wyłączył komunikat, który pojawił się na ekranie.
W ułamku sekundy wróciły wszystkie podejrzenia, jakie niegdyś żywił wobec przyjaciela. Gdy wybudził się z kriosnu, wydawało się wysoce prawdopodobne, że Dija Udin ma z tym wszystkim coś wspólnego. Lecz z każdą mijającą godziną, a potem dniem, Lindberg był coraz bardziej przekonany o niewinności Alhassana. Teraz ufał mu na tyle, że byłby gotów złożyć swoje życie w jego rękach i nie obawiać się o nie.